„Niewidzialni” księga pierwsza - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 01-08-2022 23:41 ()


Lucy in the Sky with Diamonds śpiewa John Lennon na najważniejszej płycie The Beatles. Cokolwiek miał na myśli, ostatecznie nie ma żadnego znaczenia, wszak dostrzegamy w tym radośnie przejmująco brzmiącym wersie tyle, ile dostrzec umiemy i chcemy. Nie więcej, nie mniej. Podobnie jak w życiu. Albo zaryzykujemy i wyjdziemy poza naszą strefę komfortu, albo utkwimy w cielesnej skorupie przygnieceni przez siły inżynierii społecznej. Która z dróg jest lepsza? Na to zapewne każdy odpowie inaczej, lecz w tej sytuacji na język cisną się  słowa Alberta Einsteina –  „Ten, kto idzie za tłumem, nie dojdzie dalej niż tłum. Ten, kto idzie sam, dojdzie w miejsca, do których nikt jeszcze nie dotarł”. Z podobnym dylematem musi zmierzyć się Dane McGowan, młody chłopak, którego poznajemy w momencie, kiedy ów przymierza się do rzutu koktajlem Mołotowa, wykrzykując w naszą stronę przeciągnięte wszystko i nic nieznaczące słowo klucz – Chuuuuuje!

Odpowiedzialny za scenariusz „Niewidzialnych” Grant Morrison prowokuje czytelników i zaprasza ich w przewrotny sposób do gry, wymagającej ogromnych pokładów cierpliwości, ponieważ przez większość komiksu trzeba się mierzyć ze strumieniem świadomości szkockiego pisarza. Walka to trudna i męcząca. A wraz z kolejnymi zeszytami jeszcze bardziej zniechęcająca. Tak jakby Morrison wypluwał z siebie wszelkie odrażające i obleśne elementy, czające się w jego fantazjach o świecie rządzonym przez obce siły, dążące do całkowitej dominacji nad stadem ludzkich baranów, golonych przed rzezią w imię fałszywie brzmiących ideałów. I tak! Przed oczami powinna właśnie mignąć nam genialna scena otwierająca „Full Metal Jacket” (1987) Stanleya Kubricka, a w uszach zabrzęczeć utwór „Hello Vietnam” Johnny’ego Wrighta.

Jednak narracja Morrisona nie jest tak prosta i oczywista, co wcale nie oznacza, że lepsza. Na pewno bywa niepotrzebnie wyolbrzymiona, wydarzenia przerysowane, a dialogi przestylizowane. Napompowany to komiks, do takiego stopnia, iż balon ten pochłania tytułową drużynę, stającą się dla niej więzieniem. Pułapką bez wyjścia. Pochłonięci przez ego szalonego Szkota niewidzialni wydają się dla omawianej historii ciałem obcym na czele z samym Danem McGowan, który przez kilka rozdziałów poddany jest inicjacji. Wrota „realnej rzeczywistości” zostają przed nim otwarte, a tym samym wielowymiarowość oraz podróże w czasie, a także wszelkie zagrożenia z nimi związane. I utrata koniuszka palca wcale nie jest najpoważniejszym skutkiem ubocznym wiedzy odrzuconej przez masy. Jednak postawa Dane’a rozczarowuje. Morrison wyraźnie nie potrafi poradzić sobie z chłopakiem, w którego żyłach płynie krew burgessowego Alexa DeLarge’a. Miota nim bez ładu i składu.  Może w tym szaleństwie jest metoda, która da o sobie dać z czasem. Na razie nie ma tu tego łobuzerskiego uroku młodocianego gniewnego zdolnego zabić ofiarę rzeźbą penisa, a brutalność pierwszego tomu jest zaledwie sztuka dla sztuki. I pewnie zapomniałbym o tym komiksie bardzo szybko, gdyby Morrison nie ujawnił prawdziwego (Ha!) oblicza niewidzialnych.

Nie tej nudnej grupy, seksownie sportretowanej na okładkowych ilustracjach wydania zbiorczego przez Briana Bollanda – ot taki przykład hipokryzji autorów/redaktorów/wydawców, ale tragicznych bohaterów rozdziałów numer 11. i 12. Tutaj scenarzysta wykazał się prawdziwą dojrzałością, odrzucając nachalną chęć szokowania i swoją narcystyczną naturę na rzecz  przejmujących miniatur, opowiadających o ofiarach tego, czy tamtego systemu. Napisane z ogromną wrażliwością, pozbawione wszystkich tych niepotrzebnych i drażniących elementów,  towarzyszących nam od pierwszej strony na czele z grafomańskim językiem, poruszają. Autentycznie poruszają z siłą emocjonalnej bomby atomowej. Jednak, aby dostrzec i docenić w pełni „Potwory królewskie” i „Czyja lepsza śmierć” trzeba przebrnąć przez labirynt niejasności, niedomówień i porannej maligny.

A pomogą nam w tym artyści (Steve Yeowell, Jill Thompson, Denni Cramer, Chris Ridgway, Steve Parkhouse, Duncan Fegredo i Daniel Vozzo) urzeczywistniający te wizje w charakterystyczny dla dawnego Vertigo sposób, czyli bez kompromisów, ale i też bez fajerwerków. Warstwa wizualna bowiem całkowicie została podporządkowana warstwie fabularnej. Rysunki przenoszą na karty wszelkie dziwy i okrucieństwa schorowanej rzeczywistości, tworząc tym samym spektakl rozmaitości. Trwogę życia, horror dnia powszedniego, maskowany przez kolorowe bilbordy obiecujące poznanie prawdziwego świata. Być może dlatego w oczach większości bohaterów, którymi są zwykli-niezwykli obywatele, czai się tyle smutku i bólu rozdzierającego dusze. W końcu szukamy go tam, gdzie króluje tylko plastikowa przyjemność, służąca naszej kontroli. Fenomenalnie ten stan uchwycił Steve Parkhouse za pomocą swojej delikatnej, lekko cartoonowej kreski oraz Chris Ridgway poruszający się w stylistyce grozy, tworząc najbardziej niepokojące plansze tej wymagającej cierpliwości i samozaparcia opowieści.

A zatem, czy jesteście gotowi porzucić świat, jaki znacie i podążyć wyboistą drogą niewidzialności?

 

Tytuł: Niewidzialni księga pierwsza

  • Scenariusz: Grant Morrison
  • Rysunki: Steve Yeowell, Jill Thompson, Dennis Cramer i inni
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 29.06.2022 r.
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 328 stron
  • Format: 170x260
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • ISBN: 978-83-281-5602-9
  • Cena: 139,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji


comments powered by Disqus