Jack Campbell „Narodziny floty. Awangarda” - recenzja
Dodane: 15-10-2021 12:27 ()
Jack Campbell jest zdecydowanie jednym z najbardziej znanych obecnie twórców science fiction. Jego „Zaginiona flota” jest niezwykle popularną serią i teraz rozumiem, czemu tak jest, chociaż autor ten był mi do tej pory zupełnie obcy. Jedno jest pewne, po lekturze „Awangardy” wiem, że muszę nadrobić pozostałe opowieści.
Ludzie kolonizują kosmos. Ziemia jest odległą planetą, na której wszystko się zaczęło, ale obecnie nie każdy dobrze ją wspomina. Co więcej, planeta-matka zdaje się nie przejmować tym, jak rozwija się cała sieć kolonii, więc niewielkie społeczności wydają się być pozostawione same sobie. W takiej sytuacji jest Glenlyon, świeżo założona placówka, której przywódcy kierują się idealistyczną wizją pokojowej egzystencji. Niestety ich sąsiedzi z układu Scatha nie podzielają takiej wizji. Na kłopoty młodej kolonii może zaradzić były oficer floty gwiezdnej Robert Geary, ale no właśnie… czy aby na pewno może? Logika wobec zagrożenia to jedno, a polityka i pozory to zupełnie co innego. W tej drugiej kwestii zdziałać coś mogą Carmen Ochoa i Lochan Nakamura. Jak skończy się ta draka, przekonacie się, czytając tom „Narodziny floty. Awangarda”.
Jak już wspomniałem na początku, z przyjemnością sięgnę po tomy przedstawiające historię zaginionej floty opisane przez Jacka Campbella. Najpierw zapoznam się jednak z tym co było wcześniej, czyli z trylogią „Narodziny floty”. Pierwszy tom porwał mnie bez dwóch zdań, chociaż nie wszystko przypadło mi w nim do gustu. Zdecydowanym faworytem jest styl autora, który podszedł mi bez cienia dyskusji. Myślę, że duża w tym zasługa tłumaczenia. Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, mimo że oddałem się lekturze w umiarkowanie komfortowych warunkach, bo w czasie jazdy autobusem ze szkolną wycieczką. Teraz, co mnie gryzło w powieści, to postaci Carmen i Lochana. Nie twierdzę, że są one źle lub słabo zbudowane, jednak ich losy nie przypadły mi do gustu aż do momentu splecenia się wątków z postacią Roberta Geary’ego. W ogóle porucznik pełniący obowiązki dowódcy kutra „Szkwał” był dla mnie najjaśniejszym bohaterem powieści. Zdecydowanie jest to typ bohatera literackiego, jaki lubię.
Z prequelami zawsze jest kłopot. Jeśli ktoś zna fabułę tego co następuje po nich, to ciężko spodziewać się zaskoczeń po fabule. Ja miałem to szczęście, że „Awangarda” jest dla mnie zupełnym początkiem przygody z twórczością Jacka Campbella. Nie umiem zatem ocenić, czy fabuła „Zaginionej floty” zdradza w jakiś sposób finał wydarzeń z „Narodzin floty”, ale po tej jednotomowej przygodzie śmiało zakładam, że nawet jeśli znajomość wcześniejszych książek z tego uniwersum spali część radości z czytania, to autor na pewno po drodze zaserwuje niejeden zaskakujący zwrot akcji.
Grafikę okładkową oceniam bardzo przyzwoicie. Ma ona w pewien sposób swoje zakorzenienie w tekście, ale kompozycja jest przemyślana i czytelna, mimo że na okładce dzieje się naprawdę sporo. Jak zwykle ubolewam, że w środku nie uświadczyłem żadnych ilustracji, ale przełknę to bez marudzenia, bo sama treść powieści jest bardzo plastyczna i daje pole do popisu wyobraźni. Poza tym, chociaż fabuła oddalona w przyszłość ma niesamowicie swojski klimat. Naprawdę ta narracja wciąga i bawi od początku do końca.
Jack Campbell to mistrz fantastyki naukowej. Jego książki najzwyczajniej w świecie trzeba poznać. Z czystym sumieniem polecam wszystkim fanom gatunku oraz tym, którzy zastanawiają się, czy zacząć romans z science fiction. Tak, zacząć. Dokładnie od „Awangardy”.
Tytuł: Narodziny floty. Awangarda
- Autor: Jack Campbell
- Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
- Gatunek: science fiction
- Okładka: miękka
- Ilość stron: 434
- Rok wydania: 17.09.2021 r.
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- ISBN: 978-83-7964-677-7
- Cena: 44.90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus