„Top Gun: Maverick” - recenzja
Dodane: 27-05-2022 00:00 ()
Po dwóch latach opóźnienia wynikającego z pandemii w końcu doczekaliśmy się premiery długo oczekiwanej kontynuacji Top Gun. Czy warto było czekać w sumie trzydzieści sześć lat, aby ponownie zobaczyć w akcji asów elitarnej szkoły?
Czasy się zmieniają, kino ulega różnym trendom, filmowcy dzięki nowoczesnej technologii mogą sobie pozwolić na coraz więcej. Niezmiennie jednak od czterech dekad na świeczniku pozostaje Tom Cruise, który nie rozmienia się na drobne jak wielu aktorów, starannie dobiera role, a przede wszystkim kręci filmy w swoim tempie, jak niegdysiejszy gwiazdorzy kina. Dobrze się stało, że powrócił do roli Mavericka i na chwilę odpoczął od kolejnego akcyjniaka z Ethanem Huntem. W 1986 roku, gdy debiutował Top Gun, Cruise był już uznanym aktorem, a chwilę później cieszył się już statusem gwiazdy, która do dziś nieprzerwanie świeci na firmamencie hollywoodzkiego nieba. Powroty do hitów sprzed lat bywają trudne, zmieniają się mody, gusta widzów, ale wydaje się, że Top Gun: Maverick to film potrzebny, pokazujący, że kino nie musi odwoływać się wyłącznie do nostalgii, a na bazie klasyka zbudować całkiem nową jakość.
Kapitan Pete 'Maverick' Mitchell mimo upływu lat wciąż jest niepokornym pilotem łądującym się w kolejne kłopoty. Ilość admirałów, którym podpadł, nie sposób zliczyć, toteż mimo ogólnie pozytywnej opinii o jego pracy, wciąż tkwi w miejscu, nie mogąc doczekać się awansu. Gdy po raz kolejny podpada grubej szysze, to może być koniec jego długoletniej kariery. Tak się jednak nie staje. Pete, dla którego pojęcie niesubordynacji, ignorowania rozkazów i ciągłe łamanie barier, by coś sobie udowodnić to chleb powszedni, teraz sam będzie musiał zmierzyć się z hordą świeżaków, najlepszych adeptów elitarnej szkoły walki zwanej Top Gun. Wytrenować, przygotować do niebezpiecznej, wręcz samobójczej misji, wpoić zasady gry zespołowej, a przede wszystkim nauczyć… słuchania rozkazów. Ironia losu, niepokorny i krnąbrny as przestworzy staje się nauczycielem wpajającym młodym wilkom reguły, które tak często łamał.
Od pierwszych minut dzieła Josepha Kosinskiego bije niezapomniana atmosfera oryginału. Twórcom udało się nie tylko wskrzesić dawno zapomnianą markę, ale też napisać kolejny emocjonujący jej rozdział. Maverick wraca na stare śmieci i musi nie tylko zmierzyć się z bolesną przeszłością, czyli stratą najlepszego kumpla, Goose’a, przez pryzmat ojcowania jego synowi, ale także uzmysłowienia sobie, że przez te wszystkie lata starał się dokonywać rzeczy niemożliwych, przekraczać kolejne bariery, a tak naprawdę nigdy nie zasmakował prawdziwego życia, nie założył rodziny, nie czuł się nigdy za nic odpowiedzialny. I w obliczu trenowania młodych pilotów, którzy mogą zginąć na terenie wroga, Maverick po raz pierwszy w życiu czuje strach, czuje odpowiedzialność za grupę młodych, nieokrzesanych, ambitnych i utalentowanych pilotów. Tak jakby zobaczył siebie z przeszłości, gdy po raz pierwszy trafił do Top Gun. Nie bez przyczyny akcja zasadza się wokół niełatwych relacji Pete’a z Bradleyem 'Roosterem' Bradshawem. Maverick nie zapomniał o Goosie i podświadomie stara się uchronić syna swojego przyjaciela przed podobnym losem. Wątek iście rodzinny udanie zazębia się z wyczynami pilotów w powietrzu, którzy muszą przezwyciężyć swoje słabości, by dostąpić zaszczytu udziału w misji.
Dobrym posunięciem okazało się zatrudnienie do produkcji jak zawsze zjawiskowej Jennifer Connelly, która tworzy zgrany duet z Tomem Cruise’em, wspólna jazda na motocyklu przywołuje wspomnienia. Zresztą Kosinski oddał hołd Tony’emu Scottowi, kilka ujęć mocno przypomina oryginał, można wręcz odnieść wrażenie z uwagi na witalność Cruise’a, że niewiele się zmienił, odkąd ostatni raz przemierzał drogi na motocyklu w Top Gun. Film stoi też aktorstwem (młodzi piloci dają radę), jest kilka błyskotliwych dialogów, gagów, niezapomnianą atmosferę tworzy humor przekomarzających się aktorów. Rzecz najważniejsza, sekwencje powietrznych walk, symulacji wgniatają w fotel. Widać, że wciąż można tworzyć filmy bez nagminnego korzystania z efektów komputerowych. Kosinskiemu i spółce udało się również wyważyć sceny między akcją, dramatem a komedią. Nawet przez moment obraz się nie nuży, wszystko zostało skrojone na miarę i dopracowane w najmniejszym detalu. Jedyną drażniącą rzeczą będącą oznaką poprawności politycznej jest przeciwnik pilotów. Złowrogi anonimowy reżim, którego nazwa nie pada ani razu. Czyżby Amerykanie bali się jakichś wrogów czy może to znak naszych czasów, że nie wolno wywoływać wilka z lasu?
Top Gun: Maverick utrzymany został w stylistyce oryginału, za co odpowiadają nie tylko klasyczne zdjęcia z minimalnym posiłkowaniem się CGI, ale też cała muzyczna otoczka. Dobrze znane brzmienia, a także nowe idealnie wpasowują się w kultową ścieżkę dźwiękową z Top Gun (nieśmiertelne Danger Zone) Niekwestionowaną gwiazdą produkcji jest Tom Cruise, który nadał Maverickowi nowego wymiaru. To nadal duży dzieciak z przerośniętym ego, który chce być najlepszy i brylować w przestworzach, ale też bierze na siebie odpowiedzialność za grupę i docenia pracę w zespole. Cieszy minimalny występ Vala Kilmera, który od lat mierzy się z chorobą nowotworową. Bez Icemana to by nie było to. Cała grupa młodych aktorów zagrała bez kompleksów, z pazurem, tworząc ciekawe uzupełnienie dla rutyniarzy, a przede wszystkim odnajdując się w komediowych scenach.
Top Gun: Maverick autentycznie zachwyca, nie jest to tylko odcinanie kuponów od dawnego przeboju, ale pełnoprawne dzieło, które również stanie się klasykiem. Tom Cruise ponownie to zrobił i chwała mu za to, że nie pozwala nam zapomnieć o dawnym kinie, gdzie emocje i aktorstwo szły w parze niezależnie od dodatków w postaci efektów specjalnych. Produkcja Paramountu powinna zadowolić zarówno starych fanów, jak i przysporzyć serii rzesze nowych.
Ocena: 8/10
Tytuł: Top Gun: Maverick
Reżyseria: Joseph Kosinski
Scenariusz: Ehren Kruger, Eric Warren Singer, Christopher McQuarrie
Obsada:
- Tom Cruise
- Val Kilmer
- Miles Teller
- Jennifer Connelly
- Bashir Salahuddin
- Jon Hamm
- Charles Parnell
- Monica Barbaro
- Lewis Pullman
- Jay Ellis
- Danny Ramirez
- Glen Powell
- Jack Schumacher
- Manny Jacinto
- Kara Wang
- Greg Tarzan Davis
- Jake Picking
- Raymond Lee
- Ed Harris
Muzyka: Lorne Balfe, Lady Gaga
Zdjęcia: Claudio Miranda
Montaż: Eddie Hamilton
Scenografia: Jan Pascale
Kostiumy: Marlene Stewart
Czas trwania: 131 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus