„Doktor Strange” tom 4 - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 21-04-2021 21:44 ()


No dobrze, co by tu uczynić, aby przygody Doktora Strange’a były jeszcze bardziej pozbawione sensu, mogły generować kolejne idiotyczne żarty i zbyteczne czary-mary wpływające na losy dużej części marvelowskiego uniwersum? Proste. Wystarczy sięgnąć po większe zaklęcie. I tak bohater powołany do istnienia przez Stana Lee i Steve’a Ditko postanawia „przywrócić do życia” zniszczone Las Vegas. Po prostu, bez zbędnych ceregieli. Zdając sobie przy tym sprawę, że magia kosztuje i zawsze trzeba za nią zapłacić. Scenarzyści powtarzają to w każdym tomie jego przygód. Ale, co tam, po co liczyć się z konsekwencjami własnych działań? W końcu to tylko komiks.

A więc się dzieje! Mekka hazardu zostaje odbudowana, jej mieszkańcy i turyści wracają do życia. Wszystko pięknie i cudownie do momentu, aż z podziemi wyrasta olbrzymi hotel Inferno. O tak, nasz pyszałkowaty Doktor niechcący zaprosił do miasta samego Mephisto, który szybko zaprowadza swoje porządki. Zamienia Czarną Panterą, Kapitan Marvel, Thor, Hawkeye’a i Falcona w małą armię Ghost Riderów, a ze Strange'em rozpoczyna grę o jego duszę, stawiając na szali swój powrót do piekła. Tylko czy diabelnemu pomiotowi można wierzyć?

Scenarzyści tej ogłupiającej rozrywki (Nick Spencer i Donny Cates) puszczają oko do starszych czytelników, zapraszając do zabawy tzw. Synów Nocy – Ghost Ridera, Moon Knighta, Man Thinga, Blade’a, Iron Fista, Doktora Voodoo i Elsę Bloodstone, a ponadto Scarlet Spidera, którym przewodzi  Wong i wraz z rysownikami zaczynają imprezę we własnym gronie. Urządzają konkurs na najlepszy (najgłupszy) one-liner, najbardziej pozerską pozę, najbardziej kiczowaty dialog i potężny morderczy cios, który nie jest w stanie nikomu zrobić krzywdy, nie mówiąc o pozbawieniu kogoś życia (demony się nie liczą, przecież one już są martwe). Sprowadzają szereg postaci do roli plastikowych lalek pozbawionych indywidualności i charakteru. W zasadzie ta cała zbieranina, która jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku wywołałaby ekstazę wśród fanów, teraz co najwyżej może być skwitowana  uśmiechem politowania. Nie inaczej, skoro stanowią jedynie atrakcyjnie wyglądające rekwizyty.

Opowieść zupełnie pozbawiona jest dramaturgii na rzecz wymienionych już wątpliwych zalet. Zresztą, to, co najgorsze w tej serii to bark poczucia ciągłości. Co chwilę mamy do czynienia z czymś znaczącym, śmiertelnie niebezpiecznym i niszczącym. Ciągłą bitką. Niemal w ogóle niema w niej miejsca na prywatne życie Strange’a, na intymne chwile pozwalające zbliżyć się do niego czytelnikom. A kiedy już taki fragment się pojawia, to nagle do Mistrza Sztuk Mistycznych wpada Spider-Man, żeby móc porozmawiać z… Pająkiem! Taki żart, przecież teraz trzeba nieprzerwanie żartować. Z fryzury, z brody, z peleryny, z astralności, z psa, z Diabła, ze wszystkiego. Brakuje w tym komiksie tylko przypisów informujących, w których momentach należy się śmiać.

W tym odcinku magicznego sitcomu całkiem nieźle wypadają rysownicy, z zastrzeżeniem, że za mało w ich pracach życia, uczuć, emocji, a za dużo sztucznej widowiskowości, w której prym wiedzie Szymon Kudrański mający słabość do Wesleya Snipesa. Podobać się może wizja Mephisto w wykonaniu Roda Reisa kojarząca się z Nim – czyli straszliwym przeciwnikiem Atomówek i piekielne kolory Dana Browna. Jednak najprzyjemniej obcuje się z pracami Niko Henrichona swobodnie bawiącego się kadrowaniem  i przemycającego w swoich ilustracjach mangowe fascynacje. Znajdziemy tu niestety również dużo wizualnej sztampy, nudy i marvelowskiej przeciętności w wykonaniu Willa Slineya, Damiana Couceiro i Phila Noto. Ogółem wizualny chaos, do czego już nas przyzwyczaiła seria.

Napompowane do przesady zagrożenie znów okazuje się zwykłą błahostką do rozwiązania, a bohaterowie nie ponoszą konsekwencji swoich czynów.  Działalność Spencera i Catesa przywodzi na myśl ostatnią scenę z filmu  „Avengers: Czas Ultrona”, w której herosi z uśmiechem wsiadają do sportowych aut i odjeżdżają  ku lepszej, uprzywilejowanej przyszłości, zostawiając za sobą zgliszcza zniszczonej przez swoje decyzje i czyny Sokovii…  To był ciężki rok dla Stephena Strange’a, w jego życiu zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic. Bo przecież hasło – nic już nie będzie takie samo –  oznacza zupełnie coś przeciwnego. W końcu zmęczony Mag może zasnąć z uśmiechem na ustach. Być może jest to spowodowane tym, że funkcję scenarzysty jego przygód od tej pory przejmuje Mark Waid. Na tę myśl sam mam ochotę się uśmiechnąć. Śpij dobrze Doktorze.

 

Tytuł: „Doktor Strange” tom 4

  • Scenariusz: Ed Brisson, Donny Cates, Peter David, Nick Spencer
  • Szkic: Damian Couceiro, Niko Henrichon, Szymon Kudrański, Rod Reis, Will Sliney
  • Tłumaczenie: Weronika Sztorc 
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 24.03.2021 r. 
  • Oprawa: miękka
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 372
  • ISBN: 9788328160095
  • Cena: 89,99 zł

 
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus