„Wonder Woman. Martwa ziemia” - recenzja
Dodane: 20-08-2021 21:40 ()
Czy istota miłująca pokój może zniszczyć życie na błękitnej planecie? Gdzie leży granica odpowiedzialności za siebie, swoje siostry i całą ludzkość? Jak usprawiedliwić czyny straszne i haniebne? Dlaczego Wonder Woman budzi się w spopielonym świecie, nie pamiętając niczego, co doprowadziło go do zagłady? Z tymi i innymi pytaniami próbuje w „Martwej ziemi” zmierzyć się Daniel Warren Johnson, co czyni z różnym skutkiem. Jest to komiks mogący zahipnotyzować postsuperbohaterską rzeczywistością i fantastyczną oprawą graficzną, jak i zirytować zbytnimi fabularnymi skrótami i nie do końca udanymi scenariuszowymi woltami.
Dlatego szkoda, że Johnson nie wycisnął ze swojego dzieła maksymalnej dawki heroicznego obłąkania, że nie poddał się szaleństwu przemawiającym przez kilka rewelacyjnie tu napisanych scen na czele z pojedynkiem Diany z Clarkiem. Czuć bowiem szereg ograniczeń ciążących nad autorem, tak jakby wisiało nad nim nieuchronne widmo redaktorskiej odmowy, choć przecież komiks powstał w ramach projektu „Black Label”, a więc z założenie powinien emanować treściami poważniejszymi. Ostatecznie jednak nie przypomina tworu dla dorosłego/dojrzałego czytelnika, lecz opowieść przeznaczoną dla nastolatka, który może zachłysnąć się powierzchowną brutalnością i sporą dawką przemocy. A przemoc ta w znacznym stopniu jest fałszywa/bezrefleksyjna, bo zbudowana na zasadzie walki z potworami (Hydrami) chcącymi pożreć ostatnich przedstawicieli ludzkości. No cóż, łatwo rozrywa i rozcina się bezosobowe monstra. I pomimo tego, że Johnson stara im się nadać głębszego znaczenia, osadzić je w centrum dramatu, uczynić źródłem swoistej greckiej tragedii, to ów zwrot akcji nie ma mocy sprawczej. Nie doprowadzi czytelnika do oczyszczenia, ponieważ zbyt naiwnie podszedł autor to tego zagadnienia i taki właśnie zbanalizowany efekt osiągnął.
Na pewno nie można mu odmówić śmiałości w kreowaniu spójnej postapokaliptycznej rzeczywistości. Tak surowej, biologicznie jałowej i duchowo pustej. Zbudowanej na zaledwie kilku dobrze znanych motywach (niedobitki ludzkości cofające się do epoki średniowiecza wyposażone w cywilizacyjno-techniczne resztki XXI wieku, klanowość, barbarzyństwo, nadejście zbawiciela). Nie ma więc w „Martwej ziemi” za wiele oryginalności, a jednak potrafi ona zadziwić zamkiem wyrastającym pośrodku skalnej pustyni, przerażająco pięknym widokiem z okna zniszczonej rezydencji pewnego bogatego jegomościa czy kilkoma zaskakującymi wydarzeniami z burzliwej przeszłości Wonder Woman, które wpłynęły na ową pozbawioną nadziei teraźniejszość ocalałych z „wielkiego ognia”.
Wszystko to opowiedziane zostało za pomocą rozbuchanej ekspresji. Niemal perwersyjnej kreski będącej skrzyżowaniem najlepszych osiągnięć Franka Millera i Paula Pope’a. Johnson z kolorującym jego prace Mikiem Spicerem ustawili na kursie kolizyjnym barokową zmysłowość i popartową bezpośredniość. Obcując z ich pracami trudno okiełznać buzującą w nich dynamikę. Udało się im uchwycić, co rzadkie w komiksach maistreamowych, potęgę i boskość ziemskich bogiń i bogów (Wonder Woman i Supermana). Ciosy, które zadają – bolą, wady, którymi są obdarzeni – rozczarowują, wielkość, która jest im przypisana – onieśmiela.
Szczególnie udany w ich wykonaniu jest wizerunek Diany, daleki od znanego nam i ogólnie przyjętego przez popkulturową machinę obraz grzecznej i ślicznej księżniczki pomagającej światu w imię światłych idei. Owszem, w „Martwej ziemi” córa Temiskiry walczy za ludzkość, wierząc w miłość, równouprawnienie i drugą szansę, ale sam jej wygląd przywodzi na myśl kogoś pochodzącego z nizin społecznych. Rozczochrane, brudne włosy, podarte ubranie, wyraźne, grube rysy zmęczonej twarzy… Johnson unika seksualizacji swojej bohaterki. Natomiast bezsilność, przygniecenie obowiązkami i odpowiedzialnością za życie „swoich” dzieci pozwala widzieć w niej heroinę z krwi i kości. Obrończynię gotową na wszystko, by uchronić podopiecznych przed niebezpieczeństwem. To kobieta szorstka i czuła, obdarzona siłą, wiarą i ogromnym miłosierdziem. Niosąca nadzieję matka spalonego świata. Upadająca, lecz raz za razem podnosząca się z kolan. W końcu kto, jeżeli nie ona może uzdrowić chorą od ludzkich i boskich słabości Ziemię?
Johnson miał w swoich rękach materiał na komiks wielki i ważny. Jednak zabrakło mu umiejętności, może siły przebicia, a na pewno dobrego redaktora prowadzącego. Czuć bowiem, że na odważnych pomysłach i śmiałych rozwiązaniach omawianego dzieła ciąży długoletnia historia Wonder Woman. Pomimo nieprzeciętnej „barbarzyńskiej” urody i czynów dalece wykraczających poza wachlarz ambasadorki pokoju, Diana nadal pozostaje kobietą zniewoloną kajdanami cywilizacji, która powinna postępować wobec wytyczonej jej ścieżki. Johnson na chwile zerwał te obręcze, ale wyraźnie przestraszył się konsekwencji tego działania. Czy słusznie? Przekonacie się o tym, wędrując przez „Martwą ziemię”.
Tytuł: Wonder Woman. Martwa ziemia
- Scenariusz: Daniel Warren Johnson
- Rysunki: Daniel Warren Johnson, Mike Spicer
- Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
- Wydawnictwo: Egmont
- Data wydania: 14.07.2021 r.
- Seria: DC Black Label
- Druk: kolor
- Oprawa: twarda
- Format: 216x276 mm
- Stron: 200
- ISBN: 9788328149335
- Cena: 79,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus