„Potworna kolekcja” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 27-12-2020 22:54 ()


Drugi rok z rzędu mijające trzysta sześćdziesiąt pięć dni żegnam w towarzystwie Steve'a Nilesa i Berniego Wrightsona. Rok temu święta i sylwestrowe wystrzały korków od szampana poprzedziłem śledzeniem tragicznych kolei losu monstrum, błądząc wraz z nim przez zimową, gotycką scenografię albumu  „Frankenstein, żyje, żyje!”. Tym razem zbrojenie się w fajerwerki przebiega w odmiennych dekoracjach i w znacznie liczniejszej kompanii, chociaż nadal jest to kompania mocno nieszablonowych postaci, żeby nie rzec wprost -  potwornych, jak obwieszcza okładka komiksu „Potworna kolekcja” Steve'a Nilesa i Berniego Wrightsona.

Na scenę wchodzą kolejno: martwy detektyw Joe Coogan, hulkopodobny Ghul, daleki kuzyn Hellboya i Doktor Makabra, zaopatrzony w ustrojstwa rodem z „Ghostbusters”, łebski pogromca złoli paranormalnych. Każdy z tych trzech osobników dostaje w „Potwornej kolekcji” swoje opowieści, ale Coogan, Ghul i Makabra na tyle szanują unikatowe umiejętności współtowarzyszy, że wielokrotnie będą odwiedzać historie kolegów, co w grubym zarysie pozwala widzieć w „Potwornej kolekcji” zalążek jakiegoś uniwersum.

Powinniście wiedzieć, że nasi bohaterowie to rasowi spece od rozwiązywania spraw, których nie podejmie się nikt, kto podniesie słuchawkę, gdy wykręcicie numer alarmowy 112. Szaleni naukowcy, krwiożercze demony, pospolite zombiaki i inne utrapienia zaludniają stronice „Potwornej kolekcji”, bo tym razem, odchodząc od trawestowania szlachetnej klasyki, której wariacją był scenariusz komiksu  „Frankenstein, żyje, żyje!”, Steve Niles przygotowując scenariusz „Potwornej kolekcji”, zanurzył się w poetyce czarnego kryminału, niskobudżetowych filmów rozrywkowych lat 50. (filmy grozy, science fiction, horror), szukał inspiracji, wdzierając się do garderób podrzędnych gwiazd Złotej Ery Hollywood i po szyję brodził w literackiej pulpie. I trzeba przyznać, że ta wyprawa wyszła mu na dobre.

Steve Niles na kartach „Potwornej kolekcji” szarżuje, aż miło. Czuć, że tworzenie historii niedorzecznych, ale pełnych wdzięku i warsztatowej biegłości sprawia mu dużą frajdę. Trzy historie, którymi nas raczy, są pełne lekkości i raczej wywołują na ustach uśmiech, a nie grozę. Liczy się dobra, niezbyt wysokich lotów zabawa, ale przygotowana z serduchem i wyczuciem konwencji. Niles wkłada w usta swoich bohaterów okadzone papierosowym dymem, efektowne one linery („Co robimy? Dobrze byłoby zacząć strzelać”), jakby je miał za chwilę wypowiedzieć Philip Marlowe, a nie toporny olbrzym Ghul czy rozkładający się, posklejany silikonem detektyw Coogan.  Scenarzysta nieustannie puszcza do nas oko, zawieszając między sobą a odbiorcą niewyartykułowane na głos pytanie: „Czy mogę posunąć się dalej?" i nie czekając na odpowiedź, w bezpiecznych objęciach czarnego humor zapuszcza się głębiej w makabrę z trzeciorzędnych horrorów, a my brniemy w ten nonsens z dziką rozkoszą. Złego słowa nie dam powiedzieć o fabułkach Nilesa w tym tomie – zresztą - pisząc te słowa siedzę w koszulce z nadrukiem kopii plakatu promującego „Potwora z Czarnej Laguny”, więc sami rozumiecie.

Jednak nie byłoby, o czym mówić, gdyby ten stylistyczny wybryk nie okraszała magia rysunków Berniego Wrightsona. KBoom wydało „Potworną kolekcję” odświętnie, w skóropodobnej, twardej okładce i bardzo przyjemnym formacie. Świetnej jakości papier odsłania przed uważnym okiem odbiorcy tajniki warsztatu rysownika, a możliwość śledzenia procesu twórczego Wrightsona jest w „Potwornej kolekcji” źródłem wielkiej, estetycznej satysfakcji. Przewracając kolejne strony komiksu, co rusz natrafiamy na fenomenalnie rozplanowane kadry, śledzimy efektowne zabawy perspektywą, doświadczamy wyczucia proporcji i ciężaru rysowanych przez artystę postaci; gdy po raz pierwszy Ghul wysiada z samolotu, dosłownie czuć, jak się pod jego ciężarem ugina maszyna, kadrowana w takiej perspektywie, że sama sprawia wrażenie kolosa. W odpowiednio dużym formacie komiksu robi to naprawdę wrażenie, przy okazji uświadamiając, że Bernie Wrightson doskonale rozumiał, iż siłą komiksów jest jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny miks pierwotnych atawizmów ubranych w kostium z dziecięcych fantazji, gdzie lęki zawsze przybierają monstrualne rozmiary.

Bernie Wrightson nie był typem artysty ukrywającym pod dopieszczonymi do granic możliwości rysunkami tajniki warsztatowej kuchni, a jak wspomniałem, bardzo dopieszczone jakościowo wydanie „Potwornej kolekcji” wyjątkowo ułatwia śledzenie procesu powstawania komiksu. Bez problemu możemy policzyć z ilu ruchów dłoni Wrigtsona składa się rysunek podeszwy buta leżącego na łóżku Coogana, która kreska była tą pierwszą dającą zaczątek rysunkowi postaci, jak na dłoni widać uroczą nonszalancję artysty w nierównomiernie położonej czerni, miejscami ołówek prześwituje spod tuszu itd. Z tego punktu widzenia, w przypadku „Potwornej kolekcji” dostajemy niejako dwa komiksy: jeden jako gotowy, skończony produkt i drugi – coś na kształt dziennika procesu powstawania komiksu, bo wertowanie stronic „Potwornej kolekcji” momentami przypomina studiowanie portfolio pełnego cudowności. To złudzenie wzmacnia dołączona do komiksu galeria prac Wrightsona, w której pełnostronicowe grafiki aż się proszą, by je oddzielić od albumu i powiesić na ścianie.

Wspaniale po raz kolejny widzieć, jak efektywnie i efektownie potrafił pracować duet Steve Niles i Bernie Wrightson. Każda strona „Potwornej kolekcji” to czyste komiksowe złoto, psikus dwójki dojrzałych/niedojrzałych artystów, którym wizja serwowania na luksusowej zastawie stołowej, hurtowych ilości śmieciowego żarcia, wydała się wizją nieodparcie kuszącą. Głodni? 

 

Tytuł: Potworna kolekcja

  • Scenariusz: Steve Niles
  • Rysunki: Bernie Wrightson
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawca: KBOOM
  • Data publikacji: 30 Październik 2020 r.
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Oprawa: twarda
  • Format: 205x305mm
  • Stron: 200
  • ISBN: 978-83-958675-2-1
  • Cena: 99,00 zł

Dziękujemy wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus