Opowiadanie "Misja"

Autor: Agnieszka "Achika" Szady Redaktor: druzila

Dodane: 20-08-2007 12:16 ()


Kapitan Valeria westchnęła z zadowoleniem, schodząc ze statku na piaszczystą glebę planety o symbolu DG-425/t. Na błękitnym niebie, poznaczonym smugami różowawych cirrusów, widniały zarysy trzech księżyców: jednego ogromnego i dwóch mniejszych. Cóż za piękny widok! Daleko za płytkim, gładkim jak lustro morzem majaczyły góry o fantastycznych kształtach. Valeria usiłowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek już widziała równie egzotyczne twory. Chyba tylko gazowy labirynt Nerrisusa VI mógłby się z nimi równać urodą.

Za jej plecami po trapie zeszło kilka smukłych postaci w srebrzystych, atłasowo połyskujących kombinezonach. Załoga podjęła standardowe czynności. Biolog Barbara, zwana Barbie dla swej blond fryzury upiętej w efektowny kok, pobierała próbki dziwacznych roślin, przypominających niebieskie, gąbczaste grzyby, ciemnozielone macki albo płaskie, fioletowe misy z wyrastającymi ze środka amarantowymi kolcami. Geolog Manuela, mrużąc skośne, czekoladowe oczy, wbijała w grunt sondy mające zbadać, czy wyniki skanów wykonanych z orbity potwierdzają całkowity brak jakichkolwiek bogactw mineralnych. Pokładowa lekarka z braku lepszych zajęć biegała dookoła, robiąc wszystkim zdjęcia małym aparatem kompaktowym, zaś porucznik Alda, główny technik i zarazem nawigator, obchodziła statek, sprawdzając stan techniczny podwozia, i co jakiś czas przyjaźnie poklepując lśniącą, tytanową powłokę.

- Pani kapitan, proszę o pozwolenie na nieregulaminowe zachowanie - młodsza podporucznik Loretta wyrosła nagle jak spod ziemi, salutując ręką, w której trzymała olejek do opalania i ciemne okulary. W drugiej ściskała ręcznik plażowy, a rozpięty suwak kombinezonu wskazywał, że pod spodem zamiast regulaminowej różowej koszulki z koronkami ma opalacz, co prawda również różowy.

- Zezwalam - Valeria machnęła ręką. Ech, ta mała tak się przejmuje tymi wszystkimi formami, jakby nie wystarczyło zwykłe „Val, czy mogę się poopalać?". Ale to jej pierwszy lot, wyrobi się. Pokładowy kuk Pamela przy pomocy dwóch niedużych robotów wyniosła na zewnątrz kosze piknikowe oraz kraciasty obrusik i po chwili wokół srebrzącego się w promieniach podwójnej gwiazdy statku zapanowała pełna sielanka. Nic dziwnego: DG-425/t była najładniejszą planetę, jaką do tej pory zbadały, a po tej bagnistej ohydzie, jaką była DG-424/x, coś im się od życia należało.

Nagle komunikator na przegubie Aldy zaświergotał głosem skowronka, migając jednocześnie jasnoczerwoną diodą, przekazując sygnały odebrane przez komputer statku.

- Val, alarm chyba mamy... - główny technik w skupieniu przyjrzała się odczytom wyświetlonym na miniaturowym ekraniku. - O, dziwne. Prośba o pomoc, z drugiej półkuli planety.

- WSZYSCY NA POKŁAD! - krzyknęła pani kapitan tak głośno, że najbliższa roślina, wyglądająca jak gruby, nakrapiany kielich tulipana z kłębiącymi się w środku jaskrawożółtymi wiciami, zatrzasnęła się gwałtownie. Załoga, choć na zewnętrznym obserwatorze mogła wywrzeć wrażenie pracownic zakładu kosmetycznego na majówce, potrafiła działać nad podziw sprawnie. W pięć minut później statek wzbijał się już w powietrze i tylko wygniecione na piasku ślady po sondach geologicznych, kocykach i koszykach świadczyły, że przed chwilą na planecie gościła ekipa badawcza.

- Odczyty - Valeria siedziała za sterami, wznosząc statek na silnikach manewrowych na wysokość dolnej warstwy obłoków.

- Sygnał dochodzi z oceanu, dwadzieścia stopni długości geograficznej stąd, sto osiemdziesiąt kilometrów od krawędzi kontynentu - meldowała Alda. - Możemy tam być za jakieś siedemnaście, osiemnaście minut. Obliczam kurs.

- Spróbujcie nawiązać łączność, jeśli się da, i powiedzcie, że już lecimy. Jednostka medyczna, przygotować się do udzielenia ewentualnej pomocy. Jednostka kuchenna...

- Tak? - rozległ się w słuchawkach głos Pameli.

- Na wszelki wypadek miejcie pod ręką gorącą herbatę.

W przewidzianym przez porucznik Aldę czasie „Marie Curie" znalazła się nad miejscem, z którego dochodził sygnał. Na błękitnych falach unosiła się otoczona pneumatycznym pierścieniem kapsuła ratunkowa z logo korporacji badawczej „Jazon"; dookoła niej dryfowało nieco szczątków po statku kosmicznym, który teraz zapewne spoczywał w głębinach oceanu. Valeria ze swego miejsca usłyszała, jak Alda mruczy pod nosem coś niepochlebnego, wykonując manewr przechwycenia kapsuły wysięgnikiem magnetycznym. Już po chwili moduł znalazł się w ich luku bagażowym i Pamela wraz z Barbarą pomogły wydostać się z wnętrza nieogolonemu, nieco zmaltretowanemu kosmonaucie w brzydkim, stalowoszarym kombinezonie. Pani kapitan powstrzymywała pokładową lekarkę, podnieconą do nieprzytomności możliwością udzielenia pierwszej pomocy prawdziwemu rozbitkowi i niezauważającą faktu, że ów ani pierwszej ani drugiej pomocy bynajmniej nie potrzebuje.

- W szoku! On może być w szoku! - wykrzykiwała, wychylając się zza ramienia stojącej w wejściu do przedziału bagażowego Val. Rozbitek rozejrzał się ponuro.

- Komandor Greg Storm dziękuje za uratowanie życia. Kto tutaj jest... eee... kapitanem?

- Valeria Stansson, kapitan statku „Marie Curie" korporacji „Gaja" wita pana na pokładzie - powiedziała Valeria oficjalnym tonem. Za jej plecami Loretta, której udało się przepchnąć przed panią doktor, wydała z siebie westchnienie przerażenia.

- Tylko jeden?... Czyli reszta załogi... zginęła?... - Valeria stała tyłem do niej, ale wiedziała, że w wielkich, aksamitnych oczach młodszej podporucznik zaczynają się kręcić łzy.

- Zapraszamy do mesy - powiedziała, cofając się nieco, aby zrobić przejście. Greg Storm w otoczeniu kobiet ruszył powoli za nią, rozglądając się z takim zdumieniem, jakby właśnie znalazł się na pokładzie lądownika obcej cywilizacji. Alda wypytywała go o istotę awarii jego statku; odpowiadał jej półsłówkami.

- ...jednoosobowy statek? Jak to możliwe? - głos Loretty przebił się na chwilę przez ich konwersację. Pokładowa lekarka zaczęła jej tłumaczyć, że to normalne w korporacjach zarządzanych przez mężczyzn.

- Naturalną cechą charakteru mężczyzn jest rywalizacja, podczas, kiedy kobiety dążą do współpracy. To dlatego wieloosobowe załogi lepiej sprawdzają się u nas. W początkach epoki eksploracji kosmosu próbowano lotów koedukacyjnych, ale ten pomysł okazał się wyjątkowym niewypałem.

- Do czego są te szlaczki na ścianach? - spytał Storm, wskazując wymalowane na wysokości metra dziesięć nad podłogą linie składające się z trójkątów zwróconych wierzchołkiem w lewo lub w prawo.

- Do orientacji - wyjaśniła Alda. - Widzi pan, statki korporacji są różnymi modelami, więc żeby członkowie załogi od razu po zaokrętowaniu mogli bez problemu trafić, rysuje się w korytarzach oznakowania. Trójkąty wskazują kierunek, a kolor - odpowiednie miejsce. Mesa jest oznaczona linią łososiową, sypialnie - beżową, laboratoria - morskozieloną i tak dalej. Toalety to linia pistacjowa, jeżeli chce pan skorzystać.

- Że... co? - kosmonauta, tak przed chwilą pewny siebie, wydawał się nieco zagubiony. - Jaki to jest kolor „pistacjowy"?

- No, taki bladozielony.

- Ten?

- Nie, ten to morski, oznacza laboratoria. Przecież mówiłam.

- A ten pomarańczowy?

- To jest morelowy, sterownia. Pomarańczowy oznacza maszynownię i znajduje się w innej części statku.

Greg Storm przewrócił oczami i przyspieszył kroku, zrównując się z Valerią.

- Pani kapitan, jak prędko będziecie mogli... mogły odstawić mnie do jakiejś naszej bazy? - mimo jego starań, aby zachować twarz, zabrzmiało to nieco błagalnie.

- Niestety, trasę mamy ściśle wytyczoną i musimy trzymać się grafiku planet do zbadania - odparła uprzejmie. - Obawiam się, że jakieś dwa tygodnie będzie pan musiał z nami wytrzymać.

***

 Dwa tygodnie w przestrzeni międzyplanetarnej wszystkim wydawały się wiecznością. Okazało się, że dla Grega Storma kolory łososiowy i ceglasty to jedno i to samo, a popielaty i beżowy określa zbiorczo mianem szarego. Głowa Valerii puchła od skarg dziewczyn narzekających, że przymusowy pasażer nie opuszcza klapy od sedesu, a umywalkę zostawia zapapraną pastą do zębów. Ukoronowaniem wszystkiego była piekielna awantura, którą zrobiła mu Barbara, kiedy naciskając niewłaściwy przycisk wyrzucił w kosmos cały zapas jej migdałowej pianki do włosów.

- Ty cholerny daltonisto!!! Przecież mówiłam wyraźnie, że seledynowy przycisk! SELEDYNOWY!!! Nie niebieski!!! Jak wy, mężczyźni w ogóle dajecie sobie radę w kosmosie, skoro nie rozróżniacie podstawowych rzeczy?!

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...