„Moje rozstania z Laurą Dean” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 07-09-2022 21:57 ()


Świdrujący wzrok Freddy – pełen oddania i nastoletniej miłości, ale i strachu o to, co będzie za chwilę –  utkwiony w stojącą do nas tyłem, ubraną w wyzywającą kurtkę Laurę, mówi w zasadzie wszystko o wzajemnej relacji młodych kochanek. Jedna pragnie i daje z siebie wszystko, druga bierze i korzysta z tego bez skrupułów. Okładkowa ilustracja jest zaledwie zapowiedzią tego, co czeka nas dalej z każdą stronicą komiksu Mariko Tamaki (scenariusz) i Rosemary Valero-O’Connell (rysunki), choć to właśnie ta zawieszona w czasie scena jest prawdziwym emocjonalnym wulkanem. Skumulowaną erupcją obojętności i nadziei. Ten uczuciowy miszmasz towarzyszy nam przez większość obcowania z „Moimi rozstaniami z Laurą Dean”. Jednak Tamaki prowadzi narracje w delikatny sposób, nie pozwalając, aby niekontrolowane akty negatywnych czy pozytywnych uniesień przesłoniły przemyślenia głównej bohaterki opowieści. Freddy jest bowiem zwyczajną dziewczyną, oszołomioną związkiem ze szkolną, gwiazdką. Wszyscy kochają lub lubią Laurę Dean. To ta cool osoba, z którą dobrze przebywać i dobrze ją znać. Przynajmniej, kiedy splendor ma dla wielu osób w podobnym wieku tak przygniatające znaczenie.

Tamaki rozprawia się z amerykańskim mitem o młodocianym buncie dla zasady. O wizerunku lekkoducha, ubierającego się w świetne ciuchy, który żyje szybko i umiera młodo, a swoim szelmowskim uśmiechem i spojrzeniem przedwcześnie dojrzałego egzystencjalnie człowieka, łamie serca dziewcząt lub chłopców. Nieprzypadkowo Laura nosi akurat takie nazwisko. Ot, doskonałe nawiązanie do bezkrytycznej miłości do ikony, a przecież każda szkoła, ma podobną. Można uznać Freddy za ofiarę tego związku, lecz byłoby to stwierdzenie stanowczo na wyrost tak jak pisanie o jego demonicznej toksyczności. W końcu, która miłość nie jest chociaż trochę toksyczna, niezdrowa, popaprana? I owszem, Laura bawi się swoją dziewczyną niczym pluszakiem. Kiedy potrzebuje, to się przytuli, uśmiechnie, pogłaszcze. Później zacznie całować się z kimś innym, uwodzić kolejną naiwną. A jednak to również panna Dean, której Tamaki nie za bardzo chce oddać głos, dławi się w swojej zakompleksionej naturze. Ugina pod narcystycznym jestestwem. W którymś momencie jej życia najwyraźniej popełniono błąd.  Jednak nie wiemy  o niej nic ponadto, co czuje Freddy oraz widzą jej znajomi, toteż niesprawiedliwym byłoby osądzać ją ostatecznie i nieodwracalnie. Koniec końców, Laura również jest w tym związku osobą na swój sposób cierpiącą. Z tym że brak dojrzałości skrupulatnie ukrywany pod fasadą zajebistości, strach przed spojrzeniem w głąb siebie oraz nieustany podziw rówieśników sprawiają, iż prawdopodobnie już zawsze będzie tą, zadającą ból innym.

„Nowoczesna technologia nas wykończy” - mówi najlepsza przyjaciółka Freddy. Nie sposób tego nie odczuć na własnej skórze. Świat się zmienił i zmieniła się komunikacja między ludźmi. Nie jesteśmy  w stanie podążać za bohaterami w tradycyjny sposób. Uczestnictwo w ich uczuciowych konfrontacjach nie jest już tak częste i proste. Na pierwszy plan  wyłaniają się cyfrowe media. Telefon pełni rolę emocjonalnego przekaźnika. Życie przenosi się do jego wnętrza, dlatego każde piknięcie i wibracja są niczym puls. Albo się go wyczuwa, albo nie. A więc ważne jest w „Moich rozstaniach z Laurą Dean”, jak chyba w żadnym innym komiksie, który czytałem to, co dzieje się między kadrami. Dramat sytuacji rozgrywa się właśnie, gdzieś w tej niedostępnej dla nas przestrzeni, co fantastycznie „zagrało” pod kątem warstwy graficznej. Valero-O’Connell znacznie ograniczyła mimiczną ekspresję. Zmieniające się nastroje odczytujemy ze skrawków rozmów, spuszczonych głów, a przede wszystkim z sms-ów, za pomocą których można z kimś zerwać lub do kogoś wrócić. Świetnie zostały zwizualizowane westchnienia. To samo „ech” rozciągnięte przez czcionkę i przyozdobione łososiowym kolorem wyraża różne stany emocjonalne.  W szczególności zaś podobać może się zróżnicowanie perspektyw i kadrowanie, którym posługuje się rysowniczka. Za wszelką cenę unika ona gadających głów na rzecz wielości planów i ujęć. Moich ulubionym jest kadr, w którym widoczne są tylko czubki butów dziewczyn. Z jednej strony wymusza to na czytelniku silniejsze skupienie uwagi, z drugiej pokazuje, że ramy tej opowieści są dość umowne. Rzeczywistość widziana i odbierana przez bohaterki to zaledwie skrawki przestrzeni, w której funkcjonują. Żadna z nich nie ma całościowego oglądu na daną sytuację. Jeszcze nie. Dopiero za jakiś czas, kiedy podejdą to minionych przeżyć z należytym spokojem i dystansem. Freddy wkroczyła na tę drogę i raczej ją pokona. Laura prawdopodobnie, kiedyś się na niej rozbije.

„Moje rozstania z Laurą Dean” nie są komiksem tak „wielkim”, jak „Pewnego lata”. Nie wszystkie poruszone kwestie dostatecznie tu  wybrzmiały, ale nie zmienia to faktu, że Tamaki ma tę naturalną umiejętność do wyłapywania wszelkich życiowych niuansów i opowiadania o nich w przejmujący, lecz, co ważne, nie  w dołujący sposób. To scenarzystka rozumiejąca procesy zachodzące w czasie dorastania, umiejąca oddać ich jasną i ciemną stronę. Bez moralizatorstwa i tanich melodramatycznych chwytów. Stawiająca na wielowymiarowość swoich dzieł, które zawsze ilustrowane są przez niebanalnych artystów i artystki, doskonale rozumiejących, co ma do przekazania.

 

Tytuł: Moje rozstania z Laurą Dean

  • Scenariusz: Mariko Tamaki
  • Rysunki: Rosemary Valero-O'Connell
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data publikacji: 17.08.2022 r.
  • Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
  • Druk: kolor
  • Oprawa: miękka
  • Format: 152x216 mm
  • Stron: 290
  • ISBN: 9788367360081
  • Cena: 89,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus