„Silver Surfer”: „Czarny” - recenzja
Dodane: 14-05-2022 16:47 ()
Każdy superbohater prędzej czy później stanie do walki z mrokiem czającym się w jego wnętrzu. To nieuniknione. Pytanie tylko, czy zdoła przezwyciężyć własne słabości, czy pozwoli się im pochłonąć, co prawdopodobnie skończy się fatalnie nie tylko dla niego, ale również dla postronnych. Zwiastun życia, a niegdyś śmierci, wybawiciel i niszczyciel, były herold Galactusa – Silver Surfer musi zmierzyć się z czernią w najczystszej postaci, odpokutować za winny, ocalić część wszechświata i własną duszę. Ujrzeć prawdę, aby ponownie móc nieść światło oraz mądrość istotom zamieszkującym marvelowski kosmos. A na drodze do wybawienia stanie mu pradawne bóstwo władające czernią/mrokiem, Pan symbiotów – Knull. Klasyczne starcie dobra ze złem przybiera tu charakterystyczną dla przygód Surfera liryczną formę w treści (Donny Cates) i ekspresyjną w obrazie (Tradd Moore). Obie przestrzenie nieustannie się przenikają, tworząc postmodernistyczno-barokową wizję wielkiego starcia kosmicznych potęg w oparach narkotycznej scenerii Ego, Żyjącej Planety.
Cates sięga ku korzeniom i w przeciwieństwie do przygód Thanosa, które naszpikował dziesiątkami odniesień do innych tekstów kultury, zapraszając fanów do barwnej gry, tutaj stawia na prostotę, oddając w swoim scenariuszu tą charakterystyczną dla dawnego Marvela żywiołowość i wiarę w to, że każda nowa opowieść będzie niezapomnianym przeżyciem dla czytelnika. Czuć tu wigor Stana Lee, dla którego „Czarny” jest specjalnym hołdem. Wielkim peanem dla kogoś, kto wraz ze swoimi współpracownikami stworzył ogromne nieprzebyte uniwersum z roku na rok rozciągające własne granice. Dlatego Surfer w wykonaniu Catesa to bohater na wskroś poważny, tragiczny i usposabiający ideę superbohaterstwa w klasycznych ramach. Norrin Radd ma w sobie ten niegasnący element romantyzmu, filozoficzną duszę i niezachwianą wiarę w drugą jednostkę, nawet wtedy, kiedy ta próbuje go zabić. A przede wszystkim cechuje się bezkresną odwagą, którą najlepiej wyrażają słowa „Gdybyśmy rezygnowali z walki z powodu nikłej nadziei na wygraną, czym byłoby męstwo?”.
Pacyfistyczne podejście do trwania jednej z najoryginalniejszych istot Marvela rozdartej nieustannie między życiem a śmiercią wyróżnia ją pośród tysięcy postaci zaludniających Dom Pomysłów. Wraz z upływem czasu bohater nie zmienia się, nie głupieje w myśl infantylizowania mainstreamowej rozrywki, tak jakby majestatyczna kosmiczno-religijna aura chrystusowego easy ridera nie pozwalała kolejnym artystom profanować jego wizerunku. Psychodeliczny surfing po czarnych dziurach, wnętrzach planet, galaktykach i gwiazdach prowadzi nas do nieuniknionego, do symbolicznego odrodzenia tak pięknie zaprezentowanego przez Tradda Moore’a, który nie szczędzi środków wyrazów, aby ukazać wyjątkowość głównego bohatera i otaczającego go świata. To podróż będąca w nieustannym ruchu, czerpiąca z mangowej dynamiki. Kadry i postacie falują i mienią się, niczym odbicia w lustrze wody, by za chwilę przybrać kubistyczne formy i hippisowskie barwy z tak dużym wyczuciem dobrane przez Dave’a Stewarta. Między feerią kolorów wkrada się oczywiście mrok w najczystszej postaci, mrok gubiący, mrok pociągający, ale zwalczany przez świetlistość Surfera, przechodzącego zewnętrzną przemianę, wewnętrznie walczącego z gnębiącą przeszłością.
Cates i Tradd wydobywając na powierzchnie żeński pierwiastek Norrina, może metaforycznie, a może tylko przypadkowo, odnoszą się do naszej codziennej rzeczywistości, do zmian społeczno-kulturowych, które w niej zachodzą, co zawsze było silną stroną Marvela, choć ostatnio rzadko udanie transferowaną na karty komiksów. Patrząc na okładkę, na te wielkie białe, pozornie puste, lecz pełne emocji spojrzenie, widzę obrońcę uciśnionych na wszelkie sposoby. Bohatera mówiącego na: „Niech zawsze prowadzi nas cel, a nie szanse”. Leć Surferze, leć ostatni szlachetny rycerzu Marvela nieść nadzieję i ocal przed mrokiem, kogo tylko zdołasz.
Tytuł: Silver Surfer: Czarny
- Scenariusz: Donny Cates
- Rysunki: Tradd Moore
- Przekład: Marcin Roszkowski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 27.04.2022 r.
- Oprawa: twarda
- Objętość: 132 stron
- Format: 167x255
- ISBN: 978-83-281-5463-6
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
comments powered by Disqus