Recenzja książki "Wieża Czat" Elizabeth A. Lynn

Autor: Wojciech 'Gorath' Doraczyński Redaktor: Ejdżej

Dodane: 15-08-2006 14:42 ()


Okazuje się, że Andrzej Sapkowski postanowił firmować własnym nazwiskiem książki wydawane nie tylko przez MAGa. Podobną serię zaczęło swego czasu wydawać także wydawnictwo Solaris. Co spowodowało taki stan rzeczy - nie wiem, ale przypuszczam, iż Ci pierwsi nie byli już zainteresowani wydawaniem książek, które w ostatnich latach nie były hitami. Na kanon fantasy (jak to z kanonami bywa) składają się natomist pozycje napisane ładnych kilka lat temu. Ponieważ jednak ktoś zdecydował się na ryzyko wydawania starszych pozycji, możemy zapoznać się z książkami, które zostały już uznane za klasykę gatunku. I całe szczęście.

Trylogia pani Lynn, istotnie zbyt nowa nie jest (powstała pod koniec lat siedemdziesiątych) i zdążyła się przez ten czas pokryć szlachetną patyną. Tytuł pierwszej części: “Wieża Czat”, nieodwołalnie kojarzy się z Tolkienem. Okładka jest nawet w porządku, za to mapka wewnątrz niezbyt przypadła mi do gustu. Jak się jednak prezentuje sama treść książki?

Muszę przyznać że kiedy zacząłem ją czytać, zostałem zaskoczony. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale niczego tak... nietypowego? Styl autorki jest dość niespotykany w powieściach fantasy i nie wiedziałem z początku jak go ugryźć.

Z pozoru, historia przedstawiona w pierwszym tomie nie wydaje się zbyt skomplikowana. Rozpoczyna się w momencie w którym, po wygranej bitwie, wojska Kola Istora zdobywają twierdze Tornor. Główny bohater, Ryke, jeden z poprzednich komendatnów i obrońców warowni zostaje zmuszony za pomocą szantażu do służby w szeregach zwycięskiego wodza. Otóż bowiem Kol wziął jako zakładnka Errela, syna Athora, władcy twierdzy który zginął w bitwie. Jeśli Ryke okaże się nielojalny Errel zginie. Plany Kola Istora nie kończą się jednak powodzeniem. Ryke i Errel decydują się na ucieczkę. Udają się do sąsiednich twierdz, aby zyskać pomoc w walce z Kolem i jego wojskami. Akcja powieści obraca się właśnie wokół tego wątku – zemsty i odbicia twierdzy Tornor.

Fabuła utworu jest, nie powiem, interesująca, aczkolwiek niezbyt oryginalna. Nie w tym jednak rzecz. Problem jaki miałem z tą powieścią polega na tym że brak w niej tego co stanowi jeden z istotnych elementów gatunku fantasy, a mianowicie: odmiennego, magicznego świata. Nie jest przesadą stwierdzenie że akcja powieści toczy się niejako w próżni. Autorkę najwyraźniej nie interesuje świat w którym żyją jej bohaterowie. Nie jest to świat w oparty na micie i rządzony przez mit (jak u Tolkiena). Nie jest to świat hard-fantasy, jak to nazwał Dukaj, czerpiący nawet drobiazgi z rzeczywistości historycznej (George R.R. Matin, Kate Elliot). Nie jest to nawet zbiór post-tolkienowskich klisz (większość pisarzy fantasy). Czytając tą książkę nie mogłem wyczuć w jakiej rzeczywistości – społecznej czy kulurowej – osadzone są przedstawione wydarzenia. Mamy tu oczywiście feudalizm, wzmianki jednak o mieszkańcach wiosek i elicie władzy rezydującej w twierdzy pozwalają przypuszczać, iż podziały społeczne nie są zbyt głebokie. Wiemy, że pas górskich twierdz, w których dzieje się akcja został zbudowany aby ochronić cywilizację na południu przed najazdami barbarzyńców. O tejże cywilizacji, jej obyczajach, dokładnym stopniu rozwoju, ustroju politycznym, kulturze nie wiadomo jednak nic. Podobnie jest z ludami północy. Mamy tylko pustkę – i bohaterów którzy poruszając się w pustce próbują osiągnąć swoje cele.

Nieuczciwie by jednak było poprzestać na zarzutach. Pomimo, że jest ich tyle, powieść okazuje się zaskakująco... dobra. Zawdzięcza to przede wszystkim znakomitemu stylowi autorki. Wydarzenia, co prawda, tocza się dość powoli, lecz czytelnik nie ma prawa się znudzić, dzięki temu że obcuje ze znakomitą, wciągającą frazą. Druga sprawa to bohaterowie. Lynn ma niesamowity talnet do tworzenia subtelnych, bogatych osobowości. Jej bohaterowie to żywi ludzie, a nie drewniane kukły, jak to częstokroć bywa u wielu pisarzy fantasy, nawet tych, którzy wybijają się ponad przeciętność. Konflikty, przyjaźnie, gra charakterów, wszystko to zostało odmalowane z zadziwiającą wyczuciem. Wartkie dialogi, które moim zdaniem stanowią najciekawszy element tego dzieła, czyta się świetnie.

Czy już wspominałem o subtelności? Jest ona naprawdę godna podziwu. Lynn za pomocą kilku słów potrafi znakomicie oddać czyjś nastrój i emocje. Mnie najgłębiej poruszyła scena w której Ryke znajduje ciało swojej siostry. Choć narrator nie rozwodzi się nad jego rozpaczą jest ona doskonale wyczuwalna.

Podsumowując: “Wieża Czat” to rzecz którą należałoby przeczytać i to nie tylko dlatego, że została uznana za klasykę. To po prostu dobra książka. Naprawdę dobra.

 

Ocena: 4/6

 

Wojciech “Gorath” Doraczyński

 

Tytuł: “Wieża Czat. Tom pierwszy kronik Tornoru.”

Wydawnictwo: Solaris, Olsztyn 2003,

Liczba stron: 257

Wymiary: 125 x 195

Oprawa: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...