„Mali bogowie” tom 1: „Piorun do drapania” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 26-05-2021 21:54 ()


Zanim bogowie, boginie herosi i inne istoty znane z greckiej mitologii dorosły, były dość niesfornymi dziećmi (nie wiem, czy to takie oczywiste). O tym szalonym czasie młodości (rzekomo pełnym przygód) postaci wpływających na wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie postanowił opowiedzieć Christophe Cazenove, a ubrać go w obrazy Philippe Larbier. Panowie z widocznie dobrym samopoczuciem puszczają wodzy fantazji, a jeszcze częściej puszczają im hamulce i poczucie dobrego smaku. Ich humorystyczna seria obraca się wobec żartów z puszczania bąków i ogólnie wszystkiego, co śmierdzi lub cuchnąć może. A więc jeżeli ktoś lubi taki klozetowy humor – pozbawiony nawet krzty tej ordynarnej finezji – nie zawiedzie się. Całe szczęście, że Cazenove od czasu do czasu zmienia temat swoich gagów na bardziej subtelne, dziecięce i nieoczywiste. Jednak czyni to zdecydowanie za rzadko.

Głównymi bohaterami „Małych bogów” są mieszkający w labiryncie Taurusek, jego najlepszy kumpel Atlas i piękna Afrodyta. Wszyscy starają się zaimponować Zeusowi, który postanawia obsadzić Olimp nowymi bogami. Wystarczy wykazać się jakąś przydatną mocą. Jednak w dzieciństwie nie wszystko jest takie proste, jakby mogło się wydawać. To czas kłopotów, figli, nadziei, wielkich marzeń i upadków. A chcieć nie zawsze oznacza móc. Co prawda z czasem protagoniści odkrywają specjalne umiejętności, ale niekoniecznie są one niezbędne do zasiadania w siedzibie Zeusa. Afrodyta tworzy piękno, a raczej bukiety kwiatów. Taurusek oprócz tego, że ciągle je, wymiotuje, wdeptuje w łajno Centaura, to świetnie trafia śmieciami do kubłów, rzucając za siebie przez ramię (prawdziwe wow dla jego kumpli! Nie to, co tworzenie piękna). Tylko Atlas musi jeszcze zmierzyć się ze swoim losem.

Cazenove w swoim stylu tworzy jednoplanszówki zakończone lepszą lub gorszą puentą (zdecydowanie częściej tą drugą). Będąca wstępem do tego topu czterostronicowa historyjka wypada najciekawiej z całego albumu. Między bohaterami przyjemnie iskrzy, a humor słowny i wizualny jest dość lekki i przyjemny. Jednak cała magia ciekawie zapowiadającej się opowieści znika wraz z kolejnymi miniaturkami, w których francuski scenarzysta stara się nas rozśmieszyć najprostszymi środkami, tworząc melodię złożoną ze zgranych nut. Żarty są przewidywalne i mało zabawne (choć czasem zdarzają się takie, które potrafią wywołać szczery uśmiech na twarzy). Philippe Larbier również nie sili się na oryginalność. Jego karykaturalna kreska nawiązująca do klasyki komiksu frnakofońskigo jest znakomitym nośnikiem humoru. Prosta, dynamiczna, pełna ekspresji i… nudna w swojej oczywistości. Owszem, świetnie współgra ze scenariuszami Cazenova, lecz nie wnosi do serii nic poza funkcję przekaźnika treści.  

Nie wiem, dla jakiej grupy docelowej skierowani są „Mali bogowie”. Ten melanż ubrany w dziecięcą formę może trafić do czytelnika w każdym wieku. Jednak bez znajomości mitologii trudno będzie czerpać jakąkolwiek satysfakcję z tej niewymagającej i przeważnie głupiej i nudnej lektury. To takie komiksowe disco polo, tyle że grane na deskach Olimpu. A nóż, ktoś się na tę sztuczkę i magię wielkiej areny nabierze. Bogowie, miejcie nas w swojej opiece.

 

Tytuł: Mali bogowie tom 1: Piorun do drapania

  • Scenariusz: Christophe Cazenove
  • Rysunki: Philippe Larbier
  • Przekład: Maria Mosiewicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 19.05.2021 r.
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Objętość: 48 stron
  • Format: 215x290
  • ISBN: 978-83-281-5971-6
  • Cena: 24,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus