„Doktor Strange w multiwersum obłędu” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 06-05-2022 20:00 ()


Druga część solowych przygód Doktora Strange’a – chociaż w przypadku obecnych filmów MCU trudno mówić, że prezentują jedynie zmagania jednego herosa – już w scenie otwierającej wrzuca widza na głęboką wodę. Otrzymujemy ujęcia walki tytułowego bohatera w nieco odmienionej stylizacji i z nastolatką u boku. Z punktu widzenia tej historii istotną, a wyskakującą w tej produkcji niczym królik z kapelusza pośledniego prestidigitatora. Oboje walczą z potężnym demonem, po czym dziewczyna salwuje się ucieczką, a raczej wpada w portal prowadzący do świata dobrze znanych nam bohaterów. A że wraz z nią wpada na randkę ze Strange’em obślizgła jednooka kreatura, to w ramach powitania otrzymujemy demolkę i popisowe starcie z dwoma mistrzami mistycyzmu.

Przybyszką z innego wszechświata jest America Chavez, młodziutkie i zagubione dziewczę, które dysponuje olbrzymią mocą, z której nie potrafi korzystać. Jaką mocą? Może otwierać portale do innych uniwersów, podróżować przez nie bez żadnego problemu, odwiedzając setki, jeśli nie tysiące wersji tych samych postaci. Gdyby jeszcze potrafiła kontrolować swoją moc, to byłaby w siódmym niebie. A tak poszukuje pomocy na Ziemi-616, bo oto jakaś nieznana, a z pewnością nieczysta siła, postanowiła odebrać jej moce i bezkarnie podróżować przez liczne światy. Zagrożenie dla stabilności multiwersum jest więc ogromne, toteż Strange nie zostawi zagubionej dziewczyny na łasce losu i udaje się po radę do Wandy Maximoff. Niedawna członkini Avengers po wydarzeniach w Westview zaszyła się gdzieś na prowincji, aby przepracować swoją niepowetowaną stratę i zastanowić się nad ostatnimi błędami. Jej świat zawalił się już dawno temu i obecnie nie ma nic do stracenia.

Marvel Studios obiecywało zrobić pierwszy rasowy horror w MCU. W tym celu zaangażowano do projektu Sama Raimiego, który „czuje” kino superbohaterskie, co pokazał przy okazji pracy nad trylogią Spider-Mana z Tobeyem Maguire'em. Twórca Martwego zła przemycił parę swoich pomysłów do Doktora Strange’a w multiwersum obłędu. Kilka soczystych scen z flakami, tudzież zahaczającymi o lekką grozę może się podobać, jednak efekt nie jest wymarzony. Widać, że pewien szablon w MCU obowiązuje i na w pełni autorskie projekty nie ma tu miejsca. Oczywiście produkcja ma momenty, które zawdzięcza Raimiemu (pomysłowa potyczka „na nutki”), ale też jest kilka nieporadnych scen (głównie za sprawą dialogów) czy niewykorzystanych w pełni postaci. Nasuwa się więc konstatacja - jest nieźle, ale mogło być znacznie lepiej. Problem nie tkwi w aktorach ani wyjściowym pomyśle, który niepotrzebnie został zasygnalizowany w licznych zapowiedziach i nagminnych spoilerach, a raczej kryje się w powtarzalności, od której Marvel powinien stronić, jeśli chce, aby jego produkcje wciąż zadziwiały widzów. Bo tzw. robotę w tym filmie, tuszując mielizny fabularne, robią postaci z gościnnymi występami, które były możliwe dzięki multiwersum. Na pewno liczne cameo będą gratką dla fanów serii.

De facto dwie główne postaci tego dramatu osadzonego w fantasmagorycznym anturażu to Stephen Strange i Wanda Maximoff. Oboje naznaczeni dotkliwą stratą, z tym że pochodząca z Sokovii bohaterka mocniej doświadczona przez los. Oboje na tyle potężni, że gdy tylko zapragną i zatracą się w swojej obsesji, pozwolą sumieniu zniknąć, by dopuścić się rzeczy niewybaczalnych. A za takie trzeba płacić słoną cenę. No właśnie, ciągłe przekraczanie granic, których nie wolno przekroczyć, a mimo to wszystko się udaje, zaczyna tracić swój urok. Aktorzy sprawnie pokazują cienką granicę między bohaterem a łotrem, gdy łatwo ulec pokusie i zboczyć z drogi. Ten wątek stara się wypływać co chwila na wierzch dzięki przekonującej i brawurowej grze Elizabeth Olsen, ale tonie w natłoku kolejnych spektakularnych potyczek, które dostarczają mnóstwo wizualnych wrażeń, ale stają się coraz bardziej wytartym schematem. To Scarlet Witch jest centralną postacią tej opowieści, ze swoimi demonami i mrokiem spowijającym jej alter ego. I trzeba uczciwie przyznać, że aktora udźwignęła tę rolę i niejednokrotnie groza wynika z jej działań, zachowania, mimiki. Widoczna jest ewolucja granej przez nią postaci, udanie pokazuje rozdzierający ją ból za każdym razem, gdy musi podjąć decyzję wbrew rozsądkowi i sumieniu.

Idea multiwersum jest pojemna i otwiera przed włodarzami MCU ogromnie możliwości. Oby tylko nie skończyło się tak, że portal do innych światów będzie jedynie przyczynkiem do nawarstwiających się i powtarzalnych starć przeróżnych inkarnacji popularnych bohaterów. Doktor Strange w multiwersum obłędu powinien wyznaczyć nowe ramy, ale Marvel bał się dać widzom pełnokrwisty horror. A przecież nie warto popełniać błędów, które ciągle są przekleństwem konkurencji zza miedzy. Mimo kilku potknięć Sam Raimi udanie wrócił do superbohaterskiej konwencji, a że mistrz mistycyzmu nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, z pewnością istnieje szansa, że ponownie zasiądzie na reżyserskim fotelu. A jak wskazuje scena na napisach końcowych, czeka nas przynajmniej jeden ciekawy koncept i kolejna gwiazda wielkiego formatu zasili ekranowy Dom Pomysłów. 

Ocena: 7/10

Tytuł: „Doktor Strange w multiwersum obłędu”

Reżyseria: Sam Raimi

Scenariusz: Michael Waldron

Obsada:

  • Benedict Cumberbatch
  • Elizabeth Olsen
  • Chiwetel Ejiofor    
  • Rachel McAdams
  • Benedict Wong
  • Xochitl Gomez
  • Michael Stuhlbarg
  • Sheila Atim
  • Adam Hugill

Muzyka: Danny Elfman

Zdjęcia: John Mathieson

Montaż: Bob Murawski, Tia Nolan

Scenografia: Charles Wood

Kostiumy: Graham Churchyard

Czas trwania: 126 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus