Nevil Shute „Ostatni brzeg” - recenzja
Dodane: 29-03-2021 18:24 ()
Nie da się ukryć, że zwieńczony sukcesem projekt Manhattan znacząco wpłynął na stan świadomości poinformowanej o niniejszym fakcie opinii publicznej. Tym bowiem sposobem w dyspozycji ludzkości znalazło się narzędzie nieprzypadkowo uznane za tzw. broń ostateczną. I – co więcej – z pełnym przekonaniem można rzec, że po jej dwukrotnej „prezentacji” na terytorium Cesarstwa Japonii (tj. 6 i 9 sierpnia 1945 r.) nic nigdy nie było już takie jak wcześniej.
Oczywiście jak to na ogół w erze współczesnej bywało, także ta okoliczność znalazła swoje odzwierciedlenie w kulturze popularnej. Dość wspomnieć debiutującego dziewięć lat później „Króla Potworów”, czyli raz za razem powracającą w odświeżonych wersjach Godzillę o genezie ściśle powiązanej z konsekwencjami użytkowania broni nuklearnej. Jeszcze wcześniej owa broń zawędrowała na łamy groszowych magazynów specjalizujących się w literaturze science fiction takich jak m.in. „Astounding Stories of Super-Science” (notabene jeden z autorów tego czasopisma – Cleve Cartmill - intuicyjnie opisał właśnie projekt Manhattan!). Naturalnie na pełnowymiarowe powieści traktujące o tej problematyce także nie trzeba było długo czekać. Wśród takowych utworów w sposób szczególny wyróżniał się „Ostatni brzeg” pióra Nevila Shute’a, brytyjskiego inżyniera lotnictwa, od roku 1950 osiadłego w Australii. Nic zatem dziwnego, że powieść doczekała się swojej pierwszej ekranizacji w gwiazdorskiej obsadzie (na „pokładzie” przedsięwzięcia m.in. Ava Gardner i Gregory Peck) ledwie dwa lata po swoim pierwodruku (tj. w roku 1959). Nieprzypadkowo, jako że wizja konsekwencji wynikłych w efekcie konfliktu zbrojnego z użyciem nuklearnego arsenału jest nie tylko wręcz dojmująca, ale też dojrzała w wymiarze stricte literackim. Niemniej po kolei.
Grudzień Roku Pańskiego 1962. Dysponująca tanią w produkcji i powszechnie dostępną bronią nuklearną ludzkość raz jeszcze zdecydowała się wziąć za przysłowiowe łby. Tym samym na obszarze półkuli północnej doszło do zmasowanego użycia tegoż potencjału i faktycznej zagłady wszystkich uczestników zaistniałego konfliktu (tj. mieszkańców m.in. Chin, Związku Sowieckiego i Stanów Zjednoczonych). Te bowiem przejawy życia, które ominął kres wskutek bezpośredniego oddziaływania atomowych eksplozji, zmuszone były skonfrontować się z intensywnym promieniowaniem radioaktywnym. Jak nietrudno się domyślić z zabójczym skutkiem dla ich funkcji życiowych. Wciąż wolna od wpływu bezlitosnej radiacji półkula południowa stanowi schronienie dla pozostałych przy życiu przedstawicieli homo sapiens. Włodarze tych społeczności – w tym także Australii, w której rozgrywa się większość scen powieści – zdają sobie jednak sprawę, że dane jest im egzystować na tzw. pożyczonym czasie. Radioaktywna chmura dotrze bowiem do brzegów najmniejszego z ziemskich kontynentów najdalej na początku miejscowej wiosny (tj. w toku września kolejnego roku). Powszechna zagłada jest zatem nieunikniona.
To właśnie przez „pryzmat” tej, co tu kryć, mało komfortowej sytuacji, autor „Ostatniego brzegu” zdecydował się przyjrzeć finałowi burzliwej odysei człowieka. Do tego zaistniałej na własne życzenie. Przy tej okazji posłużył się wykreowanymi przezeń osobowościami, wśród których kluczową rolę odgrywa Amerykanin Dwight Towers (swoją drogą we wspominanej ekranizacji wcielił się w tę postać właśnie Gregory Peck), dowódca okrętu podwodnego „Scorpion”, który nie mogąc powrócić do macierzystej bazy, de facto zasila skład australijskiej marynarki wojennej. Innymi indywidualnościami odznaczającymi się na tle są m.in. Moira Davidson, z którą wspomniany chwilę temu oficer nawiązuje przyjacielską relację, fizyk John Osborne specjalizujący się w badaniach nad radiacją (a przy okazji pasjonat wyścigów samochodowych) oraz małżeństwo Holmesów. To właśnie oni stają się uczestnikami opowieści o finalnych dniach ludzkości, usiłując zachować pozory dawnej codzienności mimo perspektywy nieuchronnej śmierci.
Toteż w rozpisanym eleganckim i konkretnym stylem utworze Shute zawarł ostrzeżenie przed konsekwencją ewentualnego użycia w geopolitycznej rozgrywce broni atomowej. Nieprzypadkowo zresztą, bo przecież w toku ledwie kilka lat wcześniej zakończonej wojny koreańskiej (1950-1953) strona amerykańska poważnie rozważała taką ewentualność (a przynajmniej taki był postulat głównodowodzącego sił ONZ generała Douglasa MacArthura). Sęk w tym, że za sprawą działalności siatki szpiegowskiej na terenie Stanów Zjednoczonych (w tym m.in. niesławnego małżeństwa Ethel i Juliusa Rosenbergów) potencjałem nuklearnym dysponował także Józef Stalin, faktyczny kreator Chińskiej Republiki Ludowej (to z jej „ochotnikami” zmagali się południowokoreańscy i amerykańscy żołnierze). Biorąc pod uwagę, że pełnowymiarowa konfrontacja z użyciem właśnie „broni ostatecznej” omal nie doszła do skutku w trakcie tzw. kryzysu kubańskiego (październik 1962 r.), posępna wizja snuta przez autora „Ostatniego brzegu” wydawać się wówczas mogła zatrważająco prawdopodobna. Przyczynia się ku temu sugestywność opisu z wyrazistym ujęciem cech charakterologicznych uczestników dramatu. Frapować może natomiast nadspodziewane ich opanowanie (i ogólnie australijskiej społeczności) w obliczu niechybnego końca. Pomimo incydentalnych zaburzeń pracy niektórych branż usługowych brak bowiem przejawów powszechnej w sytuacjach zagrożenia paniki (vide liczne wspomnienia m.in. z okresu kampanii wrześniowej). Stąd mimo świadomości nieuchronnego końca codzienność zdaje się toczyć swoim standardowym rytmem. Z drugiej strony owa apatia pogodzonych ze swym losem bohaterów pogłębia eschatologiczną wymowę niniejszej powieści.
„Ostatni brzeg” to bez cienia wątpliwości klasyka i to z gatunku takiej, która ma potencjał, by okazać się ponadczasową. Dotyka bowiem takiej właśnie problematyki, towarzyszącej ludzkości od chwili, gdy przynajmniej część z jej przedstawicieli zmuszona była skonfrontować się z groźbą zbiorowej zagłady. Biorąc pod uwagę dotychczasowe „osiągnięcia” naszego gatunku na polu przetrzebiania samego siebie, tego typu ostrzeżeń nigdy za wiele.
Tytuł: „Ostatni brzeg”
- Autor: Nevil Shute
- Tytuł oryginału: „On the Beach”
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Zofia Kierszys
- Ilustracja na okładce: Igor Morski
- Wydawca wersji oryginalnej: Heinemann
- Wydawca wersji polskiej: Dom Wydawniczy REBIS
- Data publikacji wersji oryginalnej: 1957 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 9 marca 2021 r.
- Wydanie: VII poprawione
- Oprawa: twarda
- Format: 14 x 22 cm
- Druk: czarno-biały
- Papier: offset
- Liczba stron: 344
- Cena: 44,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus