Relacja z Dni Jakuba Wędrowycza

Autor: Marcin "Indiana" Waciński Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 04-08-2007 12:58 ()


 

Tegoroczne Wesołe Spotkania z Tradycją na Grodzie Wojsławickim czyli Dni Jakuba Wędrowycza odbyły się w dniach 8-15 lipca, zaś sam konwent 13-15 lipca. Należy wspomnieć, ze zlot grupujący miłośników słynnego bimbrownika-egzorcysty oraz szeroko rozumianej fantastyki, to tylko cześć imprez, jakie co roku odbywają się w Wojsławicach.

I tak, można było oglądać zmagania wojów z Grodów Czerwieńskich, jacy licznie zjechali do Wojsławic, rozgrywane przed makietą wczesnośredniowiecznego grodu, wzniesioną na miejscu dawnej obronnej budowli. Oprócz tego odbywały się warsztaty pieśni i piosenek żydowskich, tańców ludowych, koncert tradycyjnej muzyki żydowskiej. a także została zainstalowana wystawa zdjęć „Cmentarze pogranicza". Wymieniłem tylko niektóre z atrakcji, jakie przygotowano w tym roku, sadzę, że osoby nieszczególnie zainteresowane fantastyką mogły znaleźć w programie tegorocznych dnie wiele interesujących punktów.

Do Wojsławic dotarliśmy słynnym „Spidermobilem" Jacka „Spidera" Strzyża około godziny 15.00. Sam konwent odbywał się, podobnie jak rok temu, w szkole im. Tadeusza Kościuszki w Wojsławicach. Na boisku szkolnym można było rozbijać namioty, a do dyspozycji konwentowiczów oddano dwie przenośne kabiny-toaletę i natrysk. Co z racji upalnej aury, zwłaszcza w niedzielę zyskało spora aprobatę uczestników

Szkoła jest nowym, dobrze utrzymanym budynkiem. Po sprawnym ustawieniu ławek i krzesełek w salach, przygotowaliśmy dwie sale sypialne, dwie prelekcyjne oraz games room. Na boisku obok szkoły uczestnicy konwentu rozbijali namioty, kilka osób z „Cytadeli Syriusza" pojawiło się także w szkole. Po odebraniu kluczy od dyrektora i ustaleniu szczegółów z Emilem -  głównym koordynatorem całej imprezy, można było rozpocząć konwent.

Pierwszym punktem programu była gawęda o kolei na ziemi wojsławickiej,  zainspirowana zeszłoroczną wizyta na dworcu w Wojsławicach, jaką wygłosił piszący te słowa, a której to gawędzie nadano nieco przewrotny tytuł "Dokąd Jakub Wedrowycz mógł dojechać koleją..."  Spora frekwencja i obecność autora, samego Andrzeja Pilipiuka, spowodowały, że prelekcja troszkę się przedłużyła. Po niej niewielka grupą osób udaliśmy się na obiad, a po nim na koncert muzyki żydowskiej w wykonaniu Ewy Grochowskiej (skrzypce) i Piotra Mirskiego (gitara i śpiew). Odbywał się on w dawnej synagodze w Wojsławicach, mieszczącej obecnie urząd gminy i bibliotekę. Sala pękała w szwach, co ciekawe, większość stanowiły osoby starsze, widać było, że  imprezy kulturalne cieszą się sporą popularnością.

Kolejnym punktem programu była prelekcja Szymona „Symeona" Charko  o tworzeniu niestandardowych postaci w rpg. Część konwentowiczów, zamiast uczestnictwa w punktach programu, wybrała spotkania kuluarowe na wolnym powietrzu. Wielu dopiero dotarło, teraz układając karimaty w jednej z dwu sal sypialnych, bądź rozbijając namiot na polu namiotowym. Po wysłuchaniu koncertu wróciłem na teren konwentu, gdzie rozpoczęliśmy przygotowania do wieczoru przy grillu. Organizatorzy bowiem dostarczyli uczestnikom prostą żelazną konstrukcję wielkości dziecięcego łóżeczka, z  rynną na węgiel drzewny i kratką. Wyprawa po zapas węgla drzewnego była okazją do rozmowy z przedstawicielem czeskiego fandomu Jakuba W. W tym roku goście z Czech, przybyli w sile 4 osób, ich czarne koszulki z charakterystycznym logiem można było poznać z daleka. Koledzy z południa rychło zaczęli się integrować z resztą fandomu, w czym wydatnie pomagało im piwo. Wbrew opiniom na temat konwentów i często smutnym doświadczeniom z osobami nadużywającymi alkoholu, Dni Jakuba W. nie mogą przeciwnikom napojów wysokoprocentowych dostarczać jakichkolwiek powodów do narzekań. Ani w miasteczku, ani koło grodu, ani na boisku szkolnym nie dochodziło do burd czy awantur, osoby pijane także nie rzucały się specjalnie w oczy. Należy pamiętać, że koło grodu stało stoisko jednego z browarów, a piwo i inne alkohole były normalnie dostępne w otwartym do 22.00 sklepie przy rynku.

Uczestnicy sami pilnowali porządku, śmieci były na bieżąco sprzątane do dużych worków, których niestety zabrakło na polu namiotowym koło szkoły, niemniej i tak śmieci składano w porządne stosy. Niszowy charakter imprezy i nieco deszczowa aura spowodowały, że przybyło mniej uczestników, ludzie w sporej większości znali się miedzy sobą. Liczba uczestników zapisana w zeszycie przy wejściu nie przekroczyła 100 osób (nie licząc kilkuset osób, które zgromadziły się pod grodem). Z racji tego, że impreza miała być bardziej na luzie, nie było akredytacji, wpisów, porządkowych i tego co znamy z każdego innego konwentu. Wstęp był wolny, należało tylko jakoś dojechać do Wojsławic. Spotkanie przy ognisku trwało do późnych godzin nocnych, wizyta miejscowej młodzieży także nie spowodowała jakiś incydentów. 

W sobotę, od mniej więcej 10.00 rano kontynuowane były kolejne punkty programu, w tym konkurs Harry`ego Pottera zorganizowany przez Joannę „Siatę" Siatkę. Książki o nim cieszą się w fandomie sporą popularnością. Pierwsze miejsce zajął Krzysztof „Krzyś-Mis" Księski, drugie przypadło Beacie „Słonikowi" Urniaż - Księskiej; walka była dość zażarta, bo pytania ułożone przez prowadzącą nie należały do najłatwiejszych. Mecz „Wędrowycze kontra krowołaki" nie odbył się z powodu  kłopotów ze skompletowaniem drużyn, za to miejscowi sami rozegrali swoje widowisko. Duża popularnością cieszyło się spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem, a potem spacer śladami Jakuba Wędrowycza, jaki po raz drugi odbył się w czasie konwentu. Andrzej ciągle pozostaje niekwestionowanym mistrzem gawędy. Znając nawet niektóre z historii, z radością słyszy się je po raz kolejny. Słoneczna aura niezbyt upalnego dnia dobrze służyła uczestnikom spaceru.

O 12.00, uzbrojony w kubek pachnącej kawą i whiskey irish cream, udałem się na spotkanie Forum Ściany Wschodniej.

Prowadzone przez Krzysztofa „Krzysia-Misia" Ksieskiego spotkanie poświecone było różnym formom współpracy i pomocy klubom miłośników fantastyki rozsianym po całej „ścianie wschodniej". Poruszano m. in. sprawy nagrody przyznawanej przez kluby za najlepszą książkę w roku, sposoby wymiany informacji, ustalania kalendarza imprez. Oprócz pewnej liczby nie zrzeszonych prym wiedli przedstawiciele Lublina - LSF „Cytadela Syriusza" oraz SKMF „Grimuar", Zamościa - „Loch" oraz Tomaszowa Lubelskiego „Szept Wschodu".

Po spotkaniu miała miejsce prelekcja Gosi „Gomory" Sobczyk pod interesującym tytułem „I ludzie to jedzą". Należy przypuszczać, że po raz pierwszy pod lupę specjalisty trafiło jedzenie, jakim żywią się uczestnicy konwentów.

Gdy trwało spotkanie użytkowników serwisu „Paradoks", ja przygotowywałem się do konkursu, jaki organizowałem razem z Pawłem „Litwinem" Litwińczukiem, a do jakiego zainspirowała nas lipcowa rocznica bitwy pod Gettysburgiem w trakcie amerykańskiej wojny domowej.

Kiedy wyposażony w gadżety niezbędne do przeprowadzenia prelekcji i konkursu wkraczałem do sali, gdzie trwało spotkanie użytkowników „Paradoksu", na stole tkwił jeszcze woreczek cukierków, ponoć były nawet konkursy. Sądząc po ilości uczestników i ich  uradowanych minach, spotkanie musiało być udane. Równolegle w sali obok Andrzej Pilipiuk rozpoczynał warsztaty literackie, co ciekawe widać było, że ma spore grono potencjalnych naśladowców. Skutecznie zniechęcaliśmy naszymi opowieściami o wojnie secesyjnej, bo na konkurs na rebelianta zgłosiło się raptem 3 chętnych. Po pierwszej eliminacji czyli strzałach do celu, jakim była granatowa czapka nałożona na mały świecznik, przyszedł czas na musztrę, a potem na podstawy baseballu, bo żołnierze muszą też odpoczywać w trakcie przerw w działaniach wojennych.  No i po zażartej walce, gdzie puszka po piwie zastępowała nam piłkę, wyłoniliśmy zwycięzcę. Został nim młody kolega zwący się „Adams". Gdy opadł kurz, a gwiaździsty sztandar znikł w oddali, zostawiliśmy szkołę i po obiedzie w konwentowym barze, udaliśmy się na wycieczkę do pobliskiego Hrubieszowa. Poprawiwszy humor spacerem i niezłymi lodami, wróciliśmy kiepską droga do Wojslawic. Tymczasem na szkolnym boisku  Małgorzata „Gomora' Sobczyk i Marcin „Słowik" Słowikowski rozgrywali „Starcie fantasmagoryczne - turniej o rękę księżniczki". Na asfalcie stały wyniesione ze szkoły stoliki, uczestnicy biegali, wykonując przedziwne zadania - a to znaleźć coś złotego, a to zdobyć jakiś kwiat. Sądząc po błyskach w ich oczach, musieli się nieźle bawić. Turniej wygrała drużyna, w skład której weszli Justyna „Milkszejk" Urniaż, Krzysztof „Gonzo" Badowski - nasz cytadelowy bibliotekarz oraz Marcin „Mazgarox" Garbowski, drugie miejsce przypadło drużynie w składzie: Katarzyna „Selket" Pukaluk, Michał „Laszlo" Łazarz i Radosław „Gwindor" Łaszkiewicz.

Gdy w games roomie trwały zmagania nad kolorowymi planszami, część uczestników udała się pod gród, by w zapadającym zmierzchu obserwować finał przemarszu przez Wojsławice, barwnego korowodu uczestników rycerskich zmagań w strojach historycznych oraz bitwy, jaka miała się rozpocząć przy świetle pochodni.

Korowód minął nas, kiedy wychodziliśmy z terenu szkoły. Interesujące wrażenie robił główny organizator - Emil, z okryciem głowy w postaci czapki ze skóry lisa, dokładnie z głowy tego czerwonoskórego zwierzaka, nazywany z tego powodu „człowiekiem z wiewiórką na głowie", który paradował ubrany w pochodząca z historycznego stroju koszule plus... krótkie spodnie i sportowe buty... Zdecydowanie był chyba najbarwniejszy.

Na wzgórzu przed grodem przybywało widzów, niektóre rodziny były nawet z dziećmi. Zachodzące słońce i feeria kolorów na niebie, razem z otaczającymi miasto wzgórzami tworzyły niesamowita atmosferę. Jednak chłodny, deszczowy tydzień zrobił swoje i tegoroczne dni odwiedziło mniej osób niż w roku ubiegłym

Rok temu, mogliśmy usiąść przy jednym z kilku miejsc, przeznaczonych do rozpalenia ogniska, na wygodnych ławeczkach. Tym razem staliśmy, przyglądając się rycerskim zmaganiom, a potem fire-show, bo wilgotne siano i chłód jaki zapanował, kiedy słońce skryło się za horyzontem, nie zachęcały do siadania na ziemi.

Kiedy po raz kolejny padła z ust któregoś z uczestników konwentu sugestia byśmy wrócili do szkoły, postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce. Przy jednym z ognisk siedziała spora grupa uczestników. Widząc znajomych z Tomaszowa, zaproponowałem przeniesienie imprezy i zdobycie po drodze drzewa na opał do naszego grilla. Entuzjazm przeszedł wszelkie oczekiwania i po paru minutach ekipa dziesięciu ludzi wyłamywała gałęzie w zagajniku opodal wzgórza. Wkrótce z naręczami drzewa na rękach, szliśmy już na teren szkoły. Znowu było pieczenie kiełbasek, śpiewy przy gitarze i ta niesamowita atmosfera, jakiej nie ma na żadnym konwencie...

Około północy zawitał do nas Andrzej Pilipiuk na pokaz filmów o wielkich egzorcyście kręconych przez fanów. Około czwartej rano nawet najbardziej wytrwali poszli spać, pogoda się poprawiła. Mimo piątkowych deszczów i burzowych pomruków, niebo pozostawało cały czas pogodne. Niedziela powitała nas niezłym upałem i to od wczesnych godzin porannych, przypominając poprzednią edycję dni Jakuba W., kiedy to temperatury sięgające powyżej 30 stopni Celsjusza bardzo utrudniały normalne funkcjonowanie.

W niedzielę najciekawszym chyba punktem programu był konkurs na egzorcystę, który powoli staje się stałym punktem Dni Jakuba Wędrowycza. W tym roku pierwsze miejsce zajął Marek Farfos za wywołanie deszczu, drugie Marcin „Willma" Lupa za skuteczne użycie „fireballi". Tak, jak rok temu Katarzyna „Haka" Łagowska, która przygotowała konkurs, zaskoczyła uczestników pomysłami i musieli się oni wykazać sporą inwencją, by sprostać niektórym zadaniom. Oprócz wywoływania deszczu, były m. in. pokazywanki wędrowyczowskie.

Niestety, trudności komunikacyjne w postaci ledwie kilku połączeń autobusem PKS spowodowały, ze ludzi ubywało, a namioty rozbite na boisku znikały w oczach. Wkrótce liczba uczestników stopniała do może 30 osób, koń-kurs „Rzut w Wielkiego Grafomana" zgromadził przed wejściem do szkoły ledwie 10 osób. Warto nadmienić, że polegał na rzucie do celu kulą z papieru, celu jakim była podobizna jednego ze znanych pisarzy sf, otoczona wydrukami zdjęcia innego pisarza, tak że całość tworzyła dziewięć pól z tym najważniejszym w środku. Zabawa, jaką było rzucanie dość lekką i kapryśną papierową kula, była naprawdę przednia. W tym samym czasie trwała prelekcja Joanny „Siaty" Siatki „Kulturotwórczy wymiar śmierci".

Około 14.00 rozpoczęło się ustawianie stolików i ławek, wynoszenie śmieci, na terenie konwentu pozostała już tylko niewielka grupa uczestników. Gdy przybył Emil - nasz główny koordynator, pozostało tylko zdać klucze do sal, pożyczony sprzęt i ruszać w drogę powrotną do domu. Drugie Wesołe Spotkania z Tradycją na Grodzie Wojsławickim, czyli Dni Jakuba Wędrowycza" przeszły do historii...

Tytułem pewnego komentarza należy wspomnieć, że impreza, choć nieco niszowa i o innej randze niż klasyczny, że tak można powiedzieć konwent, cieszy się jednak sporą popularnością. Jeśli kolejna edycja dojdzie do skutku, to zachęcam do odwiedzenia Wojsławic... i wcale nie trzeba do tego czytać opowiadań Pilipiuka. Zapewniam, że będziecie się na pewno dobrze bawili...


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...