„Bruno Brazil - wydanie zbiorcze” tom 2 - recenzja
Dodane: 26-10-2022 21:23 ()
Miałem nadzieję, że wraz z drugim wydaniem zbiorczym przygody Bruno Brazila i jego Kajmanów nabiorą charakteru. Po części tak się właśnie stało, jednak ogólne wrażenie z lektury jest takie jak w przypadku poprzednich odcinków. Naiwnie wierzyłem w scenopisarskie umiejętności Grega, którego niezwykle cenię za „Comanche” i niektóre albumy „Cliftona”, ale w tej serii zdecydowanie wiele elementów nie zagrało lub po prostu nieładnie się zestarzało. Oczywiście doceniam starania scenarzysty na polu sensacyjnej materii. Wszystkie jego pomysły są z założenia świetne. Nadające się na emocjonalne, ponadczasowe fabuły. Bo przecież walka z lokalną mafią terroryzującą Sacramento, wyścig po zaginioną japońską broń z czasów II wojny światowej o niewyobrażalnej sile rażenia, czy tajna wyprawa na Aleuty, która okazuje się niespodziewaną misją ratunkową, mogą wywołać szybsze bicie serc czytelników. I pewnie w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku tak właśnie było, skoro regularnie ukazywały się kolejne albumy, lecz próby czasu te komiksy nie przechodzą.
Problem serii jest oczywisty. Są nim główni bohaterowie. Greg zupełnie ich nie rozwija, nie indywidualizuje, nie korzysta z umiejętności, z jakich słyną. Jeden cios metalowym jojo i to wszystko. Strasznie irytujące jest traktowanie dorosłych ludzi przez Brazila jak dzieciaków. Nieomylność dowódcy i jego wyczuwana wyższość nad innymi również jest drażniąca. Rozumiem, że to agent doskonały, mający pod swoimi skrzydłami grupę wyszkolonych ludzi, odpowiadający za bezpieczeństwo świata, ale na miłość boską, czasem jego „ojcowska” pewność siebie, zakrawa na absurd. Zresztą, to typ, który policzkuje kobietę, by zaraz po udanej misji się z nią ożenić. Wiecie, żadna nie oprze się porządnemu klapsowi, słownym reprymendom i śmiertelnemu niebezpieczeństwu na ryżowiskach Tajlandii. Tak się kiedyś odbywały zaręczyny.
Świat się zmienia i zmieniał. Greg starał się nadążyć za nową rzeczywistością. Kolejne fabuły są coraz brutalniejsze, lecz bardziej w warstwie dialogowej, opisowej niż wizualnej. Nie ma tu epatowania przemocą samą w sobie. Klasyczny cios w szczękę i seria z karabinu wystarczą. Ot, tylko to, w co bawili się ówcześni chłopcy na podwórkach. Dlatego, kiedy jeden z Kajmanów ginie, nawet nie zakodowałem tego faktu. I pewnie, gdyby nie ostatni kadr tego odcinka, pompatyczny do bólu, nie zorientowałbym się, że właśnie miałem do czynienia z tragicznym wydarzeniem, które po bohaterach spłynęło, jak woda po kaczce. Fatalnie rozegrał ten dramat Greg, uzasadniając brak wrażliwości profesjonalizmem zawodowym. No cóż, obowiązek, obowiązkiem jest, ale szacunek towarzyszowi broni należało oddać. Szereg takich właśnie detali skutecznie wybija opowieść z rytmu. Kiedy człowiek już się zaangażuje, nagle w scenariuszu pojawia się jakaś głupotka, np. strzelająca gitara. I zdaję sobie sprawę, że takie są reguły tej konwencji, ale nie wszystkie jej elementy pasują do danej historii.
Oczywiście nie jest tak, że komiksy pióra Belga nie nadają się do czytania. Zdecydowanie najlepszy rozdział z tego tomu, czyli „Nawałnica na Aleutach” to doskonały przykład wartkiej akcji rozgrywającej się w tle tak ówczesnych, jak i współczesnych problemów dotyczących handlu ludźmi, emigracji i narkotykowego biznesu. Greg nie mógł przekroczyć pewnych granic, skoro odcinki „Bruno Brazila” były publikowane na łamach „Tintina”, a więc pisma komiksowego dla czytelników od 7 do 77 lat, jednak mimo to poziom brutalności i okrucieństwa jest tu zdecydowanie najwyższy z dotychczasowych zaprezentowanych albumów. Poza tym gołym okiem widać już od „Nocy szakali” odejście od konwencji bondowskiej na rzecz bardziej przyziemnej/realistycznej sfery działań komanda Kajman.
Chyba nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że serię na swoich barkach dźwigał William Vance. Dla fanów tego artysty drugie wydanie zbiorcze „Bruno Brazila” będzie prawdziwą ucztą. Uwielbiam staranność autora w kreowaniu miejskich przestrzeni. Szczegółowego odwzorowania fasad budynków, szyldów reklamowych, skrzyżowań ulic, domów jednorodzinnych, restauracji, kasyn i szpitali, ale również wnętrz, które często wyglądają niczym z żurnala. Umie Vance oddać prawdziwy przepych, a także obskurne meliny. Fantastyczne jest jego poczucie dynamiki wyrażone w kadrach ukazujących moc, szybkość i piękno samochodów. To ciekawe, że Europejczycy tak często kładą nacisk na wierne przedstawianie amerykańskiej (i nie tylko) motoryzacji. Jeżeli zaś chodzi o ludzkie sylwetki, warto zauważyć, że w tym przypadku jego kreska nie jest jeszcze tak pewna. Od czasu do czasu zdarza mu się narysować kogoś w nienaturalnej pozie, czy rozmytą twarz. Z drugiej strony swoboda, z jaką rysuje bohaterów, wyostrzając ich rysy za pomocą cieniowania i w ogóle dodatkowych linii zupełnie nie kojarzy się z jego późniejszymi pracami, w których ugruntował swój styl.
Dlatego trudno przejść obojętnie wokół „Bruno Brazila”, ponieważ mimo wielu mankamentów jest to pasjonujący zapis artystycznego rozwoju Vance’a oraz świadectwo zmieniającego się podejścia do komiksowego medium, które musiało reagować na rzeczywistość wokół, aby móc skutecznie walczyć o czytelnika. A były to czasy, kiedy nawet tak szlachetny i nieskazitelny tytułowy bohater mógł paradować z papierosem w ustach i policzkować kobiety. Takie to było życie.
Tytuł: Bruno Brazil - wydanie zbiorcze tom 2
- Scenariusz: Greg
- Rysunek: William Vance
- Kolor: Petra
- Tłumaczenie: Jakub Syty
- Redakcja tekstu: Maciej Jasiński
- Wydawca oryginalny: Le Lombard
- Data wydania: 27.09.2022 r.
- Liczba stron: 224
- Format: 220x296 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-66603-03-5
- Wydanie: I
- Cena z okładki: 135 zł
Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus