„Andromeda, czyli długa droga do domu” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 13-05-2021 20:32 ()


Główny bohater ma do przebycia drogę. Tyle da się na pewno powiedzieć o komiksie Ze Burnaya „Andromeda, czyli długa droga do domu”. Wszystko pozostałe jest już dużo trudniejsze do opisania, bo potencjał sensów, które czytelnik będzie w stanie wywieść z tego konstrukcyjnie prostego założenia, ukrywa się w przepotężnej warstwie symbolicznej, którą Burnay nasyca swój komiks, a którego powstanie było możliwe dzięki środkom zebranym na jednym z portali crowdfundingowych.

Jednak zanim pójdziemy dalej, miejmy to za sobą i napiszmy gwoli recenzenckiego obowiązku – bezimienny bohater o aparycji mocno posuniętego w latach członka kapeli metalowej przemierza surowy krajobraz Andromedy. Czym jest Andromeda? Krainą? Planetą? Stanem umysłu? Tego się nie dowiemy, chociaż tropy mogące przybliżyć nas do odpowiedzi na to pytanie porozrzucane są tu i ówdzie – na przykład w szkicach koncepcyjnych komiksu, gdzie portugalski artysta umieścił szereg studiów krajobrazu Andromedy, określając je mianem „wizji”. W takim razie może wiadomo, kim jest bohater komiksu, na którego tiszercie widnieje symbol Słońca, twarz przecina blizna (piętno?), a rękaw skórzanej kurtki zdobi naszywka z inicjałami „ISA”?  Kolejne pytania bez odpowiedzi. Dokąd zmierza nomada? Do domu. Czymkolwiek ten dom jest i gdziekolwiek miałby się znajdować.

Trudno o bardziej rachityczne zawiązanie akcji, ale to musi nam w zupełności wystarczyć, bo w treści „Andromedy” nie znajdziemy dużo więcej podpowiedzi tekstowych, gdyż jest to komiks opowiedziany w przeważającej mierze poprzez obrazy. Decydując się na taką strategię artystyczną, Ze Burnay pomocy w budowaniu opowieści szuka w różnych tradycjach ikonograficznych,  podrzucając czytelnikowi multum tropów, które mają nas wspomóc w wyobrażeniu sobie świata przesiąkniętego religijnym nerwem, rzeczywistości, w której najdrobniejsze zdarzenie wydają się mieć głębszy, metafizyczny sens, a podróż bohatera przybiera kształt duchowego zmagania, na którego końcu majaczy wizja wytęsknionego domu. Zanim jednak do tego dojdzie, o czym naocznie i tak się nie przekonamy, bo komiks wieńczy kadr odchodzącego w kierunku zachodzącego Słońca bohatera, dane nam będzie uczestniczyć w szeregu „przygód”, powiązanych ze sobą motywem drogi, a nie ciągiem przyczynowo – skutkowym. W pierwszym zeszycie „Andromedy”, o tytule „Bugonia”, wędrowiec  dokona tauroktonii, czyli mitraickiego aktu zabicia byka, pokonując przy pomocy orła kapłana tego solarnego kultu. W drugim zeszycie zatytułowanym „Dom na horyzoncie” bohater spotka na swojej drodze mieszkańców usytuowanego na środku pustyni wiktoriańskiego domu, gdzie będzie musiał stoczyć pojedynek z fałszywym bożkiem. Wcześniej, przemierzając dom, bohater dostąpi wizji, w której podzieli los św. Sebastiana przeszyty strzałami, od których padł w innej wizji mityczny dzik kalidoński. W zeszycie trzecim „Nasza matka, góra”, bohater podąża w kierunku górskiej stupy, sanktuarium frygijskiej bogini Kybele, za towarzysza podróży mając szamana w skórze wilka i masce rzymskiego gladiatora. Na szczycie spotkają pogańskiego wróża haruspika, który roztoczy przed bohaterem wizję Albionu, domniemanego kresu wędrówki.

Jakby tego było mało, niespożyta wyobraźnia i chęć grania kulturowym kontekstem kieruje uwagę Ze Burnay w kierunku kina, bo ten wrzuca w ten mitologiczny kocioł treści zaczerpnięte z religijnego obrazu Bergmana „Źródło”, co jeszcze bardziej podkreśla fakt, że nasz bohater jest istotą poddaną kaprysom sił boskich i diabelskich - Co wydaje się oczywiste o tyle, że przecież przez cały komiks przewija się motyw nowotestamentowej próby pustyni, którą przemierza bohater. Idąc tym filmowym tropem, warto też chyba czytać „Andromedę” w kluczu twórczości Alejandro Jodorowskiego, bo komiks Burnaya przypomina surrealistyczne wizje chilijskiego artysty – zwłaszcza przesiąkniętą symboliką słynną „Świętą górę”.

Dużo tego w tym niewielkich rozmiarów dziełku, ale autor „Andromedy” potrafił przy pomocy subtelnego, cyzelowanego rysunku przenosić ogrom symbolicznych treści w rejony namacalnego, oswojonego konkretu. Czystość ilustracji o charakterze duererowskich sztychów skłania do spokojnej kontemplacji kolejnych stronic komiksu, tym bardziej że nie jest to opowieść oparta na dynamice i żywiole fabuły, tylko na estetycznym doznaniu. Trudno uciec wrażeniu, że punktem wyjścia prac nad kolejnymi kadrami czy sekwencjami scen zawsze był dla Burnaya jakiś wizualny koncept, który zostawał obudowany ikonografią wzmacniającą jego oddziaływanie. Studiując rysunki portugalskiego artysty, człowiek znajduje się trochę w roli kogoś postawionego przed szeregiem dzieł sztuki pozbawionych opisu, tytułów, datowania. Ktoś ułożył je w takim, a nie innym porządku, ale sensy, które każde z nich z osobna i w zestawieniu z innymi generują, musimy poukładać sobie sami. Jedyny klucz interpretacyjny, jaki jest nam w „Andromedzie” dany, to idea podróży.

Jest jeszcze jeden wymiar „Andromedy”, o którym nie wspomniałem, a bez którego ten komiks nie miałby tak wielkiej, sugestywnej siły. Temat ten majaczył już zresztą w kontekście wspomnianego „Źródła” Bergmana, ale nie wybrzmiał odpowiednio, a chodzi o rolę natury postrzeganej jako zbiór magicznych zaklęć, które prowokują pewne sytuacje. I tak w pierwszym zeszycie orzeł przestrzega wędrowca przed pokusą wypicia zatrutej wody i pomaga mu w walce z mitraickim kultystą. Podobną funkcję spełnia w zeszycie drugim lew, a w trzecim bohater będzie dzielił się pożywieniem z wilkiem, który doprowadzi naszego wędrowca do spotkania z wilczym szamanem. Natura w „Andromedzie” nieustannie rezonuje z bohaterem, sugeruje mu kierunki wędrówki, ale też jest zwyczajnie oddanym przez Burnaya w rysunku z pietyzmem tłem wydarzeń.

Komplementarność wizji autora „Andromedy” dopełnia skomponowana przez niego ścieżka z muzyką ambient (do odsłuchu w streamingu), mająca pogłębić doznania płynące z lektury. Jeden z kadrów komiksu, na którym Burnay przedstawił rysunek czaszki lwa z plastrem miodu w środku, sugeruje też inne tropy muzyczne, całkiem konkretnie dronową płytę zespołu Earth „The Bees Made Honey In The Lion's Skull”, która wydaje się nie mniej adekwatnym podkładem dla wędrówki bohatera. Nie da się bowiem wykluczyć, że „Andromeda, czyli długa droga do domu” nie jest niczym więcej niż narkotycznym majakiem fana metalu, który pobłądził na pustyni Mojave.

Z wielkim trudem da się umieścić dzieło Ze Burnaya na firmamencie komiksowego nieba, bo to dzieło osobne, świecące specyficznym blaskiem. „Andromeda” to propozycja dla tych, którzy lubią puścić się w podróż bez map i drogowskazów, godząc się na wszystko dobre i złe, co ich może w takiej wędrówce spotkać. Tych, których przeraża ta perspektywa, powinni zostać w domu. Jeśli wiedzą, gdzie jest ich dom.

 

Tytuł: Andromeda, czyli długa droga do domu

  • Scenariusz i rysunki: Zé Burnay
  • Tłumaczenie: Jakub Jankowski
  • Wydawca: Timof Comics
  • Data wydania: 19 kwietnia 2021 r. 
  • Format: 185x285
  • Oprawa: twarda
  • Liczba stron: 128
  • Druk/barwność: czarno-biały
  • Zalecane dla odbiorcy: Wszyscy
  • Komiks nr 329
  • Wydanie: I
  • ISBN: 978-83-66347-48-9
  • Cena: 49 zł

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie egzemplarza. 

Galeria


comments powered by Disqus