„Legenda Korry” tom 1: „Ruiny Imperium” - recenzja

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 21-05-2022 17:39 ()


Wszystkie seriale kiedyś się kończą. Niezależnie czy to produkcja aktorska, czy animowana. To prawda znana nie od dziś. Jednak im telewizyjne dzieło jest lepsze, tym gorzej się z nim rozstawać. Wie to rzesza fanów, którzy w desperacji często piszą petycje o przedłużenie ich ulubionego show. Czasem to pomaga, czasem nie. Kiedy twórcy nie mogą z różnych względów kontynuować swej pracy na małym ekranie, decydują się na ciąg dalszy w formie literackiej. To podejście do sprawy ostatnio zaczęło być zadziwiająco modne. Dostrzeżono możliwości, jakie daje sięgnięcie po tematy, których nie można było pokazać w serialu, pogłębienie charakteru postaci czy poszerzenie naszego ulubionego uniwersum w elementy, które z powodu krótkiego czasu antenowego, nie wybrzmiały w pełni. Jedyny haczyk w tym idealnym wyjściu? Wiele z tego typu pozycji książkowych czy komiksowych jest dostępna wyłącznie w oryginale i nie jest tłumaczona na inne języki. Tym samym spora rzesza fanów nie może poznać ciągu dalszego dobrze znanej opowieści. Tę udrękę z pewnością znają ci, którzy bezskutecznie czekają na kolejne przekłady tomów swojej ulubionej serii książkowej. Dlatego dla fanów Avatara (ale jakby co, nie tego od Jamesa Camerona) niezwykle szczęśliwie się złożyło, że polskie wydawnictwo Amber zdecydowało się zaryzykować, wydać i oddać w nasze ręce dwie komiksowe trylogie od cenionego amerykańskiego wydawnictwa Dark Horse z Avatar Korrą w głównej roli, które są oficjalną kontynuacją serialu. Po świetnie przyjętej Wojnie o wszystko czas na Ruiny Imperium!

Akcja kolejnej trylogii dzieje się po finale poprzedniej, jednak fabularnie Ruiny Imperium sięgają jeszcze do finału ostatniego sezonu Avatar: Legenda Korry. Republic City powoli wraca do normy, a Królestwo Ziemi czeka nie lada rewolucja. Jednak nie za sprawą działań Kuviry (obecnie przebywającej w areszcie i czekającej na osąd swych czynów) czy Czerwonego Lotosu, tylko świeżo upieczonego króla Wu, który szykuje dla Narodu Ziemi nie lada transformację ustrojową: pragnie przekształcić dotychczasową monarchię absolutną na pełnowymiarową demokrację. Jego śmiałe plany może pokrzyżować dawny podwładny Kuviry, komandor Gao (w ang. oryg. Guan) ze swoją powiększającą się z dnia na dzień armią, z którą szykuje się do przejęcia władzy i wskrzeszenia dawnego Imperium Ziemi. Aby temu zapobiec, Korra i jej przyjaciele będą musieli interweniować. Jednak tym razem nie obędzie się bez pomocy Kuviry. Jak na ironię, tylko ona może powstrzymać Gao przed wywołaniem kolejnego konfliktu, który na nowo pogrążyłby Królestwo Ziemi w chaosie i zagroziłby egzystencji pozostałym Narodom. Jednak czy po tym wszystkim, co się wydarzyło, Korra jest w stanie jej zaufać? I czy Kuvira będzie jej chciała pomóc?

Jako ogromna fanka serialu (zarówno Avatar: Legenda Aanga, jak i Avatar: Legenda Korry) miałam spore oczekiwania względem komiksowej kontynuacji. Jednak muszę przyznać, że jak na razie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Cieszę się, że fabuła Ruin Imperium została napisana w duchu Avatar: Legenda Korry, szczególnie tych sezonów, gdy produkcja wspinała się na swoje wyżyny. Nie ukrywam, że w momentach, kiedy serial schodził na zakulisowe polityczne machinacje, gierki i układziki, całościowo tylko na tym zyskiwał. Nie inaczej jest w komiksie będącym niejako kontynuacją serii Nickelodeon. Przy czym, chociaż akcja dzieje się w czasach Korry, Michael Dante DiMartino nawiązuje również do okresu przypadającego na poprzedniego Avatara. Intryga, która zakiełkowała w pierwszym tomie i będzie rozwijana w dalszych, zapowiada się znakomicie. Tym bardziej że na tapetę został wzięty całkiem ciekawy problem. Posiłkując się obrazem będącego w rozpadzie Królestwa Ziemi, współtwórca uniwersum Avatara bierze na warsztat system demokratyczny, pokazując, jak bardzo uzasadnione są słowa Churchilla, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu. Szczególnie gdy w cyniczny sposób, wszystkie niedoskonałości i słabości tego systemu politycznego, zaczynają pod własne cele wykorzystywać ludzie pokroju Gao.

Tym razem Korra staje przed nie lada przeciwnikiem, którego nawet Kuvira nie docenia. Komandor Gao, zapowiadający się na głównego złoczyńcę tej komiksowej trylogii, to bardzo dobry strateg, przenikliwy, błyskotliwy polityk i sprytny dowódca, który wykorzysta każdą sposobność i słabość wroga, byleby osiągnąć swój cel. Co ważne, jest elastyczny w swoich działaniach, łatwo dostosowuje się i adaptuje do zaistniałej sytuacji, korzystając przy tym zarówno z nowoczesnych, jak i starych czy wręcz starożytnych metod, dopasowując je pod swoje potrzeby. A plot twist na samym końcu sugeruje, że obecnie jest w posiadaniu nie lada asa w rękawie i dopiero się rozkręca.

Na szczęście Korra ma przy sobie sprawdzoną ekipę. W Ruinach Imperium oprócz głównej linii fabularnej poznajemy ich dalsze losy. Asami i Korra po wydarzeniach z poprzedniej komiksowej trylogii nadal razem wzajemnie się wspierają na każdym kroku. Bolin jak to Bolin, szuka swojego miejsca w świecie. Po przygodzie w policji zostaje asystentem nowo wybranej prezydent Miasta Republiki - Zhu Li, (prywatnie małżonki Varrica, która jest tak zajęta nowymi obowiązkami, że nie ma czasu umówić się z własnym mężem). Jego brat, Mako, dochodzi powoli do siebie i jako stróż prawa nadal chroni Republic City i tyłek Wu, który od naszego ostatniego z nim spotkania nic a nic się nie zmienił, chyba jako jedyny z całej avatarowej ekipy. To on wprowadza najwięcej elementów humorystycznych, których mimo zarysowanego poważnego problemu, nie brak w tym komiksie.

Od strony stricte technicznej nie ma co zarzucić tej publikacji. Wydawnictwo Amber naprawdę postarało się ładnie wydać serię Dark Horse. Mocna, twarda oprawa to jest to, co lubię najbardziej. W środku mamy duże panele, a rysunki Michelle Wong w tonacji kolorystycznej nadanej przez Vivian Ng starają się nawiązywać w każdym aspekcie do stylu animacji, z jakim mieliśmy do czynienia w serialu. Również rys charakterologiczny postaci, a szczególnie Korry i jej przyjaciół jest zgodny z przyjętymi serialowymi kanonami. Nie ma niczego, do czego byłoby się przyczepić. Co najważniejsze, Ruiny Imperium można spokojnie czytać bez znajomości Wojen o wszystko, aczkolwiek jeśli chcecie się dowiedzieć więcej o kulisach relacji Korrasami, to lektura poprzedniej trylogii jest wskazana. Jedynie co trzeba na pewno zrobić przed zagłębieniem się w lekturę obecnego cyklu, to powtórzyć sobie ostatnie sezony serialu, bo fabuła komiksu mocno nawiązuje do tamtych wydarzeń - akcja Ruin Imperium dzieje się trzy miesiące po porażce Kuviry w Republic City.

Legenda Korry. Ruiny Imperium, choć jest stricte wprowadzeniem do nowej historii, czyta się z przyjemnością bez przestojów i bardzo szybko. Tak szybko, że nie wiadomo, kiedy jest się już przy ostatniej stronie i chce się więcej. Rozpoczynająca się właśnie kolejna przygoda Avatar Korry i jej przyjaciół zapowiada się równie dobrze, jak te, które mogliśmy podziwiać na małym ekranie kilka lat temu. Jako wielka fanka tego uniwersum z niecierpliwością czekam na kolejne części. Tym bardziej że komiksowa seria Dark Horse to nie byle jaki wypełniacz, rzut na kasę wykorzystujący nostalgię fanów, ale pełnoprawna kontynuacja serialu.

I po cichu liczę, że po zakończeniu tej trylogii Amber pokusi się o wydanie kolejnych pozycji z avatarowego uniwersum (szczególnie liczę na komiksowe trylogie z Aangiem i książkową opowieść o Avatar Kyoshi), tym bardziej że już niedługo na Netflix zawita live-action wersja serialu o Aangu i jego przyjaciołach.

 

Tytuł: Legenda Korry tom 1: Ruiny Imperium

  • Scenarzysta: Dimartino Michael
  • Ilustrator: Wong Michelle
  • Tłumacz: Tomasz Klonowski
  • Wydawnictwo: Amber
  • Data publikacji: 26.04.2022 r.
  • Format: 190x287 mm
  • Liczba stron: 80
  • Oprawa: twarda
  • Druk: kolor
  • ISBN-13: 9788324176335
  • Cena: 69,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Amber za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus