„Morbius” - recenzja
Dodane: 07-04-2022 18:24 ()
Studio Sony sukcesywnie i w pandemicznych bólach stara się rozwijać swoje uniwersum wrogów Spider-Mana. Zaiste kuriozalny pomysł cieszy się atencją widzów jedynie dzięki udanym wyborom castingowym, bo zarówno Tom Hardy, jak i Jared Leto zaliczają się do górnej półki aktorskiej. O ile pierwsza odsłona Venoma była niezobowiązującą rozrywką niewysokich lotów, o tyle kontynuacja wydatnie pokazała, że twórcom pomysły skończyły się w połowie części pierwszej. Jak sobie na tym poletku poradził przywołany do szeregu żyjący wampir? Jeśli ktoś myślał, że dobrze, to się niestety rozczaruje.
Morbius to jedna z ciekawszych osobowości w serii o Spider-Manie, a zadebiutowała na łamach najpopularniejszego miesięcznika z Człowiekiem-Pająkiem już ponad pół wieku temu. Za jego kreację odpowiada dynamiczny duet Roy Thomas (może pochwalić się pokaźną ilością scenariuszy traktujących o najsłynniejszym na świecie Cymeryjczyku) oraz Gil Kane’a (pamiętny staż w Green Lanternie). Geneza postaci nie jest zawiła i jak w przypadku wielu podobnych charakterów stworzonych na potrzeby Domu Pomysłów, może wydawać się obecnie nieco prosta. Niemniej na początku lat 70. ideę wprowadzenia do przygód Pająka postaci o mrocznej, a zarazem tragicznej proweniencji wydawała się nader atrakcyjna.
Scena otwierająca najnowszą produkcję Sony przedstawia dwójkę młodocianych bohaterów. Michaela Morbiusa i jego przyjaciela Milo, w rzeczywistości Luciena Crowna. Obaj cierpią na rzadką chorobę krwi, która raczej na pewno przedwcześnie zakończy ich życie. Pierwszy nie poddaje się i zostaje słynnym biochemikiem pragnącym znaleźć remedium na swoją przypadłość. Drugi z kolei dysponując nieograniczonym zapleczem finansowym, finansuje nie zawsze legalne badania Michaela. W ten oto sposób dzięki genialnemu umysłowi i eksperymentowi medycznemu Morbiusowi udaje się pokonać chorobę. Niestety, koszt jego „wynalazku” jest niewspółmiernie wysoki. Zmienia się on bowiem w morderczą istotą łaknącą krwi i początkowo niepanującą nad swoim pragnieniem.
Struktura obrazu jest nieco rachityczna i przedstawia komiksowe postaci w najprostszy z możliwych sposobów. Nie byłby to wielki zarzut, gdyby tylko opowieść i główni protagoniści stworzyli widowisko warte uwagi. Angażujące widza i chociaż przez chwilę zaskakujące. Zabrakło jednak w poczynaniach scenarzystów finezji, ale też fantazji. Wszystko jest zrobione od sztancy, która służy do produkcji podobnych filmów. Jest to o tyle bolesne, że w postaci Michaela Morbiusa kryje się spory potencjał, a do jego kreacji nie wybrano jakiegoś pośledniego rzemieślnika, tylko laureata Oscara. Najbardziej jednak boli brak jakiejkolwiek ewolucji tej postaci, której genezę i charakter działania można poznać po trzyminutowym zwiastunie. Przeciwnik Morbiusa w filmie – niejako jego złe lustrzane odbicie – również nie porywa oryginalnością. Można rzecz nawet, że finałowe starcie jest jednym z najnudniejszych, jakie widziało ostatnio kino superbohaterskie. A trzeba przyznać, że moce obu protagonistów zostały dość mocno wyśrubowane. Studio Sony chwali się rozsądnym, a jednocześnie przeciętnym budżetem filmu, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ta nadmierna ostrożność czy wręcz strach przed porażką mocno ograniczyły rozwój historii, która powinna po pierwsze zawierać więcej krwistych i drastycznych epizodów, po drugie skupić się na budowie postaci, które metamorfozę przechodzą trochę wolniej niż w ułamku sekundy.
Morbius miał zadebiutować w kinach prawie dwa lata wcześniej, bo w lipcu 2020 r. i źle się stało, że tak bardzo zwlekano z jego premierą. Całkiem możliwe, że otrzymalibyśmy trochę inny film. Bez nadużywania montażowych nożyc i bez głupich pomysłów jak sceny na napisach końcowych. Pierwotne założenie było takie, że w opowieści miał pojawić się Sęp grany przez Michaela Keatona, co było można zauważyć w zapowiedziach. Niestety, coś się w główkach włodarzy wytwórni poprzestawiało i skrzydlaty przeciwnik Petera Parkera został pięknie wymazany z filmu, a zagościł jedynie w scenach na napisach, które nieco burzą logiczny zamysł wykorzystania tej postaci. Widać Sony i Marvel stracili panowanie nad multiwersum, zanim jeszcze na dobre się w nim zadomowili.
Dla miłośników kina superbohaterskiego bez większych ambicji Morbius może przysporzyć co najwyżej letnich wrażeń. Jednak przy produkcjach łamiących granice w gatunku superhero dzieło Daniela Espinosy jest krokiem wstecz. Nie uratują go ani solidne kreacje aktorskie, ani nagromadzenie cameo. Bo nie jest esencją tego rodzaju kina, aby powrzucać jak najwięcej gościnnych występów lub szpanować odniesieniami do innych produkcji. Bez rzetelnej fabuły i atrakcyjnych zwrotów akcji Morbius zasila jedynie listę nieudanych projektów, mając znikomą szansę na kontynuację.
Ocena: 4/10
Tytuł: Morbius
Reżyseria: Daniel Espinosa
Scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless
Obsada:
- Jared Leto
- Matt Smith
- Adria Arjona
- Jared Harris
- Tyrese Gibson
- Al Madrigal
- Michael Keaton
- Zaris-Angel Hator
Muzyka: Jon Ekstrand
Zdjęcia: Oliver Wood
Montaż: Pietro Scalia
Scenografia: Madelaine Frezza, Tina Jones
Kostiumy: Cindy Evans
Czas trwania: 105 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus