„Rorschach” - recenzja
Dodane: 12-01-2023 00:12 ()
Podziurawione kulami ciała dwojga ludzi, planujących zamach na ubiegającego się o fotel prezydenta USA gubernatora Turleya, leżą bezwładnie na technicznej platformie, znajdującej się ponad tłumem owacyjnie wspierającym kandydata, który właśnie był o krok od śmierci. Mężczyzna w masce Rorschacha i młoda dziewczyna – Laura – o wyborowych umiejętnościach strzeleckich nie wypełnili swojej misji. Nie uchronili narodu przed Kałamarnicami, ale czy to oznacza, że koniec jest bliski?
„Rorschach” Toma Kinga, Jorge Fornésa i Dave’a Stewarta to kolejny po nieszczęsnym serialu „Watchmen” Damona Lindelofa produkt odnoszący się do komiksowego arcydzieła Alana Moore’a, Dave’a Gibbonsa i Johna Higginsa. I tak jak kuriozalne telewizyjne widowisko, tak i dwunastoczęściowa seria nosząca na okładce logo DC Black Label ugina się pod dziedzictwem „Strażników”. I trudno, aby było inaczej, skoro to dzieło kompletne. Mimo to wielu ludzi stojących w centrali komiksowego potentata stara się wmówić czytelnikom i widzom, że ta opowieść potrzebuje dopowiedzeń, ciągu dalszego. Czy to buta, czy zwykła naiwność? Na pewno chciwość – to akurat oczywiste.
Fabuła „Rorschacha” rozgrywa się 35 lat po sprowokowanej przez Ozymandiasza katastrofie, która ocaliła świat przed nadciągającą nuklearną zagładą. Od tego czasu istnieje przekonanie w części amerykańskiego narodu, że Kałamarnice zdolne zawładnąć ludzkim umysłem, powrócą na Ziemię. To tylko kwestia czasu. Od ponad trzech dekad zwycięstwo polityczne budowane jest na tym strachu. Bohaterowie w maskach odeszli dawno temu, pozostawiając społeczeństwo na pastwę zagrożenia, lub jak myślą niektórzy, po prostu zrobili sprytny unik, aby w godzinie próby powrócić i ocalić znerwicowany kraj. Make America Great Again!
Komiks Kinga na pewno obroniłby się jako samodzielny, niewpisany w świat „Strażników” kryminał/dreszczowiec. Prowadzony z fincherowskim sznytem znanym z „Zodiaka” (2007), pozwala czytelnikowi zajrzeć na sam szczyt władzy, gdzie dochodzi do politycznych manipulacji i gier zdolnych zmienić bieg historii. Jednak zanim odkryjemy wszystkie karty, ktoś musi podążyć tropem człowieka w masce Rorschacha. Ktoś niepozorny i piekielnie inteligentny. Ktoś, kto potrafi połączyć porozrzucane kropki w jeden wzór. Cichy detektyw w brązowej marynarce o skłonnościach do brutalnej przemocy. King nie nadaje mu nazwiska. Personalna anonimowość jest tu czymś w rodzaju maski. Dzięki niej główny bohater może swobodnie wykonywać swoje zadanie. Działać bezkompromisowo i skutecznie zupełnie, jak ten, który niegdyś rozwikłał razem z Nocnym Puchaczem najtrudniejszą zagadkę i przechytrzył najmądrzejszego człowieka na świecie oraz istotę zdolną nagiąć czasoprzestrzeń do swojej woli.
Jednak nie udało się kingowi zbudować przekonującego obrazu postkałamarnicowej rzeczywistości. Wydarzenia z przeszłości rozmywają się w nijakiej teraźniejszości. Brak tu szerszej perspektywy, która nie może przebić się przez polityczne gabinety, pokoje przesłuchań, artystyczne pracownie, ciasne uliczki i pokazać nam ludzkość próbującą przepracować traumy wydarzeń z roku 1985. Bo to, że znajdzie się kilku naśladowców ludzi w maskach, zdolnych posunąć się do wszystkiego, nie jest niczym nadzwyczajnym. Ot, jeden z wielu przejawów paranoi. Paranoi, która może stać się nieśmiertelną i niebezpieczną ideą. W mikroświecie King radzi sobie zatem zdecydowanie lepiej niż w makroskali. Choć i tu często sięga po proste psychologizowanie. Brakuje jego bohaterom pewnej niejednoznaczności, a także przeciwwagi dla ich charakterów. Wszyscy są jednością. Mroczną przeszłością, teraźniejszości i przyszłością, co dłużej mierze staje się męczące. Charakterologiczna monotonia przerywana jest nieudanymi wybiegami, mającymi uczynić z „Rorschacha” meta opowieść, lecz te sztuczki (wplecenie w narracje komiksu o „Obywatelu” oraz postaci Poncjusza Piłata – bohatera kolorowych zeszytów i wchodzącego właśnie na ekrany filmu kinowego) niewiele wnoszą pozytywnych/potrzebnych wartości do fabuły. W zasadzie są zbędne. Tak, jakby King chciał opowiedzieć o historii komiksowego medium, napisać kontynuację „Strażników”, a przy tym opisać działania tajnych służb w gatunkowym thrillerze. Poszczególne elementy mogą się podobać, jednak całość przepada pod naporem niezrealizowanych w wyczerpujący sposób pomysłów. I tak „Rorschach” jawi się jako wymuszony, sztuczny twór. Z założenia wszystko tu do siebie pasuje, w rzeczywistości jest zgoła inaczej. Historia rozwarstwia się, a naciągane zakończenie trudno uznać za satysfakcjonujące.
Tak jak kolorowanie wykonane przez Dave’a Stewarta (jakże oczywisty wybór dla mrocznej opowieści o powracających złych duchach z przeszłości). Amerykanin tradycyjnie stawia na ciemną paletę barw, często topiąc kadry w mocnej czerni. Ogólnie nie można mieć do niego zastrzeżeń (osobną kwestią jest to, czy odtwórczość w tego typu komiksie należy chwalić?), ale sposób użycia czerwieni, szczególnie w obrazowaniu krwi, nadaje planszom tandetnej cyfrowej bezduszności. Której stara się unikać Jorge Fornés. Oczywiście nie jest to plastycznie tak przemyślany komiks, jak dzieło, do którego bezpośrednio się odwołuje, lecz prace Hiszpana niosą dużą dozę niepokoju. Plansze emanują mieszanką europejskiej staranności i amerykańskiej brawury. Niestandardowe, pomysłowe kadrowanie ukazuje nam skalę talentu ilustratora, umiejącego dzięki ramkom wodzić za nos czytelnika, budować napięcie oraz oddać rytm opowieści będącej układanką, której wszystkie elementy muszą zostać spasowane, aby odczytać jej rozwiązanie. I choć rysunki często bywają statyczne, dużo tu zbliżeń na pokerowe twarze głównych graczy i detale, to jest w nich nieuchwytna dynamika. Trochę jakbyśmy mieli do czynienia z autorskim kinem lat siedemdziesiątych, gdzie niejednoznaczni, znerwicowani, silni bohaterowie wiedli prym na ekranach kin. A przecież jeden z czołowych aktorów tamtej epoki został w tym świecie prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Jednoznaczne ocenienie „Rorschacha” nie jest łatwym zadaniem. Bynajmniej nie dlatego, że King, Fornés i Stewart stworzyli problematyczny tekst kultury. To komiks prosty, niewnoszący nic do medium oraz nieudolnie kopiujący pewne wzorce ze „Strażników”. Do tego podpięty pod uznaną markę, a więc na starcie czerpiący z jej popularności. Lecz gdyby odrzucić wszelkie elementy odnoszące się do pierwowzoru, co jest łatwe, ponieważ brak żadnego z nich nie wpłynąłby na zakłócenie fabuły, dostalibyśmy solidny kryminał o zdeprawowanej władzy i paranoicznym społeczeństwie.
Każdy naród ma swoją własną Kałamarnicę, która prędzej czy później zepchnie go na drogę bez powrotu.
A Rorschach był tylko jeden.
Tytuł: Rorschach
- Scenariusz: Tom King
- Rysunki: Jorge Fornés
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Wydawnictwo: Egmont
- Data wydania: 23.11.2022 r.
- Druk: kolor
- Oprawa: twarda
- Format: 17,0x26,0 cm
- Stron: 312
- ISBN: 9788328155954
- Cena: 119,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksów do recenzji.
comments powered by Disqus