„Szumowina” tom 1: „Cocainefinger” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 23-03-2022 15:55 ()


Od zera do bohatera, od bohatera do zera, nie ma to już dzisiaj znaczenia. Granica między bohaterstwem a „zerstwem” jest cienka, jak nigdy wcześniej. Wystarczy nagrać niegrzeczny filmik, zrobić zdjęcie z niewłaściwego kąta, wyciągnąć na wierzch zamierzchłą opinię, wyrwać odpowiednie zdanie z kontekstu i sytuacja potrafi zmienić się o 180 stopni. Zatem kto by się przejmował poprawnością polityczną, zasadami, moralnością, prawami rządzącymi światem? Na pewno nie Ernie Ray Clementine, tytułowa szumowina, ćpająca, cuchnąca, gnijąca menda gotowa sprzedać wszystko i wszystkich za działkę towaru.  

A przynajmniej to próbuje nam wmówić autor omawianego komiksy, czyli Rick Remender, wielbiciel popkultury i postmodernizmu. Tyle że scenarzysta koncertowo zepsutego ostatniego aktu „Głębi” znów kłamie. Ofiaruje nam ułudę nadziei tego, iż przejedzie się z nami po bandzie, odrzucając wszelkie zahamowania. Niestety i tym razem nie odkryjemy Ameryki, ponieważ Remender za bardzo zawierza swojej erudycji i rzekomej bezpretensjonalności. A nie ma nic gorszego niż dialog artysty z samym sobą.

„Szumowina” bowiem jest typem tej lektury, w której kolejne elementy wprowadzane są nie z fabularnym sensem, tylko wizualnym przepychem, podkreślającym uwielbienie dla samego siebie. Remender szasta więc tak jak w „Death or Glory”, kulturowymi motywami, próbując przełamywać dramaturgię wydarzeń ciężkim żartem, a przy tym przemycać prawdy o naszym brudnym i niewartościowym życiu. Jednak prorok z niego żaden, chyba że uznamy za takowego Dolpha Lundgrena z niezapomnianego „Drzewa Jozuego” (1993), wtedy można śmiało podążać za słowem Remendera, udając dobrą zabawę.

Wracając jednak do głównego bohatera, otóż nie jest on kimś, kto jest w stanie przyciągnąć uwagę czytelnika, wymagającego od rozrywki nieco więcej niż jednego kiepskiego żartu na tle rasowym (zresztą fatalnie zainscenizowanego), sekwencji wypróżniania się na chodnik, czy próby wydymania kogokolwiek na przypadkowej orgii, która swoją drogą została narysowana przez Rolanda Boschi niczym jakaś seks partyjka plastikowych lalek (ale nie on pierwszy i nie ostatni nie podołał omawianemu zagadnieniu, więc można mu wybaczyć).  Zatem  Remender usilnie próbuje udowodnić, że biedny, stary Ray jest szumowiną pierwszego sortu, tylko jeżeli grzechy przeszłości kogoś jego pokroju zostają już w drugim zeszycie odczytane jednym ciągiem, tworząc swoisty akt oskarżenia (co za pójście na łatwiznę!), to śmiało możemy założyć, iż miejsca na zaskoczenia, na rozwój postaci, a może raczej na jego brak, nie będzie tu wcale.

W czym tak naprawdę problem? Pan Clementine przez przypadek wstrzykuje sobie w żyłę supertajną formułę, która zmienia go w meganiebezpieczną broń, czy po prostu kolejne wcielenie rutynowego herosa. Szkopuł tkwi  w sposobie aktywowania otrzymanych umiejętności. Aby z nich skorzystać, trzeba pomyśleć o czymś dobry/szlachetnym np. o miłości, co wcale nie jest proste w przypadku ćpuna próbującego, w każdej chwili skołować kolejną działkę. Na szczęście nad Rayem czuwa duchowa spadkobierczyni Modesty Blaise – Siostra Maria. Relacje między obojgiem, zbudowane są na klasycznej różnicy charakterów, postrzegania obowiązku i oczywiście na wzajemnych docinkach, co samo w sobie jest już wystarczająco nudne.

Zdecydowanie lepiej niż warstwa dialogowa (nie wiem, dlaczego szumowinowatość musi się kojarzyć z prostactwem) wypada tu strona wizualna, choć niestety, żadna plansza nie dorównuje okładce Nica Kleina. Patrząc na profil Raya, na jego zatopiony w otchłani wzrok jestem w stanie uwierzyć w tego bohatera, w jego interesującą, a być może nawet wyjątkową osobowość, która przez Lewisa Larosę, Andrew Robinsona, Erica Powella, Rolanda Boschi i Wesa Craiga została zbyt pochopnie, do czego przyczynił się Remender, sprowadzona do mentalności naiwnego hipisa rzucającego głupimi seksualnymi żarcikami. Cała piątka rysowników z grubsza utrzymuje równowagę stylistyczną, dzięki czemu dużo łatwiej śledzić misję ratowania ludzkości przed faszystowską organizacją Scorpionus, próbującą obalić światowy ład np. za pomocą bomby zamieniającej wszystko w promieniu rażenia w złoto (na tym jej wymyślny arsenał się nie kończy).

Dynamiczne ilustracje współgrają ze scenariuszem rodem z filmów o Jamesie Bondzie. Szkoda tylko, że żaden rysownik nie potrafi ukazać obleśności głównego bohatera. Ciągle tylko czytamy o wszystkich jego zwyrodnieniach, jednak kiedy przychodzi do konkretów, artyści przysparzają szumowinie sympatyczną buźkę niegroźnego pijaczka o uśmiechu pełnym białych zadbanych zębów. Jasne, Ray ma brzuszek – ale przecież brzuszek jest seksi.  W przeciwieństwie do „Cocainefingera”. Bez wątpienia w tym komiksie występuje jakieś ciało obce uwierające czytelnika w czasie lektury. Nie wiem jeszcze tylko, czy jest nim Pan Clementine, czy Pan Remender…

 

Tytuł: Szumowina tom 1: Cocainefinger

  • Scenariusz: Rick Remender
  • Rysunki: Roland Boschi, Wes Craig, Eric Powell i inni
  • Tłumaczenie: Paweł Bulski
  • Premiera: 2.02.2022
  • Wydawca: Non Stop Comics
  • ISBN: 978-83-8230-260-8
  • Oprawa: miękka
  • Liczba stron: 148
  • Format: 170x260
  • Cena: 51,90 zł

Komiks możecie kupić w sklepie wydawnictwa Non Stop Comics.


comments powered by Disqus