„Czarna Wdowa” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 09-07-2021 17:23 ()


Notorycznie pomijana przy kolejnych solowych przygodach męskiej części Avengers Czarna Wdowa w końcu doczekała się swojego filmu. Trochę późno, patrząc przez pryzmat wydarzeń Avengers: Koniec gry, ale jak to się mówi, lepiej późno niż wcale.

Akcja obrazu rozgrywa się między Wojną bohaterów a Wojną bez granic. Czas, gdy Mściciele byli w rozsypce, tudzież podziwiali świat zza krat tajnego więzienia generała Rossa, Natasza postanowiła wykorzystać na zadekowanie się na dalekiej północy. Tutaj jednak zaczęła gonić ją przeszłość w postaci tajemniczego zabójcy dybiącego na życie dawnej sowieckiej agentki. Aby przyjrzeć się bliżej przeszłości Romanowej, na początku otrzymujemy retrospekcję, cofamy się do 1995 roku i szczęśliwych – wydawałoby się – lat młodości. Przyszła zabójczyni dorasta wraz z młodszą siostrą na przedmieściach Ohio. Jej dziecięcy świat niewinności burzy z impetem ukrywana przez lata tajemnica o rodzicach obu dziewczynek. Później pozostają wyparte z pamięci lata katorżniczych treningów w sławetnej Czerwonej Sali oraz odnalezienie powołania w szeregach amerykańskich herosów. Jako że od przeszłości trudno się odciąć, Natasza postanawia stawić jej czoła i rusza tropem starej misji, by wziąć udział w rodzinnym zlocie i położyć kres programowi szkoleń bezwolnych marionetek dawnego radzieckiego uzurpatora.

Czarna Wdowa to mieszanka kina szpiegowskiego spod znaku Jamesa Bonda i komedii, zwłaszcza patrząc na dokonania jedynego superżołnierza ZSRR. Taka konstrukcja nie dziwi, aby zachować balans między scenami akcji, należy wprowadzić czynnik rozluźniający atmosferę i przypominający, że to wciąż kino rozrywkowe. Obraz Cate Shortland nie jest przytłoczony scenami akcji, można nawet odnieść wrażenie, że jest ich mniej niż w przeciętnej produkcji Marvela. Autorzy skupiają się na pogmatwanych relacjach rodziny na pokaz, która nigdy nie stanowiła monolitu, a po latach musi ze sobą współpracować, by naprawić dawne zaniedbania. I co istotne, czwórka aktorów grająca główne role nadała głębi skomplikowanym relacjom dysfunkcyjnej, stworzonej dla misji rodziny. Nie powinno nikogo też dziwić, że chemia między tymi postaciami jest najważniejsza i w dużej mierze stanowi o sile produkcji. Czarna Wdowa nie jest jednak pozbawiona wad, można jej zarzucić niewykorzystanie potencjału niebezpiecznego i naśladującego ruchy swoich oponentów złoczyńcy. Taskmaster ma mocną i dynamiczną sekwencję na początku filmu, jednak im dalej tym sensowne wykorzystanie rasowego zabójcy schodzi na dalszy plan. Z pewnością fani Taskmastera mogą się poczuć rozczarowani genezą tej postaci, która została przystosowana do wydarzeń z życia Romanowej.  

Fabuła nie należy do nader skomplikowanych, toteż łatwo przewidzieć kolejne posunięcia bohaterów. Najjaśniejszą stroną pozostają zatem kreacje aktorskie. Nie zawodzą zwłaszcza debiutanci w MCU. Odkryciem filmu jest bez wątpienia Florence Pugh, czyli ekranowa Jelena Belova. Aktorka idealne wczuła się w rolę byłej wychowanki Czerwonej Sali, a jednocześnie siostry Nataszy i to dzięki jej cynicznemu humorowi, ciętym dowcipom, a także wewnętrznemu urokowi iskrzy w relacjach między heroinami. Pugh kradnie każdą scenę ze swoim udziałem i daje silne przekonanie, że będzie udaną następczynią Scarlett Johansson. Drugim odkryciem produkcji jest David Harbour uprawiający bez ogródek superbohaterską parodię w najlepszym wykonaniu. Jego interpretacja Czerwonego Strażnika jest nie do podrobienia, a scena ze wbijaniem się w kostium wejdzie do kanonu obok tej pamiętnej z panem Iniemamocnym. Harbour robi tu za poczciwego głupca i w swojej kreacji odnajduje się znakomicie, jest wręcz naturalny. Z kolei Rachel Weisz jako oryginalna Czarna Wdowa podkreśla siłę kobiet w tej może wybrakowanej familii, ale na pewno niepozbawionej serca oraz uczuć. Pozostaje jeszcze główna protagonistka, czyli Scarlett Johansson. Aktorka ma kilka udanych scen (uśmiech Wdowy wciąż pozostaje rozbrajający), niekoniecznie tych do obrzydzenia generowanych w komputerowych trzewiach, to jednak błyszczy na ekranie dzięki interakcji z Pugh, z którą tworzy zgrany duet. Innymi słowy, obsada stanęła na wysokości zadania, mimo że fabuła jest jedynie rzemieślniczym produktem.
 
Dobrze się stało, że solowe przygody Czarnej Wdowy w końcu ujrzały światło dzienne i to nie w sztywnym opakowaniu typowego originu. Tylko jako rozliczenie z przeszłością (wspominane przy wcześniejszych okazjach), od której Natasza uciekła w objęcia nowej, amerykańskiej rodziny. To również film o mocy siostrzanej więzi i chęci naprawienia dawnych błędów. Jednocześnie całkiem udany przykład na wzbogacenie MCU o inne filmy robione na kształt retconów. Ten się sprawdził i można mieć nadzieję, że powstaną kolejne. Przekazanie fuchy Czarnej Wdowy odbyło się więc płynnie i prawie bezboleśnie. Marvel nadal udowadnia, że umie robić filmy dla publiczności, które nie nudzą, trzymają sprawdzony poziom i zachęcają do wniknięcia w to bogate uniwersum. Pozostaje pytanie, czy to epitafium Scarlett Johansson w MCU, czy może szefowie wytwórni sięgną jeszcze kiedyś po kreowaną przez nią postać? Na razie otrzymaliśmy godną jej następczynię. 

Ocena: 7-/10

Tytuł: Czarna Wdowa

Reżyseria: Cate Shortland

Scenariusz: Eric Pearson, Jac Schaeffer, Ned Benson

Obsada: 

  • Scarlett Johansson
  • Florence Pugh
  • Rachel Weisz
  • David Harbour
  • Ray Winstone
  • Ever Anderson
  • Violet McGraw
  • O-T Fagbenle
  • William Hurt

Muzyka: Lorne Balfe  

Zdjęcia: Gabriel Beristain

Montaż: Leigh Folsom Boyd, Matthew Schmidt

Scenografia: John Bush, Jess Royal

Kostiumy: Lisa Lovaas, Jany Temime

Czas trwania: 133 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus