„Deadpool kontra Staruszek Logan” - recenzja
Dodane: 28-03-2021 21:20 ()
Istnieje taka kategoria komiksów, za którymi szczególnie nie przepadam. Ani nie są dobre, ani nie są złe. Komiksy o niczym – bo to o nich mowa – to fabularne wydmuszki mające kusić czytelnika głośnym nazwiskiem, przełomowym spotkaniem bohaterów, które nie miało do tej pory miejsca, albo – jak w przypadku albumu Deadpool kontra Staruszek Logan - sparowaniem dwóch samoregenerujących się zabijaków Marvela. Można rzecz jasna zarzucić, że po spotkaniu tych dwóch jegomościów nie powinno się oczekiwać niczego więcej poza okładaniem się po mordach, stekiem wyzwisk, odcinaniem kończyn i obserwowaniem, jak brakujące członki obu protagonistów odrastają. Szczerze powiedziawszy, takie scenariuszowe zagrania na poziomie podstawówki są dobre na jeden komiks, a nie każdy z udziałem rzeczonych postaci. Dlatego też niniejsza pozycja plasuje się gdzieś między oceną mierną a kompletnym dnem.
Wbrew temu, co widnieje na tylnej okładce komiksu, Logan i Wade nie udają się na wspólną misję. Daleko im również od okazywania sobie jakichkolwiek oznak przyjaźni, chyba że uznamy za nie ciągłe docinki Deadpoola w kierunku Wolviego. Tête-à-tête wspomnianej pary, czyli wymienianie uprzejmości za pomocą pięści, szponów i mieczy w miejscu publicznym przerywa pojawienie się młodej mutantki. Logan pragnie jej pomóc, natomiast zdezorientowana dziewczyna nie przejawia ufności wobec dwóch nieznanych mężczyzn, którzy przed momentem prawie się pozabijali. Z gracją więc postanawia dać nogi za pas. Pościg za teleportującą różne rzeczy nastolatką kończy się konfrontacją z grupą zakapiorów, którzy również poszukują mutantki. Jej ponadprzeciętne zdolności idealnie nadają się do wcielenia jej do pewnego, znanego już programu czyniącego z mutantów zabójczą broń. W tym chaosie musi znaleźć się miejsce dla dwóch głównych bohaterów tej pełnej mielizn opowieści, którzy przy okazji nie przestają walczyć między sobą.
Komiks, w którym nie sposób doszukać się sensu prezentowanej opowieści, trudno nazwać udanym czy nawet fajnym. Gdzieś w połowie lektury przestaje mieć znaczenie pędząca na złamanie karku akcja czy kolejne wymienianie zawoalowanych inwektyw między napakowanymi testosteronem bohaterami. Problemem jest również poszukiwana mutantka, gdyż postać Maddie w żaden sposób nie budzi ciekawości ani sympatii, a jedyny twist dotyczący jej mocy jest niewielkim zaskoczeniem niemogącym uratować już słabego komiksu. Zresztą Deadpool powtarza się tutaj jak zdarta płyta, ciągle uskuteczniając dowcipy geriatryczne, jakby inne nie przychodziły Declanowi Shalveyowi do głowy. Rozstrzygnięcie jest mało zajmujące i - szczerze powiedziawszy - nikogo los Maddie nie powinien zbyt wiele obejść.
W kwestii graficznej Mike Henderson nie wybił się ponad rzemieślniczą robotę, a niekiedy wydaje się, że facjaty postaci się nieco niewyraźnie czy rozmazane. Niemniej ilustracje nieco osładzają całkowicie położony scenariusz tego komiksu. Paradoksalnie najmocniejszą stroną tej publikacji są kolory nałożone przez Lee Loughridge'a. Stonowane z przewagą odcieni zieleni zapadają w pamięć, zwłaszcza sceny konfrontacyjne w plenerze. Nie gorzej wypadają kadry w parku, gdzie tło jest iście apokaliptyczne oraz te, w których niebo staje się stopniowo ciemniejsze z uwagi na zmierzch. Loughridge nie zapomina więc o upływającym czasie, co jest miłym szczegółem w tym albumie.
Deadpool kontra Staruszek Logan to komiks z rodzaju tych niepotrzebnych. Dziwi brak wydania dalszych losów emerytowanego Wolverine’a, a w zamian serwowanie tak miałkiej historii, która ulatuje z pamięci jeszcze podczas lektury.
Tytuł Deadpool kontra Staruszek Logan
- Scenariusz: Declan Shalvey
- Rysunki: Mike Henderson
- Kolory: Lee Loughridge
- Wydawca: Egmont
- Przekład: Bartosz Czartoryski
- Data wydania 10.02.21 r.
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Stron: 112
- Format: 167x255
- ISBN: 978-83-281-6006-4
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus