„Kanibale Nowego Jorku” - recenzja
Dodane: 20-05-2022 23:48 ()
Frank Sinatra z uśmiechem, pewną swawolą i obietnicą w głosie śpiewał o tym, że chce budzić się w mieście, które nigdy nie zasypia, zostać królem i osiągnąć szczyt… Wyidealizowany wizerunek Nowego Jorku atakuje nas zewsząd, rzadko pozwalając sobie na pęknięcia w swojej pocztówkowej osobowości. A przecież to miasto posiadające – jak każde – mroczne oblicze. Miasto pozytywnych i negatywnych symboli. Miasto cierpiące i piękne zarazem. Miasto dające szansę i odbierające ostatnie złudzenia przybyszom…
Jérôme Charyn i François Boucq postanowili skupić na ciemnej stronie Wielkiego Jabłka, na jego zgniłym wnętrzu zżeranym przez robaki wszelkiej maści. Przenoszą nas do roku 1990, ale sięgają jeszcze głębiej i dalej. W miejsce straszniejsze niż najobskurniejsze zakamarki posiadłości Statuy Wolności… Prowadzą nas do kołymskich łagrów, gdzie specyficzne obozowe zasady i prawa zostały przeszczepione na nowojorski grunt, dlatego nie ujrzymy tu wspaniałego zachodniego świata mamiącego amerykańskim snem, a przynajmniej nie tym oficjalnym. To raczej jeden wielki koszmar, w którym krwiożercze lesbijki, przypominające enerdowskie sportsmenki, karykaturalne potomkinie walecznych amazonek wyciskają do cna wszystkie soki ze swoich ofiar. Dosłownie.
Za sterami gangu dopuszczającego się makabrycznych zbrodni/rytuałów stoi ocalała z obozowego piekła, do którego zresztą sama się przyczyniała, Anna Hiena, ale nie ona jedna przetrwała wichry Kołymy. Na amerykańskiej ziemi zamieszkał również jej były współobozowicz, niezwykle uzdolniony tatuażysta, Paul mieszkający z adaptowaną córką Azami. A że tak jest policjantką niepozwalającą sobie w kaszę dmuchać, to cała trójka, oraz szereg innych intrygujących postaci szybko znajdzie się na kursie kolizyjnym, czego przyczyną okaże się pewien noworodek znaleziony w zaułku przez Azami, która postanawia zostać jego matką, a tym samym spełnić nieosiągalne dotąd marzenie o macierzyństwie.
Charyn opowiada w dość dynamiczny sposób, mieszając sensacje z mistycyzmem, zahaczając o kryminał i kwestie społeczne, a jednocześnie o szczeble tajemniczych organizacji państwowych. I to stanowczo zbyt duży miks, nad którym traci panowanie. W fabule z czasem pojawia się coraz więcej rys, aż ta w końcu rozwarstwia się całkowicie tylko po to, by Charyn mógł ją sklejać w finałowej sekwencji. A szkoda, bo była tu dogodna możliwość na bliższe przyjrzenie się wykluczonym na różne sposoby mieszkańcom amerykańskiej metropolii. Ich problemy są tu obecne, lecz przeważnie tylko między kadrami. Bogata menażeria indywidualności w zasadzie jest tylko atrakcyjnym ozdobnikiem kojarzącym się z twórczością Alejandro Jodorowsky’ego. Inwalidzi, transwestyci, kulturystki na sterydach, wytatuowani ochronnymi tatuażami od stóp do głów imigranci z dalekiego wschodu, mięśniacy, ćpuny, bezdomni, kanibale… Pełen wachlarz syfu i egzotyki tak misternie przedstawiony przez Boucqa.
To dzięki niemu niniejsza opowieść nabiera barw, głębi, choć to głębia obrazu samego w sobie, nie głębia mądrości, wrażliwości na otaczający nas świat. Na to nie ma tu czasu. Akcja musi gnać do przodu, a Charyn bezczelnie, nie raz nie dwa, wtrąca się w prace rysownika, komentując to, co dzieje się w kadrze i łopatologicznie wyjaśniając zaistniałe wydarzenia, zaburzając tempo opowieści. Tak jakby cisza świadczyła o niekompetencji scenarzysty, a przecież jest zupełnie odwrotnie. Pomimo tych zgrzytów warstwa wizualna robi ogromne wrażenie. Boucq skupia się na Nowym Jorku, na jego jak najrealniejszym odwzorowaniu. Przykłada dużą wagę do drugiego i trzeciego planu, sprawiając, że plansze pełne są życia. Intensywność kolorów, mnogość detali, częsta zmiana perspektywy tworzą dynamiczne widowisko skąpane w brutalności i mroku.
I przez taki świat kroczą Azami i Paul, mierząc się z zjawami z przeszłości, lokalnym półświatkiem i władzami mającymi mieszkańców w głębokim poważaniu. Szkoda, że Charyn poniekąd podąża tropem rządzących, ale cóż począć, przedstawienie musi trwać, nawet jeżeli jest kiepsko opowiedziane. Tylko że wtedy nawet szeroki uśmiech i dostojność Franka Sinatry nie wystarczą, aby ukryć fałsz i wynikające z niego rozczarowanie. I zamiast radosnego „New York, New York”, pozostaje nam już tylko melancholijne, szalenie wzruszające wykonanie tego utworu przez Carey Mulligan, przy którym „Kanibale z Nowego Yorku” odchodzą w zupełne zapomnienie.
Tytuł: Kanibale Nowego Jorku
- Scenariusz: Jérôme Charyn
- Rysunki: François Boucq
- Przekład: Maria Mosiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 27.04.22 r.
- Oprawa: twarda
- Objętość: 152 strony
- Format: 216x285
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-281-6039-2
- Cena: 99,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
comments powered by Disqus