MAX PAYNE - Antologia
Dodane: 08-08-2007 16:40 ()
„I released my finger from the trigger... And then it was all over..."
Cenega w ostatnim czasie wydała w swojej serii "Super$eller" dość wyjątkowy kąsek. Mowa tu oczywiście o dwóch częściach Maxa Payne'a. Jednak żeby za bardzo nie mieszać, podzielę poniższy tekst również na dwie, całkowicie odmienne części - w pierwszej skupię się na samej grze, w drugiej natomiast na sposobie, w jaki została ponownie wydana. Czas więc zacząć...
„They were all dead"
2001 rok zapisał się złotymi literami dla graczy z całego świata. Wtedy to światło dzienne ujrzała pierwsza odsłona Maxa Payne'a. Ten z pozoru niczym się nie wyróżniający shooter (a dokładniej gra z gatunku Third Person Perspective) odniósł niesamowicie wielki sukces. Główną tego przyczyną był system, który autorzy (studio Remedy Entertainment) nazwali „Bullet Time" (tłumacząc dosłownie: „czas kuli"). Cóż w nim było takiego niesamowitego? Ano, pozwalał w trakcie walki spowolnić czas tak, że można było praktycznie unikać kul, prując przy tym do wrogów z sześciu różnych gatunków broni. Efekt wyglądał niesamowicie filmowo (wtedy „na topie" był film „Matrix", co niejako przyczyniło się do zwiększenia popularności MP), a opowiedziana w grze historia naprawdę potrafiła wciągnąć.
No właśnie, co z tą fabułą? Przyznać trzeba, że nie była ona zbyt odkrywcza. Ot, bierzemy gliniarza, któremu nasłani bandyci mordują żonę i dziecko. Następnie zabijamy jego najlepszego przyjaciela, zostawiając przy tym kilka śladów, prowadzących do coraz to grubszych ryb. Dokładamy do tego historię z narkotykiem, który zalewa miasto i gotowe. Wydawać by się mogło, iż coś takiego nie jest specjalnie porywające - nic jednak bardziej mylnego. Twórcy postarali się o bogatą w szczegóły historię, wyraziście zarysowaną postać głównego bohatera, oraz... No właśnie - w Maxie Payne'ie wszystko jest tak dobrze zgrane, że ciężko wyłonić jakiekolwiek konkrety.
Dość powiedzieć, że jest to jedna z niewielu gier, do których regularnie wracam. Stało się to już niejako tradycją, iż przynajmniej raz w roku (przeważnie na zimę) muszę ją ukończyć (do tej pory zrobiłem to już 11 razy). Max Payne nie jest zwykłą grą - to bardziej interaktywny film, który wciąga nas od samego początku. W dodatku ma naprawdę ogromną siłę oddziaływania na gracza, jeżeli tylko ten da mu szansę.
Mimo upływu sześciu lat, graficznie nie jest źle. Co prawda, zarówno teraz jak i kiedyś, dziwi wyraz twarzy głównego bohatera (trochę tak, jakby tekstura była ściągnięta na prawo), co nie zawsze pasuje do sytuacji dziejącej się na ekranie (wyobraźcie sobie gościa z dubeltówką i głupawym uśmieszkiem na twarzy). Ale w pewnym momencie przestaje się na to zwracać uwagę, szczególnie, że większą część przerywników stanowią komiksy, które są naprawdę niesamowicie i klimatycznie stworzone. W grze nie zabrakło również różnego rodzaju „easter eggów" - ukrytych i zabawnych nawiązań do znanych gier czy filmów. Ponadto maniacy „szczegółów" na pewno nie będą się nudzić - powiem tylko, że warto jest przyglądać się wszelkim zdjęciom, obrazom czy gazetom - dzięki temu można dowiedzieć się ciekawych rzeczy.
Oprócz tego wszystkiego pozostaje jeszcze muzyka. Tutaj po prostu zaczyna brakować słów. Gdyby tylko ktoś wydał soundtrack z gry, bez wahania bym go kupił. To po prostu trzeba usłyszeć (i zagrać!).
Na koniec warto wspomnieć o rzeszach fanów, jakich pozyskał MP. W Sieci jest sporo dodatkowych rzeczy, wykonanych przez nich. Najciekawszy jest chyba „Kung Fu Mod 3.0", który dosłownie przeistacza głównego bohatera w kogoś pokroju Neo z „Matrixa". Dzięki tej modyfikacji możemy uchylać się przed kulami, biegać po ścianach i eliminować wrogów w bardziej subtelny sposób, niż przy użyciu kilku kilogramów ołowiu. Najciekawsze jest to, że żadna gra nawiązująca do wyżej wspomnianego filmu nigdy nie była tak dobra (jeżeli chodzi o spowolnienie czasu, bieganie po ścianach i walkę) jak ów Mod do Maxa Payne'a.
PS: Żeby nie było, iż gra ma same plusy - największym minusem, jest bardzo krótki czas rozgrywki. Około 6 godzin wystarczy spokojnie, aby ją ukończyć. Mimo to, naprawdę warto.
„Your only chance is to turn around and face it"
Następna część historii ciężko doświadczonego przez życie policjanta ukazała się w 2003 roku. Zatytułowana była „Max Payne 2: The Fall of Max Payne" i rzeczywiście była upadkiem. Na szczęście był to upadek z zaledwie kilku centymetrów, choć dla oddanych fanów dosyć bolesny. Twórcy postanowili za wiele nie zmieniać w sprawdzonej metodzie, co było dobrym posunięciem.
Formuła gry niewiele się zmieniła. Nadal co bardziej efektowne pojedynki ukazywane były z perspektywy filmowej kamery, a gracze w każdym momencie mogli skorzystać z bullet time'u. Dodatkowo ten ostatni lekko zmodyfikowano, co pozwoliło na wprowadzenie „specjalnych ruchów", dzięki którym wyjątkowo widowiskowo mogliśmy wykańczać naszych wrogów. Ponadto wprowadzono drugą, grywalną postać (znaną z pierwszej części, Monę Sax), w którą można było się wcielić na kilku etapach.
Same zadania stawiane Maxowi na kolejnych poziomach również uległy zmianie. Teraz nie tylko musieliśmy eliminować wszystkich dookoła w celu przejścia dalej - czasami trzeba było ich eliminować po to, aby ochronić sojusznika. I tu jest największa innowacja wprowadzona w „dwójce". Wreszcie pojawiły się postacie niezależne, z którymi można było się wdać w interakcję (oczywiście na pewnym poziomie). Ponadto samo otoczenie dzięki zastosowaniu nowego silnika zyskało na realności - większość przedmiotów można było popchnąć, zniszczyć czy w jakikolwiek inny sposób poruszyć (np. poprzez rozwalenie beczek wybuchowych, stojących obok krzesła).
Niestety opowiedziana historia nie miała już takiej mocy jak w pierwszej części. Brakowało czegoś, co pozwoliłoby znowu przeżywać razem z Maxem jego przygody. Nadal był to produkt bardzo dobry, ale już nie rewelacyjny. Ponadto nie ustrzeżono się błędów z „jedynki". Gra ponownie wystarczyła na zaledwie kilka godzin i była strasznie liniowa. Mimo to, warto się z nią zapoznać. Zainteresowanych na pewno ucieszy fakt, iż „Fall of Max Payne" ma drugie zakończenie, dostępne na najtrudniejszym poziomie trudności. I trzeba przyznać, że jest zupełnie inne od tego, które pozna większość graczy.
„But it's like looking down into the grave of your love"
Teraz pora na ocenę samego wydania. Tutaj Cenedze należy się pochwała. W pudełku z grą są dwie płyty, z czego na jednej znajdziemy obie części Maxa Payne'a, a na drugiej łatkę spolszczającą, oraz poradnik wraz z instrukcją. Na szczęście obie części można zainstalować w oryginalnej wersji językowej, dzięki czemu nie jesteśmy skazani na (nie oszukujmy się) dość fatalny dubbing w wykonaniu Radosława Pazury (jest on tylko w pierwszej części gry). Jeżeli chodzi o napisy, to większych błędów w nich nie zauważyłem. Osobiście preferuję teksty w oryginale, ale dla słabo znających angielski będzie to wyśmienita okazja, aby zapoznać się z tym tytułem.
Dodatkowo dostajemy wydrukowaną instrukcję (a dokładniej dwie w jednej), zawierającą wszystkie podstawowe rzeczy, potrzebne do bezproblemowej gry. Ponadto, to wszystko w cenie niecałych pięćdziesięciu złotych, więc warto.
PS: Obie części zawierają najnowsze poprawki, więc nikt większych problemów nie powinien mieć z ich uruchomieniem.
Moja ocena:
Max Payne - 10/10
Max Payne 2 - 8/10
Wydanie - 9/10
Przydatne strony:
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...