„Załoga Promienia” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 31-01-2022 23:32 ()


Przeszłość można ocalić od zapomnienia dzięki pracy ludzkich rąk. Kiedy w grę wchodzi jednak miłość, a tym samym złamane serce, trzeba czegoś więcej, niż sprawnych dłoni zręcznie operujących narzędziami. Wtedy należy postawić wszystko na jedną kartę i całym sobą przeć naprzód nawet na drugi koniec galaktyki w nadziei, że tlące się jeszcze uczucie w dwóch istotach rozdzielonych przez los, zapłonie ponownie, splatając młode kochanki w nieśmiertelnym uścisku wzajemnego oddania.

„Załoga Promienia” przenosi nas do odległego zakątku wszechświata urzekającego swoją surowością i ładem. Rzeczywistość wykreowana przez Tillie Walden przypomina francuski ogród. Doskonale przystrzyżony z nienagannie poprowadzonymi ścieżkami, urzekający kompozycją i rozmachem, ale zarazem nudny w swojej przewidywalności. I o ile trudno mieć pretensje do autorki o spójną i często zapierającą dech w piersiach stronę wizualną jej przedsięwzięcia, o tyle scenariusz pełen jest potknięć i pęknięć, które w ryzach trzymają szerokie plany, bogate w zawijasy splashe i niepokojące kadry otaczającego bohaterki zimnego i bezdusznego kosmosu. Ciepło jest tu zwodnicze. Walden konsekwentnie korzysta z ograniczonej i chłodnej palety barw. I choć przełamuje je symbolicznymi żółtym, pomarańczowym i czerwonym, to są one w tej opowieści synonimem pewnego niebezpieczeństwa. Wyrażają zagrożenie, które może spotkać bohaterki, kiedy zaufają uczuciom, a tym samym odważą się przeciwstawić systemowi i wierzeniom, co grozi im wykluczeniem poza nawias społeczeństwa. Emocje w tym świecie są niewskazane, prowadzą na manowce, ale czy ćma wie, że zginie, gdy wleci w płomień świecy?

Dlatego Mia nie może postąpić inaczej, niż wykorzystać nadarzającą się okazję i ruszyć w poszukiwanie Grace, szkolnej miłości. Razem z załogą Promienia (Kapitan Char, jej żoną – Almą, rozwrzeszczaną Jules, która straciła matkę i niebinarną niemówiącą Ell) ruszają w daleką drogę, która okaże się dla wszystkich wędrówką w głąb siebie. Walden prowadzi opowieść z mangową wrażliwością i dynamiką, a jednocześnie wypełnia ją charakterystycznym dla zachodniego kręgu kulturowego patosem. Obrany kierunek sprawia, że fabuła plącze się między niepotrzebnymi motywami, zagadnieniami i ozdobnikami. Autorka stara się potęgować dramaturgię tego listu miłosnego poprzez szereg mało oryginalnych działań. Przeciwności losu są tu raczej umowne, bo co się ma zdarzyć i tak się zdarzy. Do samego niemal końca miałem nadzieję, że może to tylko zręczna gra z konwencją i ostatecznie podaży ona śladami Craiga Thompsona („Blankets”) albo Marca Webba („500 dni miłości”), czy też bardziej adekwatnego w tym przypadku Abdellatifa Kechiche („Życie Adeli”). Lecz nic z tego. I tę ogólną prostotę łamaną przez naiwność jestem w stanie rozumieć, w końcu miłość ostatecznie jest banałem. Jednak sposób prowadzenia narracji, skręcanie w ślepe zaułki (szkolenie dziewczyn w zakresie samoobrony), rozwleczenie niektórych fragmentów opowieści skutecznie zaburza jej rytm.

Jednak największym problemem „Załogi Promienia” są postaci pozbawione ikry, sportretowane do bólu jednowymiarowo (również wizualnie za mało zindywidualizowane). Poznając je przy pierwszym kontakcie, poznajemy je w pełni. Niczym nie zaskoczą, co skutecznie zniechęca do podążania ich śladami. Z drugiej strony być może to zabieg umyślny i Walden nie tyle nie potrafi skonstruować rozwiniętych psychologicznie bohaterek, ile umyślnie stawia na klarowność przekazu, operując pewnymi archetypami, tworząc swego rodzaju spektakl teatralny. Warto zauważyć, że znakomicie gra światłem, a poszczególne plansze wyglądają tak, jakby Mia i Grace występowały na scenie, oświetlone przez reflektory znajdujące się nad ich głowami. Spektakl to w dużej mierze nieudany, bo o ile didaskalia mogą zrobić na odbiorcy ogromne wrażenie, to clou tego przedstawienia, a więc miłość, przypomina tę pisaną na karteczkach podawanych z rąk do rąk między szkolnymi ławkami. Nie ma tu pasji i namiętności. Nie ma wystarczająco mocnych i udanych dialogów, które niosłyby sobą emocje. Zresztą w wielu fragmentach byłoby lepiej, gdyby Walden zrezygnowała z warstwy językowej, wszak dużo lepiej radzi sobie w ukazywaniu uczuć za pomocą obrazów. A przecież jeden udany wyraża więcej niż tysiąc słów.

Wydaje się również, że niepotrzebna jest w dziele Amerykanki łatka komiksu LGBT+, bo nie wiele on mówi o różnorodności. Nie zgłębia zagadnienia, nie próbuje tłumaczyć (i dobrze), nie naświetla innego punktu widzenia. To raczej wytrych mający przyciągnąć jakąś spersonalizowaną grupę odbiorców, a przecież miłość jest miłością. Uczuciem ponad wszystko, dotykającym każdego, czy to w jej najsłodszej, najpikantniejszej czy gorzkiej formie. Pod tym względem o wiele lepiej poradziły sobie Carmen Maria Machado i Dani w znakomitym „Pośród lasu”, mówiąc o odmienności w czuły i nienachalny sposób. Walden zdecydowanie zabrakło wyczucia w poruszaniu poszczególnych tematów. Jej epicki romans ginie w depresyjnym blasku  gwiazd, stając się zaledwie rozbudowanym, aczkolwiek w ogólnym rozrachunku nic nieznaczącym wspomnieniem o wyprawie, która zmieniła życie kilkorga osób. Finalnie brakuje tu pierwiastka, który pozwoliłby uwierzyć nam w przedstawione uczucie przeciwstawiające się nicości i absolutowi, co w ostateczności prowadzi do tego, że opowieść Walden nie jest promieniem zdolnym rozproszyć zalegające cienie.

 

Tytuł: Załoga promienia

  • Scenariusz: Tillie Walden
  • Rysunki: Tillie Walden
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data wydania: 20.01.2022 r.
  • Tłumaczenie: Marceli Szpak
  • Druk: kolor
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 152x216 mm
  • Stron: 540
  • ISBN: 978-83-66128-91-0
  • Cena: 129,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus