„Wolverine” tom 1 - recenzja
Dodane: 06-02-2022 22:36 ()
Wolverine to bohater zarazem wdzięczny i niewdzięczny do prowadzenia. Z jednej strony scenarzyści mają niemal całkowitą swobodę twórczą w kreowaniu jego przygód, ponieważ mogą one rozgrywać się bez większych przeszkód w dowolnym czasie i w jakimkolwiek miejscu na Ziemi. Uniwersalizm milczącego samotnika i brutala o złotym sercu, którego życie poturbowało na wszelkie sposoby, daje możliwość na spłodzenie mocnej, emocjonującej historii, dotykającej problemów będących poza zasięgiem typowego komiksu superbohaterskiego. Z drugiej zaś strony, autorzy mający na widelcu z pozoru proste zadanie, potrafią popaść w rutynę albo w niepotrzebną przesadę, rozmieniając otrzymany potencjał na drobne.
Przejmujący na początku XXI wieku serię poświęconą Loganowi Greg Rucka zaczął swoją pracę z wysokiego c. Otwierająca jego run historia „Brotherhood” to opowieść godna Punishera. Utrzymana w neonoirowej otoczce przenosi nas na amerykańskie zadupia, które są doskonałym miejscem do ukrycia się przed światem, a jednocześnie więzieniem dla ich mieszkańców. Codzienną monotonię z rzadka przerywają wydarzenia, trafiające na pierwsze strony gazet, ale kiedy w jednej z knajp spotkają się Wredny Typ (Wolverine) i bezbronna dziewczyna ścigana przez przeszłość, wtedy nawet w najspokojniejszej mieścinie może zrobić się gorąco.
Rucka pisze w sposób bardzo filmowy. Czuć u niego fascynacje starym kinem („Zabójcy”, 1946), a jego Logan kojarzyć może się z tym groźnym odludkiem, poznanym szerzej przez widzów dzięki obrazowi Bryana Singera – „X-Men” (2000), tyle że w jego oczach czai się szaleństwo charakterystyczne dla Mela Gibsona, a nie Hugh Jackmana, które bezbłędnie uchwycił na jednym z kadrów Darick Robertson. To bohater impulsywny, walczący ze swoją naturą, instynktem mordercy i drapieżnika. I choć ciało w zasadzie jest niezniszczalne, prędzej czy później może się zregenerować, to umysł nie jest w stanie zapomnieć przeszłości. Tego, co wyrządził innym i tego, co inni wyrządzili mu. Tysiące obrazów przemocy, upokorzeń, pogardy i bezsilności kłębią się w jego głowie. Udręka będąca przywilejem nieśmiertelnych, udręka, której nie ulży ani alkohol, ani czynnik regenerujący.
Ukazanie ludzkiej natury Logana, jego konfliktu z samym sobą było najlepszym, co Rucka mógł uczynić dla tej postaci. Wyeksploatowany na wszelkie sposoby w latach 90. bohater po prostu musiał odpocząć. Zajrzeć w głąb siebie i spróbować naprawić ten świat według własnego kodeksu moralnego. Nawet jeżeli kolejne działania przynoszą więcej cierpienia i rozczarowania. Rucka stawia przed ofiarą „Projektu X” szereg moralnych wyzwań, z których co prawda autor nie zawsze w pełni wychodzi obronną ręką (ujawnienie sprawcy tragedii w „Coyote Crossing”). Można też mu zarzucić brak szerszej perspektywy na pewne sprawy przez niego poruszane i eksploatowanie niepotrzebnymi wątkami mającymi skomplikować fabułę i podnieść stawkę toczącej się gry.
Najwięcej potknięć przytrafia się w zamykającej jego staż historii „Return of the Native”, w której Logan musi nie tylko zmierzyć się z Sabretoothem, ale również połączyć z nim siły, aby ocalić inną ofiarę laboratoryjnych zbrodni. To właśnie tutaj Rucka traci panowanie nad komiksową materią, rozwlekając ją niepotrzebnie aż do siedmiu zeszytów. Co nie byłoby problemem, gdyby nie jej zupełna przewidywalność. Niestety, fantazja zwiodła autora i te elementy, które miały spotęgować napięcie, zadziałały zupełnie na odwrót i nawet tragiczny finał owego spektaklu ran ciętych i szarpanych nie łagodzi gorzkiego posmaku zbędnie efektownej jatki między dwoma odwiecznymi przeciwnikami, niebezpiecznie zbliżającej się swoją głupotą i niekonsekwencją do tego, od czego Rucka uciekał w „Brotherhood”.
Również graficy współpracujący z amerykańskim scenarzystą nie zawsze potrafią wyrwać się z ram mainstreamowej rozrywki, często rysując Logana w charakterystycznych dla „X-Men” pozach, z tą różnicą, że wysunięte pazury Rosomaka zawsze sięgają celu. Z dwójki Darick Robetson/Leandro Fernandez zdecydowanie lepiej radzi sobie ten pierwszy, umiejący oddać dziką naturę Logana w pełnym kształcie, nie zapominając jednak ani na chwilę o jego człowieczeństwie. Przysadzisty, śmierdzący krwią i alkoholem o fizis wsiowego pijaka i rozrabiaki w swoim wnętrzu skrywa dobro i piękno. Budzi zaufanie wśród kobiet. Jest ich ostatnią nadzieją na… na cokolwiek. Robertson operuje całym wachlarzem emocji z przewagą tych destruktywnym, co jest bardzo ważne, ponieważ lwia część fabuły „Brotherhood” prowadzona jest za pomocą „gadających głów”. Jednak nawet w sensacyjnym „Return of the Native” potrafi on oddać bezbłędnie stan duchowy Logana, rysując kilka znakomitych ujęć na czele z ostatnią planszą tego tomu.
Z kolei Logan w ujęciu Fernandeza to wymuskany model, co nie do końca zgrywa się z mroczną rzeczywistością kreowanej przez Ruckę. Ze światem narkotykowego biznesu, w którym ludzkie życie warte jest mniej niż pięciokilogramowy worek kokainy. Fernandez w przeciwieństwie do Robertsona używa bardzo delikatnej/lekkiej kreski oraz w mniejszym stopniu kładzie nacisk na zagospodarowanie drugiego planu, stąd plansze są dość oszczędne w środki wyrazu. Do tego dużo w jego pracach niestaranności, szczególnie przy rysowaniu kobiecych postaci. Nie potrafi też udźwignąć emocjonalnego wydźwięku „Coyote Crossing”, przez co historia nie wybrzmiewa z odpowiednią siłą.
Po dziewiętnastu zeszytach skończyła się wspólna droga Logana i Rucki. Nie była to łatwa wędrówka. Im trwała dłużej, tym amerykański scenarzysta miał coraz więcej trudności z dojściem do celu, ale ostatecznie tę wyprawę w głąb duszy najpopularniejszego mutanta Marvela należy uznać za udaną. Gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, że można było wyciągnąć z tych opowieści więcej, a szczególnie z „Coyote Crossing” i „Return of the Native”. Widocznie Rucka nie miał w sobie wystarczających pokładów wrażliwości, ale też zapewne całkowicie wolnej ręki, aby dokładniej spenetrować umysł człowieka walczącego dzień w dzień o to, by nie stać się zwierzęciem, za którego wielu go uważa. A przecież Logan jest zaledwie samotnym rosomakiem żyjącym wśród wilków, grzechotników, żmij i mnóstwa prawdziwych bestii.
Tytuł: Wolverine tom 1
- Scenariusz: Greg Rucka
- Rysunki: Darick Robertson i Leandro Fernandez
- Tłumaczenie: Marek Starosta
- Wydawnictwo: Mucha Comics
- Premiera: 19.01.2022 r.
- Liczba stron: 448
- Format: 180x275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN 978-83-66589-63-6
- Wydanie pierwsze
- Cena okładkowa: 179,00 zł
Album zawiera materiały pierwotnie w zeszytach serii WOLVERINE vol. 3 #1-19.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus