Marko Kloos „Frontlines” tom 7: „Reguły wojny” - recenzja

Autor: Mariusz „Orzeł” Wojteczek Redaktor: Motyl

Dodane: 12-04-2022 23:12 ()


Militarna science fiction rządzi się swoimi prawami i trudno wymagać od niej przesadnej oryginalności, bo podstawowe założenia zwykle są takie same: równie groźna, co tajemnicza rasa Obcych atakuje Ziemię (lub znaną nam i zajmowaną przez nas część kosmosu), a ludzkość staje do walki z najeźdźcą, gdzie nie braknie ofiar, bohaterstwa i dramatycznych zmagań o każdą przysłowiową piędź przestrzeni. Seria „Frontlines” Marko Kloosa nie wyróżnia się zbytnio w tym zakresie, co jednocześnie jej nie deprymuje, bo dostajemy dokładnie to, czego po militarnej science fiction możemy i winniśmy oczekiwać.

Ważne w przypadku najnowszej odsłony cyklu  - „Reguł wojny” – jest to, że seria nadal trzyma poziom. Mimo słabszych i mocniejszych momentów w ciągu poprzednich sześciu tomów Kloos nadal dobrze sobie radzi z komplikowaniem życia głównym bohaterom. I – rzecz jasna – te komplikacje wiążą się nieodzownie z Dryblasami i ich niepożądaną obecnością w naszej części kosmosu. Mimo że od kilku lat trwa względny spokój, najeźdźcy zostali odparci, a Andrew Grayson z pola walki przeniósł się na poligon, zostając szkoleniowcem, to jednak zagrożenie wciąż jest obecne, wiele planet czy obszarów nadal zajętych jest przez Obcych, a Ziemia – nadspodziewanie zjednoczona w obliczu zewnętrznego zagrożenia – wciąż trzyma swoje odwody w gotowości, przygotowana na kolejne potencjalne ataki.

Andrew mimo swoistej – przynajmniej względem wcześniejszych nastu lat – sielanki, bezpiecznej i stosunkowo komfortowej służby, częstszych spotkań z kochaną żoną oraz – mówiąc krótko – świętego spokoju, czuje dziwny, podskórny niepokój. A może to nie tyle niepokój, ile nieumiejętność życia w stagnacji, ze zbyt niskim poziomem adrenaliny, kiedy śmierć nie zagląda w oczy? Grayson zaczyna coraz mocniej dostrzegać, że nie czuje się pełnoprawnym oficerem, bo jest przede wszystkim żołnierzem liniowym. Nie dla niego galowy mundur i stanowiska dowodzenia na tyłach. Dla niego pot, łzy i kombinezon bojowy. Kiedy więc wywiad składa mu propozycję nie do odrzucenia, nie zastanawia się nazbyt długo…

Misja, która ma być czysta, prosta i względnie bezpieczna – bez chojractwa, bez wydumanego bohaterstwa – bardziej zwiadowcza, niż bojowa – oczywiście okazuje się dużo bardziej problematyczna. Jak bardzo? Grayson chyba jeszcze nie był nigdy w aż takich tarapatach jak w tym tomie. Zwłaszcza w jego finalnej części.

Ale  - jednocześnie – to nowy, interesujący zwrot akcji, który daje Kloosowi możliwość naprawdę atrakcyjnego rozwinięcia wątków. Bo finał „Reguł wojny” zdecydowanie pozostawia nas w pełnym napięcia, niecierpliwym oczekiwaniu na kontynuację.

Udało się autorowi na powrót wciągnąć mnie do swojego świata, na powrót obudzić uczucia do bohaterów, ponownie dać się porwać szalonym misjom w obcej i chłodnej pustce kosmosu…

„Reguły wojny” odświeżają serię, nie powtarzają już wcześniej zużytych scenariuszy. To nie kolejna książka w schemacie „atak, obrona, kontratak”, gdzie nasi przegrywają, by w ostatniej chwili, rzutem na przysłowiową taśmę, odnieść spektakularne – ale niezmiennie okupione ofiarami – zwycięstwo. Tutaj bliżej jest do kosmicznej przygody. Jest groza obcej przestrzeni, jest tajemnica, są zaskakujące zwroty akcji i doskonały punkt wyjścia dla fabuły kolejnych, przynajmniej jednego, dwóch tomów.

Kloos nie serwuje nam zwyczajowej topornej strzelanki, ale potrafi też pokusić się o chwile niewydumanej, nie nazbyt egzaltowanej refleksji o istocie wojny, o nieumiejętności powrotu do cywila, o uzależnieniu od wojskowej służby, z jednoczesną świadomością, jakim koszmarem, jaką okropnością jest każda wojna, niezależnie przez kogo i w jakim celu prowadzona. Mimo wzniosłości walk obronnych ludzie naprawdę giną. I cóż im, ich rodzinom z tego, że – pośmiertnie – zostaną bohaterami? Oczywiście nie ma co doszukiwać się tutaj przesłania pacyfistycznego. Kloos szanuje rolę żołnierza, docenia zwykłych szeregowców, na których przecież zawsze spoczywa największy ciężar każdego konfliktu i rozumie, a zarazem akceptuje ideę wojny obronnej jako słusznej, jednak nie sposób wyzbyć się wrażenia, że sam fakt, iż trzeba brać udział w wojnach, napawa go smutkiem, który udziela się pośrednio i nam – czytelnikom.

„Reguły wojny” to siódma część cyklu i jako taka powinna być traktowana, więc odradzam czytanie jej samodzielnie. Osadzenie samego Graysona, czy jego żony Halley w szerszym kontekście zdarzeń z poprzednich tomów zdaje się być niezbędne dla pełnego odbioru powieści. Tym samym jednak powinni być zachwyceni dotychczasowi miłośnicy serii. Kloos nie tylko nie stracił literackiego pazura, ale jeszcze – mam wrażenie – sprawniej poprowadził całość fabuły, unikając pewnych dłużyzn, jakie zdarzały się w poprzednich częściach.  Mam wrażenie, że ten tom to nie tylko jeden z lepszych w całej serii, ale tez swoiste nowe otwarcie, nowy rozdział kosmicznej epopei. I obyśmy nie musieli za długo czekać na kontynuację.

Ocena: 8/10

Tytuł: Frontlines tom 7: Reguły wojny

  • Autor: Marko Kloos
  • Wydawca: Fabryka Słów
  • Tłumaczenie: Piotr Kucharski
  • Data wydania: 04.03.2022 r.
  • Liczba stron: 420
  • Oprawa: miękka
  • Format: 125×195mm
  • ISBN: 978-83-7964-715-6
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus