„Venom: Zabójczy Obrońca” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 08-12-2022 21:51 ()


Nie wiem, czy polski czytelnik natrafił lub natrafi w tym roku na bardziej specyficzny tytuł superbohaterski niż „Zabójczy Obrońca”? Oto zaledwie drobny, bo jedynie sześciozeszytowy fragment rozciągającego się na sześćdziesięcioletnie uniwersum Spider-Mana. Publikacja zdecydowanie nie dla przypadkowego odbiorcy, a jednak kusi okładką, na której charakterystyczna szczęka Venoma nieubłaganie przyciąga nasz wzrok. Te zębiska, ta wyciekająca ślina i wielkie ślepia o ostrych liniach przywodzą na myśl jedno… Święta w TM-Semic. Nie ma co ukrywać, że najnowsza publikacja Muchy skierowana jest w przeważającej mierze dla wszystkich tych, pamiętających lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy to Venom był stałym gościem rodzimego miesięcznika poświęconego Człowiekowi Pająkowi. By tylko wspomnieć, że w samych grudniowych numerach pojawił się aż czterokrotnie. Oczywiście najważniejszym z nich, do których bezpośrednio odnosi się „Zabójczy Obrońca”, jest zeszyt 12/94 przedrukowujący oryginalne „The Amazing Spider-Man” #374-375, gdzie zaprzysięgli wrogowie podali sobie dłonie i zawarli nieformalny sojusz. Od tej pory Venom nie będzie chciał już zjeść mózgu Petera Parkera, a ten w zamian dalej będzie dźwigał brzemię związane ze sprowadzeniem obcej formy życia na Ziemię. Cóż, mogło być gorzej.

Zatem co się działo dalej z Eddiem Brockiem, nosicielem kosmicznego symbionta? Przeniósł się on do San Francisco, aby walczyć ze zbrodnią, na swój nieco wykoślawiony sposób. Ludzkie życie nie przedstawia dla niego wartości samej w sobie. Nie każdy zasługuje na drugą szansę, dlatego Venom jest bezlitosny dla zbrodniarzy, wpisując się tym samym w powszechny w tamtym czasie nurt antybohaterów, bezwzględnie karzących przestępców za zło wyrządzane bliźnim. Jednak wbrew pozorom scenarzysta David Michelinie nie wplątuje głównego bohatera np. w krwawe porachunki gangsterskie. Mamy tu do czynienia z odwróceniem roli. Jeden z najgroźniejszych przeciwników Spider-Mana pozbawiony celu, który napędzał go do działania (zabicie Pajęczaka), staje się nagle bezsilny wobec otaczającego go świata. Te nieliczne fragmenty, kiedy jako poszukiwany morderca Eddie Brock nie może znaleźć sobie własnego miejsca – domu, przyjaciół, zajęcia – przywodzą na myśl rozterki Petera, martwiącego się nieustannie o pieniądze, czynsz, żonę, ciotkę. Ma to komiczny wymiar, ale też pokazuje, że Michelinie nie do końca miał pomysł na Venoma. Że gdzieś pod tą obleśnie atrakcyjną czarną mazią tworzącą nieprzeniknioną skorupę, Brock jako człowiek pozbawiony moralnie wątpliwej misji, jest jednostką nieciekawą, przeciętną do bólu, a mimo swojej muskulatury słabą, z czego doskonale zdaje sobie sprawę symbiont, który bez wahania wróciłby do Petera, gdyby tylko miał taką możliwość. Na szczęście dla zabójczego obrońcy San Francisco w jego życiu pojawią się ludzie, którym będzie mógł pomóc tylko on. Wyrzutki podobne do niego, tworzące tajemnicze społeczeństwo, zamieszkujące zapomniane miasto ukryte głęboko pod ziemią. I kiedy przetrwanie owej zbiorowości zostanie śmiertelnie zagrożone, do akcji wkroczy Venom oraz poszukujący go Spider-Man.

Michelinie wprowadził wiele wątków mających podnieść atrakcyjność tego widowiska, wpisując je w superbohaterskie ramy. Skoro na scenie pojawili się herosi (Venom i Spider) to muszą na niej zaistnieć także godni ich przeciwnicy posiadający podobne moce… Ale to nie oni są najniebezpieczniejsi w tej rozgrywce, ponieważ jak to zazwyczaj w grze u dużą stawkę bywa, za sznurki pociągają ludzie mający dalekosiężne plany i dostrzegający to, czego inni dostrzec nie potrafią lub nie chcą. Trudno zachwycić się warstwą fabularną, która w wykonaniu amerykańskiego scenarzysty jest po prostu sztampowa. Typowa dla ówczesnego głównego nurtu. Próba pogłębienia portretu psychologicznego Brocka poprzez wprowadzenie na łamy opowieści jego ojca na niewiele się zdaje. Po prostu odkrywający rodzinną tragedię Peter, dostaje powód do współczucia Eddiemu. Natomiast bardzo dobrym ruchem jest nadanie symbiontowi większej autonomii. W końcu wyraźnie widać, że Venom to istota złożona z dwóch osobowości i w rękach utalentowanego scenarzysty bohater ten zyskałby wielowymiarowe oblicze.

Jednak sednem tego komiksu jest prosta, bezpretensjonalna rozrywka rządząca się prawami superbohaterskiej konwencji. A w tej znakomicie odnajdują się Mark Bagley i Ron Lim. Panowie rozumieją, na czym polegają specyficzne umiejętności bohaterów i jak je atrakcyjnie przedstawić za pomocą dynamicznych plansz. Dlatego Spider-Man porusza się z wyrazistością solisty baletowego, wykonując płynne, zgrabne, ale pewne i mocne ruchy. Venom natomiast jest niepowstrzymanym żywiołem niszczącym wszystko, co napotka na swojej drodze, zawsze z rozdziawioną gębą, z której wycieka ślina, a czerwień długiego języka zwiastuje niechybne przelanie krwi. Bagley operuje zdecydowanie zgrabniejszą kreską. Postaci rysowane przez niego są smuklejsze, a pojedynki cechują się dużą dramaturgią ukazaną z wielu ciekawych ujęć. Bohaterowie Lima zaś charakteryzują się pewną zwalistością sylwetek, a sceny akcji są bardziej bezpośrednie, kojarzące się z wrestlingowymi pojedynkami, w których dużą uwagę przywiązuje się do widowiskowych póz. I taki właśnie jest ten komiks, niezwykle barwny plastycznie, wyrażający w dosadny sposób ekspresyjną stylistykę ostatniej dekady dwudziestego wieku.

„Zabójczy Obrońca” nie jest dziełem, które może zaskoczyć zwrotami akcji czy formalnymi rozwiązaniami. To stuprocentowy produkt swoich czasów ze wszystkimi tego wadami i zaletami. I o ile przypadkowy czytelnik współczesnej superbohaterszczyzny może się od tego komiksu odbić, o tyle nostalgiczny odbiorca wspominający z rozrzewnieniem czasy TM-Semic, doceni tę publikację za odjazdowy design Venoma i umożliwienie symbolicznego powrotu do dzieciństwa. To także tytuł w dużym stopniu uzupełniający wątki, które pojawiły się na łamach polskiego „The Amazing Spider-Mana”, a konkretnie w numerach 7/96 i 5/97. Do tego korespondujący z wydawanymi przez Egmont Epikami z przygodami Petera Parkera. A więc powodów, aby zapoznać się z tą historią, jest naprawdę sporo. Jednak w żadnym wypadku nie jest tak, że jeżeli nie kupicie tego komiksu, to Venom zje Wam psa albo kanarka.

Ale za mózg już nie ręczę.

 

Tytuł: Venom: Zabójczy Obrońca
  • Scenariusz: David Michelinie
  • Rysunki: Mark Bagley, Ron Lim
  • Kolory: Marie Javins
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Premiera: 11 listopada 2022 r.
  • Liczba stron: 144
  • Format: 180 mm x 275 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN: 978-83-66589-95-7
  • Wydanie pierwsze
  • Cena okładkowa: 75 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus