„Dylan Dog”: „Mater Dolorosa” - pokusa nieśmiertelności - recenzja
Autor: Wojciech Wilk
Redaktor: Motyl
Dodane: 30-08-2022 22:49 ()
W swojej historii detektyw mroku mierzył się z przeróżnymi przeciwnikami, maszkarami z piekła rodem, stawiał czoła niewyjaśnionym sytuacjom, wręcz nieludzkim oponentom. Nic tak jednak nie odcisnęło piętna na jego psychice, jak starcie z Mater Morbi. Bo jak tutaj mierzyć się z czymś fizycznie nierealnym, ale w dynamiczny sposób dewastującym nasze ciało? Chorobą - przebiegłą, podstępną, atakującą znienacka, wyniszczającą nie tylko ciało, ale też umysł.
Dylan doskonale bowiem zdaje sobie sprawę, że Mater Morbi budzi w nim ukryte lęki. Te, które zepchnął niegdyś do podświadomości i nie pozwolił im już nigdy wyjść na powierzchnię. Jednak za sprawą diablicy o niezwykle ponętnych kształtach, która pragnie mieć Dylana na zawsze, wyparte, ukryte głęboko lęki wracają. I trzeba niebagatelnej siły, aby je przezwyciężyć i postawić się zwiastunce śmierci.
Mater Morbi nachodzi Dylana w snach, fantasmagorycznych wizjach, koszmarach w koszmarze, trawiących umysł, zasiewających ziarenko strachu, mających przygotować oblubieńca na przybycie jego dręczycielki. Napawanie się czyimś strachem, samotnością, a przede wszystkim zadawanie nieskończonego cierpienia daje siłę matce wszystkich chorób. W pojedynkę Dylan nie ma szans poradzić sobie z upiorem czyhającym na jego słabnące ciało. W walce tej nie jest jednak osamotniony. Musi też zmierzyć się z traumami, które odbiorą siłę jego najgorszej jak dotąd zmorze. By raz na zawsze wyleczyć się z Mater Morbi.
Kontynuacja albumu, którym wydawnictwo Tore debiutowało na naszym rynku, nie zawodzi nawet przez chwilę. To misternie rozpisana intryga rozgrywająca się na jawie i we śnie. Przenikające się wymiary rzeczywisty i nierzeczywisty zabierają czytelnika w istny rollercoster emocji, podsycony zamaszyście rozrysowanymi scenami grozy, horroru, mającymi w sobie szczyptę dziwności, jakby wyrwaną wprost z groszowych publikacji weird fiction. Opowieść oddziałuje na czytelnika z większą siłą dzięki wspaniałym malarskim planszom Gigiego Cavenago. Bo to nie tylko rozrysowane z precyzją i ze szczególnym dopieszczeniem detali siedziba Dylana i jego oddanego kompana, miejskie kwartały czy oniryczne zwidy. Nie zabrakło też odniesień do innych przygód Dylana.
Rysownik w część tego świata wplótł marynistyczne sekwencje rozgrywające się na statku sunącym przez wzburzone wody - będącym cichym teatrem przerażających wydarzeń nękających świadomość bohatera. Napawają one grozą, tajemniczością, są jakby wyrwane z horroru o szalonym naukowcu dążącym do wynalezienia remedium na wszelkie troski ludzkości, walczącego z ludzką kruchością za wszelką cenę, by uzyskać upragnioną nieśmiertelność. Jednak czy za taki zuchwały czyn nie płaci się podwójnej ceny? Zachwycająco wyglądają plansze wykonane z wirtuozerską precyzją przez Gigiego Cavenago. Nie tylko świat Dylana nabiera barw, ale wszystkie koszmary toczące jego życie, stają się bardziej realne, namacalne i niesamowite. W tym również Mater Morbi - sadystyczna młoda dama dająca upust swoim żądzom, zwiastunka śmierci, posłanka diabła, czcicielka wszelkich nieuleczalnych chorób. Pięknie to wygląda, że aż chciałoby się więcej.
Wydawnictwo Tore takimi albumami udowadnia, że ma smykałkę do wyboru tytułów. Opowieści o Dylanie jest multum, więc niezmiernie cieszy fakt, że akurat takie perełki są wyławiane przez włodarzy wydawnictwa. Oby więcej niezapomnianych, kolorowych i mrożących krew w żyłach opowieści o detektywie mroku. Bo historie z jego udziałem są warte istnienia na naszym rynku i oby trwały tak nieustannie przez wiele lat. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po niniejszy zbiorek. Satysfakcja gwarantowana!
Tytuł: Dylan Dog: Mater Dolorosa
- Scenariusz: Roberto Recchioni
- Rysunki: Gigi Cavenago
- Przekład: Jakub Łagoda
- Wydawca: Tore
- Data publikacji: 21.12.2021 r.
- Okładka: miękka
- Papier: offset
- Druk: kolor
- Format: 190x260 mm
- Liczba stron: 112
- ISBN-13: 9788396270115
- Cena: 44 zł
Dziękujemy wydawnictwu Tore za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus