Amerykański sen jako akt terroru. „Sędzia Dredd. Ameryka” zwierciadłem teraźniejszości i przyszłości cywilizacji Zachodu
Dodane: 04-07-2022 20:22 ()
W dystopijnej baśni dla dorosłych John Wagner nakreśla niezwykle aktualne dylematy filozoficzne i moralne. Ta prosta historia o nieszczęśliwej miłości była zapowiedzią tego, co dziś widzimy za oknem, spoglądając na ulice Stanów Zjednoczonych, Francji oraz innych krajów Europy Zachodniej. Co za ironia losu, że owa oschła, cyniczna zapowiedź pełzającej dyktatury została pierwotnie opublikowana w czasie ogromnej popularności tez głoszonych przez Francisa Fukuyamę. Słynny filozof przesądzał wtedy o rychłym końcu marszu historii, a przyszłym pokoleniom rysował idyllę neoliberalnego porządku świata. Kolejna odsłona pewnego żydowskiego kawału o rozśmieszaniu Pana Boga poprzez opowiadanie mu o swoich planach.
W 1991 roku zdecydowano się skapitalizować przygody Sędziego Dredda, wypuszczając w październiku 1990 magazyn „Judge Dredd: Megazine”. Twórca postaci, wybitny scenarzysta komiksowy John Wagner, był świadomy, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Nie da się przekonać audytorium do autoironicznej satyry kpiącej z testosteronu buzującego w amerykańskim kinie akcji lat 80[1]. Umowny świat Mega City trzeba było poddać próbie ostatecznej, dotkliwszej niż w opowieści Democracy.
Wszystko to za sprawą Brytyjczyków, którzy dokonując inwazji na komiks amerykański, zmienili nieodwracalnie mit superbohatera, odzierając go z heroizmu i utwierdzając w nowożytnym kontekście społeczno-politycznym. Dzięki wysiłkom Alana Moore’a, Briana Bollanda, Dave’a Gibbonsa, Jamiego Delano czy chociażby Gartha Ennisa zrozumieliśmy, że poprzez przekaz mediów i tworzony na tej dyskurs publiczny patrzymy na herosów w trykotach jak na samozwańczych bogów, którzy prawem pięści ustanawiali własną moralność i prawa. Wszystko nierzadko było opakowane w konwencję ponurej i brutalnej orwellowskiej dystopii mającej zmusić nas do zadawania pytań o naturę ludzką lub ważnych pytań filozoficznych odnoszących się do porządku społecznego.
Przede wszystkim zaś zdaliśmy sobie sprawę z tego, że podobnie jak nasi protagoniści, którym kibicujemy tak i my jako czytelnicy uwielbiamy patrzeć na siebie jak na bohaterów w annałach własnej historii. Taka perspektywa okazuje się być jednak złudna, fałszywie upiększająca, tworzona dla własnego komfortu i dobrego samopoczucia. To bowiem, co jest dla nas heroizmem i dobrem, często dla kogoś innego oznacza zło, krzywdę. Tym samym wkraczamy w obszar szarzyzny, odzierający nas z ideologicznych złudzeń. Okazuje się, że staliśmy się łotrami o dobrych intencjach zakleszczonymi w świecie niedającym nadziei na nic lepszego. Zupełnie jak Ozymandiasz ze Strażników, który w wyrafinowany sposób starał się przeciąć geopolityczny węzeł gordyjski kosztem milionów istnień.
W takich okolicznościach trudno, a może wręcz niestosownie jest pokazywać Dredda jako przyzwoitego szeryfa brudnej, dystopijnej metropolii pełnej mutantów i narkomanów. Trzeba było w końcu przedstawić Sędziów nie jako lekarstwo, ale jako źródło problemu. Prawdziwych wrogów rzeczywistości. Łotrów skrywających się pod płaszczykiem jedynie słusznego systemu.
W domach z betonu nie ma wolnej miłości
Nic dziwnego, że Ameryka jest uznawana powszechnie za najlepszą historię opowiedzianą w Uniwersum Dredda. Jej geniusz polega na tym, że robi niemalże wszystko na opak względem klasycznej formuły komiksów z antologii „2000AD”. Bezwzględny, acz sprawiedliwy protagonista zostaje zepchnięty na boczny plan jako niemalże deus ex machina, duch miasta tworzący jego prawa. Na pierwszy plan wkraczają zaś imigranci przybywający do Mega City One dla realizacji lepszego jutra, spełnienia amerykańskiego snu. Sęk w tym, że w tych realiach amerykańskie ideały są martwe. Obok zniszczonej statuy wolności postawiona bowiem zostaje większa, dumniejsza statua Sędziego. Monument ma przypominać każdemu obywatelowi Mega City, kto tu naprawdę rządzi. Kto jest prawem. I że w razie wykroczenia nie będzie litości.
Tytułowa bohaterka jest oczywiście nośnikiem niegdyś chwalebnych wartości. Co ciekawe, naznaczyli ją nimi rodzice, latynoscy uchodźcy, dla których wolność, demokracja, sprawiedliwość, prawda były motorem życia, źródłem nadziei. Jednak z jakichś powodów marzenie o wyzwoleniu i ukazaniu swego potencjału przestało działać w Stanach. Ameryka zostaje zepchnięta do cieni totalitarnej rzeczywistości, aby tam knuć i próbować wskrzesić ideały za pomocą terroryzmu. Tej walki w takich okolicznościach jednak wygrać się nie da. Niczym w refrenie Master of Puppets Metalliki rozbrzmiewa: „Obey your Master! Master!”.
John Wagner nie tworzy jednak tego ponurego, gorzkiego, miłującego totalitaryzm świata dla masochistycznych pobudek tudzież z umiłowania pornografii przemocy. Pragnie nam raczej uświadomić coś bardzo ważnego o świecie społecznym, ludzkiej naturze i porządku wytwarzanym przez hobbesowską umowę społeczną. Czyżby konflikt był nieuchronny, a winnym nie są wcale gracze, lecz zasady gry? Jeśli tak, to czy możemy cokolwiek z tym zrobić? I co ważniejsze – jak działać w niesprzyjających dla demokratycznych wartości warunkach? Postaram się na te kwestie odpowiedzieć, sprawdzając, co Wagner ma nam do powiedzenia w Ameryce na temat kilku kluczowych dla życia społecznego zagadnień – władzy, wolności, terroryzmu i przemocy. Zobaczymy też, jak te przemyślenia sprzed niemalże 30 lat mają się do dzisiejszej chwiejnej rzeczywistości, w której populistyczni nacjonaliści jawnie kpią z ideałów demokratycznych i działają tak, jakby owe wartości nie miały racji bytu w świetle wyzwań i zagrożeń, z którymi współcześnie mierzy się ludzkość.
Terroryzm
Ameryka i jej wierni kompani zmuszeni są w mieście Dredda do używania przemocy dla ziszczenia swoich marzeń o wolnym i równym świecie. Do działania pcha ich frustracja wynikająca z braku poczucia wolności na poziomie najbardziej fundamentalnym – samostanowienia o sobie. W tych dystopijnych realiach, pogorszonych dodatkowo przez wyniszczającą wojnę, myślenie o wolności to mrzonka. Wolność zwyczajnie jest lub też jej nie ma. Od czasów rozważań Isaiaha Berlina sprawa wydaje się być definitywnie rozstrzygnięta. W 1958 roku na Uniwersytecie Oksfordzkim filozof ten zdefiniował we współczesnej filozofii dwie koncepcje wolności, stanowiące po dziś dzień fundament ideowy cywilizacji Zachodu[2]. Pierwsza z nich, wolność negatywna, jest wolnością od jakiegokolwiek przymusu, brak przeszkód i ograniczeń. Wolność pozytywna zaś to w gruncie rzeczy możliwość działania i samorealizacji, wymagająca często środków i umiejętności.
Wedle wywodu myśliciela, dążenie do uzyskania wolności negatywnej jest realizacją człowieczeństwa. Człowiek w końcu chce się realizować w świecie bez żadnych ograniczeń. Wolność pozytywna na to nie pozwala, gdyż „wolność do…” wymaga przymusu – nieważne czy samego zainteresowanego, czy też społeczeństwa lub konsekwencji wydarzeń losowych. Choć refleksje Berlina wywołały dyskusje, to z czasem przestano podważać takie rozróżnienie rodzajów wolności, a także utożsamienie jej negatywnego wariantu z istotą bycia człowiekiem.
Ale nie w metropolii rządzonej przez Sędziów. Tutaj wolność jest uwarunkowana przez prawo. Niepodważalne, surowe, ale jednak prawo. Obrządek ten w dystopii Mega City One jest jednakże konstytuowany nie tylko przez twarde reguły stróżów bezpieczeństwa, ale także poprzez apatię społeczeństwa godzącego się z tym, co jest. Widać to w scenie szkolnej, w której najbardziej wybrzmiewa konflikt różnie rozumianych wolności. W dyskusji z nauczycielem Ameryka piętnuje brutalność służb porządkowych, dając wyraz idealistycznym wyobrażeniom mającym mało wspólnego z rzeczywistością. Tamten natomiast otwarcie przyznaje, że z „life, liberty, pursuit of happiness” zostało tylko „life”, a wszelkie uwagi Ameryki zbywa albo poprzez hiperbolizację jej przekazu, albo racjonalizację otaczającego świata, lepszego w jego opinii od wojny wspominanej w retrospekcjach komiksu. Tym samym wolność ograniczana jest nie tylko konstytucyjnie, ale także przez bierność i uległość ludzi działających na rzecz systemu, a niebędących jego integralną częścią[3].
Można w tym miejscu zadać uzasadnione pytanie, czy prawo to jest sprawiedliwe, jeżeli kary są często niewspółmierne do winy, a jedna osoba może arbitralnie wydać wyrok ze względu na swoją uprzywilejowaną postawę. Faktem jest, że w tych realiach nawet najmniejsze wykroczenie uznawane jest zdradę porządku, coś niewyobrażalnego. Trudno w takich okolicznościach nie kibicować Ameryce, nawet jeśli to, jak traktuje swoich przyjaciół, jest nacechowane ambiwalentnie, a niekiedy staje się czysto instrumentalne.
Zdawać by się mogło, że poprzez teksty kultury, nauczanie historii i popkulturę nauczyliśmy się patrzeć na zwalczanie tyranów terroryzmem jako coś przyzwoitego i słusznego. Sprawa jest jednak o wiele bardziej niejednoznaczna, niż można by było z początku podejrzewać. Moim zdaniem Wagner inspirował się mocno komiksem Batman: Zabójczy żart próbującym udowodnić, że Batman i Joker aksjologicznie reprezentują dwie strony tej samej monety – wolności, a nade wszystko tego, jaki robimy z niej użytek. I w tym kontekście w omawianej powieści graficznej stało się coś przedziwnego, albowiem w moim mniemaniu Dredd i Ameryka reprezentują dwa oblicza władzy pozbawionej elementarnej odpowiedzialności, kolejno: usankcjonowanej i tej oddolnej, samo ustanawiającej się z racji inicjatywy społecznej. Sędziowie – jednocześnie odpowiedzialni za wykonanie wyroku – nie chcą pozwolić sobie na autorefleksje, wspominając z resentymentem dawne próby wtłoczenia idei wolnej woli w tryby swojego systemu, ufundowane na podejrzliwości i urojeniach (Dredd przyznaje w swych myślach na ostatniej stronie: „Wolność – Władza dla ludzi – Demokracja… Wielki amerykański sen Nie oszukujcie się. Próbowaliśmy. Uwierzcie mi. Nie udało się. Ludziom nie można ufać”). Ameryka, zaślepiona osobistą tragedią, wykorzystuje najbliższych do realizacji swoich ambicji, bez względu na konsekwencje i cenę. Wagner nawet melancholijnie sugeruje, że jej przemocowe działania mogłyby w takich okolicznościach doprowadzić jedynie do objęcia władzy przez terrorystów, gdyż jej rozumienie ideałów amerykańskich zostało wypaczone przez osobiste przeżycia.
Sytuacja kończąca pierwszy rozdział opowieści jest dość trudna. Chwytanie za broń wydaje się rozwiązaniem gorszym i prymitywniejszym od dialogu i mediacji. Być może jest także mniej skuteczne: według amerykańskich badaczek, które przeanalizowały dwudziestowieczne ruchy społeczne, skuteczność tych, które odwołują się do idei non-violence, jest dwukrotnie większa niż tych, które posługują się przemocą. Po drugie: wystarczy zaangażowanie 3,5% populacji, by taki ruch społeczny przyniósł trwałą zmianę[4]. Czasami jednak jest to niemożliwe. Czasami tyran i jego bezwzględny aparat opresji nie są zdolne do rozmowy. Wtedy trzeba chwycić za broń i wywalczyć o to, co słuszne. Jako Polak coś o tym wiem – marszałek Józef Piłsudzki, jeden z ojców odrodzonej w 1918 roku Polski, za młodu walczył o swoją ojczyznę z rosyjskim caratem, wykorzystując do tego metody terrorystyczne – ataki na pociągi, napady na banki, grabieże i zabójstwa[5]. Czy w tym przypadku cel uświęca środki? Czy można było inaczej? Niestety, wobec takich dylematów i sytuacji egzystencjalnych nie ma konkretnych, jasnych odpowiedzi. W tym sensie Ameryka stanowi kontrapunkt wobec pozornie spokojnego dla Zachodu początku lat 90., który tak naprawdę intensyfikował problemy, z którymi próbujemy poradzić sobie po dziś dzień.
Natura ludzka
Mam tutaj na myśli wojnę w Zatoce Perskiej, rozpoczętą 2 sierpnia 1990 roku zbrojnym najazdem Iraku na Kuwejt, zakończoną wyzwoleniem Kuwejtu przez międzynarodową koalicję wiosną 1991 roku w ramach operacji „Pustynna burza”. Niegdyś uznawano ją za konflikt realizowany w słusznej sprawie, dziś jednak trudno patrzeć na nią inaczej aniżeli w sposób cyniczny, począwszy od perfidnej manipulacji[6] w postaci zeznań znanych jako historia Nayirah, mających usprawiedliwić inwazję amerykańską na Irak, a zakończywszy na tym, że pod pozorami walki dobra ze złem ukryty został przed opinią publiczną realny cel, czyli imperialistyczna ekspansja w imię pozyskania złóż naturalnych. Znamienne w tym kontekście jest pytanie, jakie John Wagner umiejscawia na ścianie jednego z korytarzy w Mega City One: „Kto sądzi Sędziów?”. To oczywiście wariacja na temat rzymskiej maksymy Quis custodiet ipsos custodes?[7], będącej znakiem rozpoznawczym Strażników Alana Moore’a, a jednocześnie wskazującej na odwieczny, nierozstrzygnięty dylemat rządzenia.
Skoro jesteśmy przy Moorze, to trudno nie wspomnieć o pewnym monumentalnym dziele komiksowym, zainspirowanym Sędzią Dreddem (jak pisze Moore w eseju Behind the Painted Smile), które z kolei wywarło ogromny wpływ na Amerykę Wagnera – V jak vendetta. Jak mówi sam Moore w wywiadzie-rzece pt. The Extraordinary Works of Alan Moore: „Chcieliśmy, aby czytelnik zastanowił się przez moment nad całkiem interesującymi pytaniami. Czy jest słusznym dla protagonisty zabijać ludzi bez skrupułów, po równo, tylko dlatego, że jest bohaterem? Koniec końców czytelnicy musieli sami sobie odpowiedzieć na te kwestie, musieli nakreślić swoje własne stanowisko”[8]. Moore dokonał w komiksie niebywałego odwrócenia wartości. Czytając tę powieść graficzną, można odnieść wrażenie, że nie patrzy na V z podziwem. Nie stanąłby z nim ramię w ramię, aby eliminować faszyzm. Tak naprawdę odczuwa wobec niego litość wymieszaną ze strachem. Boi się jego nieprzewidywalności i bezwzględności tak samo jak ludzi kierujących w jego dystopii systemem totalitarnym. Ironia polega w komiksie na tym, że V, jakkolwiek by tego pragnął i jakkolwiek często podkreśla swój status jako bojownika przeciwko władzy, jego anarchizm jest zaledwie fasadą, maską symboliczną, za którą kryje się potwór będący produktem ubocznym systemu, z którym walczy. Potworem mierzącym się z bestialstwem totalitaryzmu, odpowiedzią na jego działania. V to sadysta bez emocji, stawiający siebie na boskim piedestale, wiedzący wszystko lepiej. Chociaż i to jest kłamstwem, gdyż pod płaszczem swoich idei i szczytnych dążeń do wyzwolenia ludu, wprowadzenia równości, kryje się tylko i wyłącznie płomienna chęć realizacji tytułowej zemsty. V nie troszczy się o nikogo, traktuje lud Londynu przedmiotowo. Nie obchodzą go niewinne ofiary ginące podczas burzenia instytucji podtrzymujących aparat władzy, nie przejmuje się ludźmi oddającymi życie w imię jego osobistej wojny. Jest drugą stroną tej samej monety, co faszyści, którzy za fasadą pięknych słów o jedności i sile ukrywają chęć kontroli i represji mniejszości[9]. To w rzeczywistości monstra, które są siebie warte. Niepowstrzymana siła w tym komiksie zderza się z nienaruszalnym obiektem i żadne z nich nie ma zamiaru się poddać. Dochodzi do katastrofy.
Podobnie jak Ameryka Wagnera, V jak Vendetta opowiada o niebezpieczeństwie szufladkowania się w skostniałych ideach, spoglądania na świat wyłącznie przez ich pryzmat, manipulowania innymi i traktowania ich wyłącznie jako środek wiodący do celu. Moore wykorzystuje bestialstwo V najlepiej, jak potrafi, aby czytelnik mógł zadawać sobie niejednoznaczne pytania. Takim momentem są chociażby tortury Evey, jego protegowanej. Sceny jej katuszy pozwalają scenarzyście zadać bardzo ważne pytanie – czy da się nauczyć wolności kogoś, kto nigdy jej nie doświadczył ani nie poznał jej istoty? Nad tym dylematem od dziesięcioleci głowią się filozofowie, dokumentaliści filmowi, socjologowie i psychologowie społeczni, do tej pory nie udało się jednak znaleźć odpowiedzi.
Mega City One tuż za rogiem?
W chwili, gdy piszę ten tekst, wydaje się, że daleko nam jeszcze do apokaliptyczno-despotycznej rzeczywistości z komiksów o Dreddzie. Nie oznacza to jednak, że sytuacja na świecie jest dobra. Do problemów, które przed nami stoją, należy zaliczyć dewastację środowiska naturalnego i zmiany klimatu oraz konflikty o potencjalnie globalnych konsekwencjach, takie jak wojny na Bliskim Wschodzie, imperialistyczna polityka Rosji prowadzona w Europie Środkowo-Wschodniej, poszerzanie wpływów Chin na Oceanie Spokojnym, a co za tym idzie – konflikt z Tajwanem, Japonią, Australią. Szczególnie należy tu podkreślić rywalizację pomiędzy USA a Chinami z powodu największych konsekwencji dla funkcjonowania całego świata. Wreszcie masowe bezrobocie i niszczenie przedsiębiorstw przez pandemię koronowirusa. Wszystkie te zagrożenia sprawiają, że świat trzęsie się w posadach.
Większość wymienionych wyżej problemów wynika z braku wcześniej wspomnianej odpowiedzialności władzy – mam na myśli zwłaszcza zobowiązania USA jako globalnego strażnika pokoju. Wielu ekspertów od spraw międzynarodowych, ekonomistów i intelektualistów wieści koniec imperium amerykańskiego, a co za tym idzie epilog być może najspokojniejszego okresu w dziejach ludzkości[10]. Wraz z końcem zachodniej prosperity obserwujemy zanik pozytywnego stosunku do demokracji. Ogrom problemów, z jakimi mierzą się obecnie społeczeństwa, sugeruje, że mankamenty ustroju demokratycznego zaczęły przysłaniać walory, jakie niegdyś w nim dostrzegaliśmy. Sytuację pogarsza plaga fake newsów i zalew błahych, często niesprawdzonych informacji udostępnianych przez najnowsze cuda techniki.
Smartfony, tablety i laptopy najnowszej generacji sprawiły, że niegdyś wielki, niezbadany świat skurczył się do rozmiarów globalnej co prawda, ale wioski. Wszystko stało się bliższe, bardziej namacalne, ale jednocześnie szukające sensacji media generalizują i spłaszczają rzeczywistość, nie biorąc pod uwagę warstwy kulturowej omawianych sytuacji. Niedoinformowane grupy społeczne kierowane przez spauperyzowanych ekspertów medialnych często są zaś skazane na podejmowanie złych decyzji, prowadzących nierzadko do przemocy. A przecież nie wspomniałem jeszcze o pojawieniu się narzędzi inwigilujących w postaci Facebooka, Instagrama i Tiktoka. Ten ostatni jest nawet używany przez chińską agenturę. Wystarczy nagła zmiana na szczeblach władzy, aby narzędzia internetowe zostały wykorzystywane do jawnego śledzenia obywateli. I jak tu nie niepokoić się rychłym nastaniem dyktatury, a już przynajmniej autorytaryzmu? Zwłaszcza że sami obywatele często bezwiednie oddają wolność w zamian za bezpieczeństwo[11]. Tak jest od czasu 11 września i wprowadzenia Patriot Act.
U Wagnera mamy jedynie akcent stanowiący satyrę na branżę rozrywkową w scenie rozstrzelania celebrytów na gali rozdania najważniejszych w tym uniwersum nagród muzycznych. Dla mediów sama uroczystość była już na tyle nużąca i trywialna, że komentatorzy ożywili się dopiero w momencie mordu dokonanego przez terrorystę, omawiając go z o wiele większą ekscytacją, niż powinni.
Die a Hero or Live a Villain?
Na takie obawy można by odpowiedzieć, że przecież ludzi dobrej woli jest więcej i świat nie zginie właśnie dzięki nim, ponieważ walczą oni o naszą swobodę, protestując i wznosząc hasła takie jak Black Lives Matter czy równość małżeńska dla osób LGBTQ+. Niestety i tutaj mamy do czynienia z niepokojącym, niezdrowym pomieszaniem. Przekaz mniejszości seksualnych i rasowych, który niegdyś można było podsumować słowami : „Żyj i daj żyć innym”, dzisiaj jest o wiele bardziej antagonistyczny i tworzy podziały, zamiast łączyć. Dzisiaj bowiem aktywiści uciekają się do wstrętnego, wchodzącego z butami w cudze życie ostracyzmu społecznego i zawodowego. Dzisiaj środowiska walczące o prawa mniejszości mówią: „Albo jesteś postępowcem i jesteś z nami, albo jesteś przeciwko nam i należy cię nazwać bigotem, nienawistnikiem”. Wprowadzana jest nieformalnie tzw. „cancel culture”, która pod pięknymi hasłami szacunku i ochrony dla mniejszości skrywa ideologiczny terror uświęcany aktami przemocy w różnej postaci, nawet symbolicznej. Gdy bowiem mniejszość prowokuje, atakuje i na swój sposób prześladuje większość, chcąc narzucić coś, czego ta większość nie akceptuje, to już trudno mówić o standardach demokratycznego forum. Burzone są mury, by na ich miejsce powstały zupełnie inne, o innej specyfice i funkcji, wymierzone w zgoła inne grupy, często wcześniej bardziej uprzywilejowane statusowo i kulturowo.
Nie rozmawiamy ze sobą. Można by rzec – to efekt kurczącego się stołu z zasobami, a struktury ideologiczne mają za zadanie odbierać jednym kapitał społeczny i legitymizację, by inni mogli zasiąść i wziąć to, co zostało jeszcze do wzięcia. Ale prawda jest zupełnie inna. Przykra. Przygnębiająca. Jesteśmy przekonani, że nie ma co rozmydlać dzielących nas różnic, a tworzenie pomostów mających prowadzić do fundamentalnych porozumień zwaśnionych stron, jest wręcz szkodliwe. Zapomniano, że demokracja to sztuka kompromisu, a często obie strony konfliktu – jak to widać chociażby na przykładzie USA – grają na rozwiązania twardego konserwatyzmu lub twardej lewicowości.
Zapominamy o tym, że w historii ludzkości nie było takiego projektu ładu społecznego i państwa, który zostałby zrealizowany w 100%. Każda partia wygrywająca wybory musiała liczyć się z oporem opozycji i ludzi, którym rozwiązania zwycięzców niekoniecznie leżały w osobistym interesie. Dzisiejsza batalia polityczna przypomina symboliczną walkę na śmierć i życie, Igrzyska Śmierci w białych rękawiczkach, w których zwycięzca jednej strony doprowadza do skategoryzowania obozu przeciwnego jako reprezentantów gorszego sortu, którzy zasługują na mniej wszystkiego, a zwłaszcza szacunku, który należy się przecież wszystkim.
Przyczyną tej sytuacji jest uznanie pomyłki za coś niestosownego, niemoralnego. Podobnie zarówno Sędzia Dredd, jak i Ameryka w ogóle nie wątpią w słuszność swoich poczynań. A przecież pomyłki zdarzają się każdemu (w tym również piszącemu te słowa). Przez sam fakt pomyłki nie możemy odbierać nikomu godności, nie powinniśmy także uznawać, że pomyłka czyni daną osobę złą lub nikczemną. Tymczasem obecnie stwierdzamy: „Mylisz się, więc nie jesteś godzien zaufania”. Ludzie nie są skłonni przejść na metapoziom myślenia polegający na wyjściu ze swojej banki, włożeniu butów innej osoby, o czym w przejmujący sposób śpiewało niegdyś Depeche Mode: Now I'm not looking for absolution/ Forgiveness for the things I do/ But before you come to any conclusions/ Try walking in my shoes/ Try walking in my shoes[12]. Łatwiej jest się oburzyć i szydzić.
Ludwig Wittgenstein, wybitny filozof XX wieku, napisał: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”[13]. Ubogie postrzeganie rzeczywistości poprzez opresyjny, nieznoszący sprzeciwu język, szykuje pole pod działalność tanich makiawelistów po wszystkich stronach debaty publicznej. Makiawelizm ów polega na usankcjonowaniu plemienności założeniem, że cel uświęca środki. Cokolwiek zrobią nasi, jest prawe i słuszne. Odczuwamy to często, korzystając z mediów, które przez postmodernistyczne relatywizowanie prawdy odbiegły od ideału obiektywności i coraz rzadziej poddają rzeczywistość krytycznej obróbce – przynajmniej względem tych, którzy wykładają na owe media pieniądze[14].
W takim środowisku mentalnym pożywkę znajdują wszelcy władcy totalni, demagodzy, despoci. Poprzez dyskryminację grupy przegranej – prowadzącą do analogicznego odrzucenia zwycięzców przez przegranych – przyczyniają się do powstania totalnych odłamów opozycji, które mogą wygrać w kolejnych wyborach i przygotować skrajną odpowiedź względem tych, którzy ograniczali ich prawa. Jesteśmy o krok od eskalacji i amerykańscy intelektualiści grzmią na alarm. Według nich liberałowie – dla których troska o innych powinna być główną pobudką – odcinają się całkowicie od wyborców Donalda Trumpa, szydzą z nich i zawstydzają, przez co odbierają sobie możliwość wpłynięcia na nich[15].
Kwestia braku porozumienia zostaje odzwierciedlona w „Ameryce” jeszcze w zgoła inny sposób. Komiks ten bowiem można również odczytywać jako zgrabne połączenie opowieści noir z nieszczęśliwą historią miłosną, w której wszyscy główni bohaterowie naznaczeni są ślepotą – przekonani o sile własnych przekonań, ale będący koniec końców w błędzie. Osąd Ameryki zasłania rozpacz po utracie dziecka, żądza zemsty wypaczyła jej myślenie o powrocie równości, wolności i samorealizacji, pozostawiając tylko spiralę nienawiści. Samosąd, jaki popełnia Benny pod koniec historii utwierdza go w przekonaniu, że jeszcze z czasem spełni marzenie swej niezrealizowanej miłości, choć to tylko mrzonki. Dredd w końcu nie widzi swego zacietrzewienia – skłonności do wydawania ostrych, pochopnych sądów, braku tolerancji wobec niejednoznaczności, przez który popada w dogmatyzm i fundamentalizm. Choć pozornie pragnie prawa i sprawiedliwości, to tak naprawdę oszukuje siebie, sądząc, że podtrzymywany przez niego system jest wydolny. Chcąc stworzyć uczciwy ustrój, dolewa jedynie oliwy do ognia. Doskonale przedstawia to oprawa graficzna przepełniona cieniami i światłem, oddająca z gracją sfery szarości i półcieni gaszone wraz z każdą następną stroną pierwszej części poprzez nagromadzone sfery mroku, w których czają się sędziowie z bronią wymierzoną w demokratycznych rewolucjonistów.
(Bez)nadzieja?
John Wagner, podobnie jak Alan Moore, jest podejrzliwy wobec jakiejkolwiek odmiany władzy, z jakiejkolwiek opcji by się wywodziła. Ameryka to po części próba odnalezienia genezy przemocy, podobnie jak magnum opus autora, wydany przez imprint Vertigo komiks A History of Violence. Czy jest to również próba znalezienia wyjścia z impasu? Jeśli tak, to w czym Wagner upatruje nadziei w totalitarnej rzeczywistości?
Na pewno nie w technologiach, robotach czy sztucznej inteligencji, po których tak często kultura spodziewa się zbawienia lub zguby ludzkości. Ta ostatnia praktycznie w komiksie nie występuje, a jeśli już, jest całkowicie poddana woli człowieka. Roboty także żyją w niemal totalnej symbiozie ze swoimi twórcami, jak chociażby w przypadku asystenta Benny’ego, Roberta.
Nadziei upatruje Wagner w młodych pokoleniach, którym przyznaje specyficzną rolę. Choć kontynuacje oryginalnej powieści graficznej pt. Światło, które nigdy nie gaśnie oraz Kadet nie stoją pod względem jakości na tym samym poziomie co pierwowzór, to właśnie w Kadecie dochodzi do ciekawej konstatacji. Skoro w świecie rządzonym absolutnie można jedynie przyłączyć się do zwycięskiej strony, to jedyną nadzieją jest… zmieniać system od środka poprzez soft power. Córka Ameryki, która trafiła do szkoły kadetów Sędziów, odziedziczyła charakter i spryt swojej matki-terrorystki. Co prawda wierzy w konieczność istnienia prawa, ale jednocześnie pragnie je ulepszać, aby już nigdy nikt nie musiał przeżywać tego, co jej rodzice. Niedoskonałość systemu uświadamia sobie sam Dredd, zmuszony zabić innego Sędziego za to, że tamten przyzwolił na zgwałcenie Benny’ego w Świetle, które nigdy nie gaśnie. W scenie tej nasz antybohater ukraca proceder znany w amerykańskiej policji jako „the blue wall of silence” (ang. niebieska ściana ciszy). W ramach tego zjawiska policjanci tworzą zmowę milczenia i nie informują o błędach, wykroczeniach lub przestępstwach kolegów po fachu. Stróżowie prawa niegodzący się na tuszowanie policyjnych zbrodni są za to karani wykluczeniem ze środowiska zawodowego i uznaniem za konfidentów[16].
Dziś taktyka dyplomatyczna przejmowania oponenta i wywierania wpływu, aby przeszedł na naszą stronę, wydaje się być niemożliwa do zrealizowania. Jest tak, ponieważ w spolaryzowanych obozach politycznych zbyt duży nacisk kładzie się na posiadanie słuszności. W zasadzie nie można się mylić, bo jakakolwiek wątpliwość staje się powodem do wykluczenia, przemocy symbolicznej, stygmatyzowania i odrzucenia z grupy[17]. Tym samym wróciliśmy do praktyk rodem ze starożytnego Rzymu – zdrajca, choćby nam się przysłużył, nadal jest uznawany za zdrajcę. W połączeniu ze współczesnymi trendami nasilającymi postawy plemienne i obronę swoich za wszelką cenę, czegokolwiek by nie zrobili, owocuje to bardzo ponurą sytuacją – zdawać by się mogło, że z powodu relatywizmu i odejścia od ideałów przejrzystości przestaliśmy wierzyć we wspólne i uniwersalne dla nas wszystkich wartości, jakimi są prawda, piękno i dobro, niegdyś legitymizowane przez solidne korzenie kultury śródziemnomorskiej.
Może to jedynie oznaczać preludium do dystopii, a na ironię zakrawa fakt, że sam Wagner w sposób konserwatywny postrzega zasady i obostrzenia, które przez pokolenia regulowały nasze życie społeczne. Tak jak rewolucja seksualna w latach 60. pozwoliła nam wyswobodzić się z więzów konwenansów i tabu patriarchatu za cenę niestabilności relacji międzyludzkich (częstszych rozwodów, samotnego wychowywania dzieci), tak rewolucja Ameryki wraz z wolnością przyniosłaby destabilizację społeczeństwa.
Policja i korozja władzy
Rzecz jasna w kontekście działającego od kilku lat ruchu Black Lives Matter, protestów przeciw brutalności policji nasilonych niedawno w związku z zabójstwem George’a Floyda nasuwa się klucz interpretacyjny związany z policją. Trudno nie odczytywać Ameryki Wagnera jako mrocznego przedstawienia amerykańskiej policji, która w zasadzie jest wszechwładna względem szarego obywatela amerykańskiego. Mowa wszakże o jednej z najbrutalniejszych sił sprawowania porządku na świecie, z góry gotowej zabić podejrzanego w momencie sprawdzania tożsamości. Znanej z zabijania Afroamerykanów w razie samego tylko podejrzenia o popełnienie przestępstwa.
Nie pomaga amerykańskiej policji fakt, że w USA jest ona chroniona immunitetem określanym mianem „kwalifikowanego” (qualified immunity), który podlega uchyleniu jedynie w określonych sytuacjach. Orzecznictwo amerykańskie wyjaśnia, iż niemożność pociągnięcia policjanta – podejrzanego lub oskarżonego o zamordowanie zatrzymanego w momencie weryfikacji na przykład – do odpowiedzialności cywilnej będzie obejmowała sytuacje, w których, mimo iż pokrzywdzony odniósł szkodę o charakterze materialnym w wyniku działań policjanta, ten ostatni nie przekroczył swoim zachowaniem granic prawa przepisanych ustawą, a zwłaszcza normami konstytucyjnymi. Tym samym stróż prawa w każdej chwili może zostać oskarżony o przekraczanie uprawnień, ale i tak będzie chroniony przez niesprawiedliwe względem obywatela prawo.
Przy głosach dotyczących zawieszenia policji w określonych miastach i sformowania jej na nowych zasadach pojawia się coraz częściej postulat sprywatyzowania jednostek policyjnych[18]. Prywatne grupy strzegące prawa i bezpieczeństwa obywateli sprawdziły się w wielu miastach i stanach, zwłaszcza północnych, gdzie protestujące mniejszości starały się rozpętać chaos podobny jak w miastach rządzonych zazwyczaj przez Demokratów. Także samowolne bojówki zrzeszające ludzi o takich samych wartościach i przekonaniach przeistaczały się w twory społeczne stanowiące substytut bezpieczeństwa w momencie anarchii. Prywatyzacja policji mogłaby jednak zrodzić podobny problem co korporacje: ogromnych gospodarczych tworów mieszających się w sprawy rangi państwowej, zwłaszcza związane z ustawodawstwem. Przy wielkiej skuteczności i rozpoznawalności tego typu inicjatywy mogą się rozrosnąć do takich rozmiarów, że nie będą ich w stanie powstrzymać rządy ani instytucje broniące praw obywatelskich. Tym samym to, co miało nas pierwotnie chronić przed niebezpieczeństwem, samo przeistacza się w zagrożenie. W tym kontekście powinien cieszyć fakt, że tak wielu obywateli protestuje przeciwko działaniom policji i firm oferujących podobne usługi (takich jak Blackwater lub Threat Management Center), nawet jeśli zdecydowana większość Amerykanów i obywateli cywilizacji Zachodu jest znieczulona na jawne pogwałcenia wolności i prywatności realizowane przez Microsoft, Google oraz Facebooka, które to firmy z zapałem tworzą największy panoptykon na świecie.
Historia – opowieść pisana przez zwycięzców
Amerykę można odczytywać także jako próbę wykazania obłudy światowego żandarma – USA.
Było już wiele powodów do rozczarowania się polityką USA względem świata. Wielokrotnie widzieliśmy hipokryzję Amerykanów, jeżeli chodzi o szerzenie prawdy, sprawiedliwości i amerykańskiego stylu życia (symbolizowanego najczęściej przez złote łuki McDonalda). Hiroszima i Nagasaki. Wietnam. Niedawno Syria. Oto kraj ganiący inne za niestosowanie się do międzynarodowych obostrzeń sam je łamie, atakując ludność cywilną fosforem.
Co najgorsze, zbrodniom amerykańskim często nie poświęca się należycie dużo uwagi lub są one wręcz ignorowane przez światowe media. Giną w zamęcie nieistotnych informacji niczym u Huxleya w Nowym, wspaniałym świecie. Niestety, coraz więcej ludzi godzi się na rozwiązywanie globalnych problemów siermiężnie i siłą. To może się skończyć jedynie przyzwoleniem na przemoc. Warto zauważyć, że w tle wydarzeń przedstawionych w Ameryce właściwie nie ma żadnych przechodniów, ludności Mega City One. Jakby wszyscy pozamykali się w domach, aby doświadczyć chwili spokoju, aby pobyć samemu choćby w swoich czterech ścianach. Ba, nie ma nawet komunikatów medialnych informujących o tym, co się dzieje! To wiele mówi o upadku społeczeństwa obywatelskiego Mega City One i stanowi kolejną znaczącą przestrogę zawartą przez Wagnera w omawianej powieści graficznej.
Nic zresztą dziwnego, że obywatele Mega City One boją się wychodzić z domów, skoro są zastraszani na każdym kroku przez Sędziów grożących najsurowszymi karami za wszystko, co uznają za przewinienie – co spotyka np. Benny’ego, ofiarę rówieśników, w otwierającej scenie komiksu. Podobnie amerykańskim policjantom zdarza się zabijać osoby, które wzywają ich na pomoc, jak było np. z Justine Ruszczyk[19]. Sędziowie, podobnie jak amerykańska policja, są antytetyczni wobec społeczeństwa obywatelskiego.
Ameryka to w moim mniemaniu jeden z głównych reprezentantów komiksu superbohaterskiego doby Dark Age. Mamy tutaj wszystkie cechy charakterystyczne: postmodernistyczne odbrązawianie herosa, kreację cynicznej rzeczywistości wymagającej oschłego, brutalnego podejścia, brak nadziei i wiary w ideały. Mimo to nie czuć tu melodramatyzmu czy moralizatorskiego upominania się o zasady. Wagner widzi nieprawidłowości w funkcjonowaniu Ameryki na arenie międzynarodowej, trafnie wytyka jej przywary, a jednocześnie w swojej wysublimowanej, metaforycznej krytyce nie jest jednostronny. Zauważa wady po obu stronach, biorąc jednocześnie pod uwagę ich intencje, motywacje.
Efekt jest druzgocący, bo koniec końców powstaje na wskroś ludzka historia, której bohaterowie opowiadają się za pewnymi ideałami, ale ich dążenia zostają zniweczone przez bezwzględną rzeczywistość. Kłamstwa nie są tutaj grzechem, lecz pragmatyczną figurą retoryczną mającą zakryć niezręczne fakty, a pewne działania trzeba podjąć bez względu na konsekwencje i cenę. W tej tragicznej niejednoznaczności niewątpliwie tkwi ponadczasowa dojrzałość lektury.
Pod względem aksjologii w komiksach rysuje się zazwyczaj klarowna linia podziału. Tamci są źli, opozycja jest dobra i to jej powinniśmy kibicować. Przyzwyczailiśmy się do tego, że ci, których uznano za „dobrych”, walczą o sprawiedliwość, a nade wszystko o wolność. Ale czy nie jest czasami tak, że nawet wolność może pójść za daleko? Ameryka udowadnia, że tak, może. Wolność stanowi przekroczenie dopuszczalnych norm, gdy jest narzucana siłą poprzez terroryzm. Zwłaszcza terroryzm skrywający się pod płaszczykiem „Wojny z Terrorem”, w której chodzi o złoża mineralne i usilne wpajanie ideałów demokratycznych ludom, które nie posiadają takich koncepcji w swoich kulturach. Wtedy potrzebna jest nie tyle interwencja zbrojna, ile czysto antropologiczna, aby nie wylewać dziecka z kąpielą (patrz powstawanie ugrupowań ekstremistycznych w odpowiedzi na interwencje USA na Bliskim Wschodzie).
Ameryka Wagnera jest wartościową lekturą, ponieważ unaocznia czytelnikowi perfidię dyskursu historycznego, w którym to zawsze zwycięzca tworzy narrację i ustanawia moralność. Okazuje się, że tak naprawdę wszystkie frakcje są podatne na ciemną stronę mocy – wystarczy traktować innych jako środek do realizacji naszych wizji i wartości.
Czy jesteśmy naszymi myślami?
Można by przypuszczać, że możliwości interpretacyjne Ameryki się wyczerpały. Ale nie!
Komiks Wagnera można powiązać także z memami i tym, jakie znaczenie odgrywają w naszym życiu. Mowa oczywiście o teorii memów kulturowych opisanej przez Richarda Dawkinsa w książce Samolubny gen. Mem jest tym samym, co biologiczny gen, tylko że w sensie kulturowym. Jeżeli natura i środowisko sprawiają, że tylko najlepiej dopasowane geny potrafią przetrwać i poddawać się redystrybucji, to tak samo jest z memami w sferze kultury. Są to idee, którymi żyją ludzie i które prowadzą ich poprzez heglowski marsz historii – wyobrażenia poddające się ciągłej ewolucji na przestrzeni czasu jak ideał rycerza, wojownika, mędrca, trickstera, przywódcy, uczonego. Obowiązują je te same zasady, które działają w przyrodzie. Albo ewoluujesz, albo giniesz.
W tym kontekście można bardzo ciekawie odczytać Amerykę nie jako cyniczny komiks polityczny, a bardziej przewrotny komiks filozoficzny. Czy bowiem nie jest tak, że zarówno Dredd, jak i Ameryka, zamiast tworzyć czy podtrzymywać idee, są wręcz ich bezwiednymi zakładnikami? A jeżeli tak, to w zasadzie jak bardzo jesteśmy wolni w tworzeniu własnych ideałów i przekonań? Czy to nie smutne, że Ameryka walcząca o wolność i równość wszystkich mieszkańców Mega City One jest jednocześnie zniewolona przez ideały, które w tej rzeczywistości komiksowej nie mają racji bytu? Czy nie jest tak, że amerykańskie ideały demokratyczne nie mają warunków do odniesienia sukcesu w autorytarnych warunkach sędziowskich, albowiem nie ewoluowały, a wręcz skarlały do formy terroryzmu?
Ameryka może nam uświadomić istnienie smutnych, lecz prawdziwych faktów: pod zasłoną pięknych słów, frazesów, snów i wizji ciągnących tłumy do wyborów, zmian, rewolucji kryje się bezwzględna, zwierzęca walka na śmierć i życie, w której stawką jest przetrwanie. To na swój sposób zabawne, że zwracamy się ku ekologizmowi i naturze, a jednocześnie nie potrafimy przyjąć jej brutalności i bezwzględności w selekcji naturalnej.
Pozostaje nam smutna konstatacja, że wszystkie idee mają w sobie możliwość naprowadzania mas w stronę zagłady dla zrealizowania swoich założeń, a ludzie będą się ich trzymać, byle tylko uciec od poczucia osamotnienia i braku jakiejkolwiek wartości. Widać to w przygnębiającej, nieco obrzydliwej postaci piosenkarza Bennetta Beeny’ego, który z poczucia hańby i wstydu przeszczepia się do ciała Ameryki. Stanowi on tabula rasa, pustą tablicę, która nigdy nie została zapisana niczym znaczącym.
Warto może w tym momencie uświadomić sobie, że nie jesteśmy tym, co myślimy. Że tak naprawdę wszelkie myśli napływające nam do głowy i bombardujące nas z mass mediów to przychodzące z zewnątrz idee, które możemy co najwyżej wybrać. Że tak naprawdę mamy wybór w kształtowaniu naszego jestestwa poprzez decyzyjność rozumianą jako świadomy wybór. Może to pomoże nam uchronić się przed napompowaniem pewnych memów kulturowych do takich rozmiarów, że owładnięci nimi ludzie będą mordowali innych w imię realizacji utopii? W tym sensie lektura Ameryki wydaje się być zbawienna.
Serdeczne podziękowania dla dr hab. Wojciecha Lewandowskiego (Uniwersytet Warszawski), współzałożyciela i sekretarza Grupy Badawczej Brytyjskich Studiów Społeczno-Politycznych, za cenne wskazówki i komentarze do eseju.
Michał Chudoliński (ur. 1988) – krytyk komiksowy i filmowy. Prowadzi zajęcia z zakresu amerykańskiej kultury masowej, ze szczególnym uwzględnieniem komiksów w Collegium Civitas i Warszawskiej Szkole Filmowej (Mitologia Batmana a kryminologia, Dziennikarstwo komiksowe, Kanon komiksu). Pomysłodawca i redaktor prowadzący bloga „Gotham w deszczu”. Współpracował z „Polityką”, „2+3D”, „Nową Fantastyką”, „Czasem Fantastyki”, Polskim Radiem oraz magazynem „Charaktery”. Obecnie pracuje w AKFiS TVP. Polski korespondent ogólnoświatowego magazynu „The Comics Journal”. Współzałożyciel i członek rady nadzorczej Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej.
Tekst pierwotnie ukazał się w antologii tekstów popularnonaukowych Judging Dredd: Examining the World of Judge Dredd, opublikowanej w lipcu 2021 roku przez amerykańską Organizację Sequart.
Tytuł: Sędzia Dredd. Ameryka
- Scenariusz: John Wagner
- Rysunki: Colin MacNeil
- Wydanie: I
- Data wydania: Lipiec 2017
- Wydawnictwo: Studio Lain
- Seria: Sędzia Dredd
- Tytuł oryginału: Judge Dredd America
- Tłumaczenie: Jakub Górecki, Sylwia Jamorska
- Druk: kolor + cz.b
- Oprawa: twarda
- Format: 210x297 mm
- Stron: 160
- ISBN: 9788394593049
- Cena: 89,99 zł
[1] O zasadach świata Sędziego Dredda pisze wyczerpująco Tom Shapira w książce The Lawman (PanelxPanel One Shots #4).
[2] Koncepcje te, choć nie nazywane dokładnie w ten sposób, krążyły w zachodniej myśli już od czasów Rewolucji Francuskiej. Zob. choćby pisma B. Constanta.
[3] Słowa nauczyciela można także rozumieć jako groźbę i przestrogę przed wychodzeniem poza szereg ustanowionego porządku. Bardzo dobrze pisze o tym Tiffany Babb w tekście How to Tell if You’re Living in a Dystopia w 39. numerze „PanelxPanel”, który jest poświęcony 30. rocznicy publikacji Judge Dredd: America (s. 30-35).
[4] „Autorką tej teorii jest politolożka z Harvardu Erica Chenoweth, która wraz z Marią J. Stephan z Amerykańskiego Instytutu Pokoju przeprowadziła imponującą analizę porównawczą ruchów społecznych, które unikały przemocy, i tych, dla których była ona narzędziem walki o realizację celów. Do podjęcia tematu zainspirował ją udział w konferencji poświęconej ruchom nieposłuszeństwa obywatelskiego, na którą zaproszono ją w 2006 r. Zajmowała się wówczas terroryzmem i sprawdzała, w jakich warunkach i dzięki jakim narzędziom może on przynieść oczekiwany efekt. Zaproszono ją, ponieważ organizatorzy konferencji chcieli zainspirować wykładowców takich jak ona do poszerzenia tematyki o ruchy społeczne odżegnujące się od przemocy.
Jednocześnie dowiedziała się, że dotąd nikt nie przeprowadził szerokiej analizy, która pozwoliłaby porównać skuteczność obu form oporu. Zdecydowała, że to temat dla niej. Wyniki dwuletnich badań opublikowała razem z Marią J. Stephan w książce „Why Civil Resistance Works” („Dlaczego opór obywatelski działa?”). Opisana tam analiza objęła okres od 1900 do 2006 r. i 323 kampanie prowadzone na całym świecie, stawiające sobie różne cele – od uzyskania niepodległości po prawa obywatelskie”.
T. Borejza, Zasada 3,5%, „Tygodnik Przegląd”, 22 lipca 2019. Dostępny online: https://www.tygodnikprzeglad.pl/zasada-35/ [data dostępu: 22 sierpnia 2020].
[5] Przykładem takiej akcji terrorystycznej była akcja pod Bezdanami. Piłsudski jako przewodniczący Polskiej Partii Socjalistycznej – Frakcji Rewolucyjnej wraz z swoimi kompanami napadł na wagon pocztowy pociągu przejeżdżającego przez oddaloną o 25 km od Wilna stację. Podczas napadu przechwycono ponad 200 tys. rubli, które posłużyły do spłaty długów organizacji oraz wsparcia uwięzionych w carskich cytadelach i ich rodzin. A. Garlicki, Józef Piłsudski: 1867–1935, Warszawa 1988, s. 129-130.
[6] 10 października 1990 roku dziewczynka o imieniu Nayirah złożyła zeznania przed Senacką Komisją Praw Człowieka. Przedstawiła się jako 15-latka z Kuwejtu, która uciekła ze swojej ojczyzny po inwazji irackiej. Była ona rzekomo wolontariuszką w szpitalu i świadkinią zachowania żołnierzy irackich w szpitalu, w którym pracowała. Po wdarciu się do szpitala mieli oni bardzo brutalnie traktować znajdujące się w nim dzieci, między innymi wyrzucając noworodki z inkubatorów, co oczywiście kończyło się ich śmiercią. Nikt nie zwrócił uwagi, ze kuwejcka dziewczyna mówi dobrym, płynnym angielskim. Jej zeznania obejrzały miliony Amerykanów, wielokrotnie powoływali się na nie politycy, w tym George Bush senior. Początkowo potwierdziły je również międzynarodowe organizacje ochrony praw człowieka, w tym Amnesty International (które jednak zweryfikowało potem swoje stanowisko). Zeznania te w połączeniu z innymi informacjami o zbrodniach irackich doprowadziły w końcu do zbudowania w społeczeństwie amerykańskim poparcia dla wypowiedzenia wojny Irakowi. Dnia 17 stycznia 1991 roku rozpoczęła się operacja „Pustynna Burza”. Więcej m.in. w: D. Walton, Appeal to pity: A case study of argumentum ad misericordiam, „Argumentation” 1995, 9(5), s. 769–784; Taken by Storm: the Media, Public Opinion, and the U.S. Foreign Policy in the Gulf War,red. W.L. Bennett, D.L. Paletz, Chicago 1994;oraz G. McCusker, Propaganda – Truth is the first casualty of PR War, w: Public Relations Disasters: Talespin – Inside Stories and Lessons Learned, London 2006, s. 196–198.
[7] Łac. Kto pilnować będzie samych strażników? Quis custodiet ipsos custodes? (6, 347–8)
Znaczenie: któż kontrolować będzie kontrolerów?
Źródło: Juwenalis, Przykazania etyki prawniczej: księga myśli, norm i rycin, oprac. Roman Tokarczyk, Warszawa; Kraków: Wolters Kluwer Polska, s. 50.
[8] G. Khoury, The Extraordinary Works of Alan Moore. Raleigh 2003, s. 75. Tłumaczenie własne.
[9] Do podobnych wniosków doszedł filozof Slavoj Żiziek w swojej interpretacji filmu V jak Vendetta zawartej w książce W obronie spraw przegranych.
[10] W kontekście końca hegemonii USA polecam lekturę książek: After America: Get Ready for Armageddon Marka Steyna, Do Morals Matter?: Presidents and Foreign Policy from FDR to Trump Josepha Nye oraz The Jungle Grows Back: America and Our Imperiled World Roberta Kagana.
[11] Wielu znamienitych myślicieli od dawna przed tym przestrzegało. Wystarczy wspomnieć rozmowy Zygmunta Baumana i Davida Lyona w książce Płynna inwigilacja z 2013 roku. Bauman odsłania w niej zaskakująco wiele podobieństw między zaawansowaną technologią militarno-szpiegowską a pozornie niewinnym Facebookiem i udowadnia, że wspólnie przyczyniają się one do postępującego zaniku prywatności i zacierania granicy między sferą prywatną a publiczną. Konsekwencją jest o depersonalizacja relacji międzyludzkich z powodu eliminowania z wielu sfer ludzkiej aktywności bezpośredniego, osobistego kontaktu oraz coraz większe poczucie lęku wynikające z coraz to bardziej wyrafinowanych metod inwigilacji i pozyskiwania danych o naszych preferencjach konsumenckich, intymnych, światopoglądowych.
[12] Wcale nie szukam odkupienia/ Przebaczenia za swoje uczynki/ Ale zanim wydasz werdykt/ Spróbuj przejść się w moich butach/ Spróbuj przejść się w moich butach.
Depeche Mode, Walking in my Shoes. Tekst dostępny online: https://www.azlyrics.com/lyrics/depechemode/walkinginmyshoes.html [data dostępu: 06.09.2020].
[13] L. Wittgenstein, Tractatus logico-philosophicus, tłum. B. Wolniewicz, Warszawa 2002, s. 64.
[14] Patrz imperium medialne Ruperta Murdocha.
[15] M. Lerner, Stop Shaming Trump Supporters, „The New York Times”. Dostępny online: https://www.nytimes.com/interactive/projects/cp/opinion/election-night-2016/stop-shaming-trump-supporters [data dostępu: 22 sierpnia 2020].
[16] M. al-Gharbi, Police Punish the ‘Good Apples’, „The Atlantic”, 1 lipca 2020. Dostępny online: https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2020/07/what-police-departments-do-whistle-blowers/613687/ [data dostępu: 13.11.2020].
[17] Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Nicka Cave’a, piosenkarza i poety, o cancel culture: „Kultura unieważniania (cancel culture) jest przeciwieństwem miłosierdzia. Polityczna poprawność stała się najbardziej nieszczęśliwą religią na świecie. Kiedyś była szlachetną próbą stworzenia nowego, bardziej sprawiedliwego imaginarium społecznego. Dziś uosabia wszystkie najgorsze aspekty religii (a przy tym pozbawiona jest jej pięknych stron) – przekonanie o moralnej nieomylności i pyszałkowatość pozbawioną nawet przestrzeni na odkupienie. Stała się złą religią, która wpadła w amok.
Kultura unieważniania, odmawiając dialogu z niewygodnymi ideami, powoduje zaduszenie twórczej duszy społeczeństwa. Współczucie jest pierwotnym doświadczeniem, wydarzającym się na poziomie serca. Rodzi się z niego geniusz i hojność wyobraźni. Kreatywność jest aktem miłości, który burzy nasze najbardziej fundamentalne przekonania, a w ten sposób wyzwala nowe sposoby widzenia świata. Jest to zarówno funkcja, jak i chwała sztuki i myśli. Siła, której sensem jest unieważnianie niewygodnych myśli, hamuje twórczość i uderza w złożoność i różnorodność.
Cóż – jesteśmy na takim etapie. Nasza kultura znajduje się w okresie przejściowym i być może zmierzamy w kierunku bardziej równościowego społeczeństwa – nie wiem – ale jakie istotne wartości utracimy w tym procesie?”. Źródło: L. Bakare, Nick Cave: 'cancel culture is bad religion run amuck, https://www.theguardian.com/music/2020/aug/12/nick-cave-political-correctness-bad-religion-run-amuck-cancel-culture [data dostępu: 20 sierpnia 2020]. Tłumaczenie własne.
[18] Don't 'Abolish the Police.' Privatize Them. Dostępny online: https://www.youtube.com/watch?v=Cy2Xla_urNI [data dostępu: 22 sierpnia 2020].
[19] E. McKirdy, R. Ellis, Woman killed by Minneapolis police a month before wedding, CNN, 18 lipca 2017, dostępny online: https://edition.cnn.com/2017/07/18/us/justine-ruszczyk-minneapolis-shooting-australia/index.html [data dostępu: 13.11.2020].
comments powered by Disqus