„DCEased – Nieumarli w świecie DC” - recenzja
Dodane: 12-12-2020 20:41 ()
Tom Taylor jest komiksowym Midasem. Nie wypluwa z siebie tylu komiksów co Jeff Lemire, ale jego nazwisko również jest gwarantem jakości. Autor ten przebił się do szerszej świadomości czytelników serią, która w założeniu nie miała prawa odnieść sukcesu. Chodzi o prequel do gry „Injustice: Gods Among Us,” gdzie odpowiadał za skrypty trzech z pięciu roczników poprzedzających wydarzenia z gry, jak również późniejszy prequel do „Injustice 2”. Sukcesu Taylora upatruje się po pierwsze w niesamowitym wyczuciu postaci - rdzenia, który czyni ich iście mitycznymi ikonami. Po drugie w swobodzie kreatywnej, jaką dają mu elseworldy niezwiązane ograniczeniami. Wreszcie po trzecie, w umiejętnym łączeniu humoru z epickością rodem z filmów MCU. W „Injustice” postacie ginęły na lewo i prawo, nie raz chwytając przy tym czytelnika za serce o wiele mocniej, niż powinien to robić komiks trykociarski. Nie inaczej jest w „DCEased – Nieumarli w świecie DC”. Tytuł stanowi grę słów, łącząc DC z deceased (z ang. zmarły), której polski wydawca nie odważył się przetłumaczyć, a szkoda, bo np. UśmierDCeni pasowałaby jak ulał.
Darkseid był...
Wykorzystując Cyborga, największy złoczyńca DC odkrył poszukiwane od zawsze równanie antyżycia, jednak coś poszło bardzo nie tak. Równanie zostało zepsute mutując w techno-organiczny wirus, którego pierwszą ofiarą padł sam władca Apokalips, a następnie wirus rozprzestrzenił się drogą cyfrową poprzez Internet i media społecznościowe po całej Ziemi. Już na początku widzimy, że nie mamy tu zatem do czynienia z kalką „Marvel Zombies”, bo nie uświadczymy tu typowych zombiaków. Zarażeni nie chcę mózgów, chcą zniszczyć życie, to ono jest ich wrogiem. Jako że mamy do czynienia z alternatywną rzeczywistością, to ofiarą wirusa padają znane i lubiane postacie, a wbrew okładce #1 to nie Mroczny Rycerz gra w komiksie pierwsze skrzypce. Mając do dyspozycji całą piaskownicę, jaką jest uniwersum DC, Taylor nie musi się hamować i zdecydowanie tego nie robi, czy to w omawianym komiksie, czy też w późniejszych tytułach z wykreowanego przez siebie uniwersum DCEased (w lutym po polsku ukaże się spin-off - jeszcze lepszy niż pierwsza seria, a w USA właśnie zakończyła się odpryskowa seria cyfrowa, dziejąca się między wydarzeniami z recenzowanego komiksu, a lada dzień finał ujrzy sequel).
Choć trup ściele się gęsto i sytuacja nie wygląda optymistycznie, to czytelnik nie traci nadziei, że będzie dobrze. Czy słusznie, tego nie zdradzę, przekonajcie się sami, ale wiedzcie, że nie raz zobaczycie kompletnie bezradnych potężnych herosów. Komiks stoi postaciami i nie dochodzi do sytuacji, że ktoś kradnie scenę dla siebie. Wszyscy mają swoje momenty, co jest naprawdę zaskakujące, bo przy takiej stawce nie trudno o to, by akcja zdominowała fabułę. Taylor w „Injustice” udowodnił, że jest stworzony do pisania bohaterów DC, których darzy wielką miłością. W szczególności było to widoczne w przypadku Constantine’a (pisze właśnie jego mini serię dla Black Label), Green Arrowa, Black Canary i Harley Quinn. Tutaj, pomimo innego świata znowu mu się to udaje i aż dziw bierze, że regularnym DCU powierzono mu do tej pory jedynie krótki run w „Suicide Squad”. Jeśli czytało się „Injustice”, to ciekawym odwróceniem jest kreacja Damiana Wayne’a, który jest tu kompletnie inną postacią, co daje interesujący dwugłos tego, jak zmieniłby się syn Batmana w zależności od tego, czy będzie kroczył drogą światła, czy mroku. W komiksie znalazło się nawet miejsce na humor, a one-linery nie tylko są pierwsza klasa, ale też nie odstają poziomem od normalnych dialogów. To po prostu piekielnie dobrze napisana superbohaterszczyzna, w której widać miłość autora do DC, nawet gdy zabije ikony tego uniwersum.
Głównym rysownikiem serii jest Trevor Hairsine, który ani nie był mi wcześniej znany, ani też jego styl nie zapadnie mi w pamięci. Ot poprawna robota, aczkolwiek błyszcząca przy rysunkach samych nieumarłych. Szkoda, że do projektu nie przylepiono jakiegoś głośniejszego nazwiska, ale nie ma się też do czego przyczepić. Nie można za to nie wspomnieć o okładkach, a te są fenomenalne. Alternatywne składają hołd plakatom filmowym z horrorów, a za główne odpowiada Francesco Mattina. Uwielbiam gościa. Jego prace cechuje realizm i mrok, a szczególne wrażenie robią grafiki w klimacie grozy. Aż dziw, że do tej porty artysta ogranicza się wyłącznie do okładek, pełnoprawny album z nim w roli rysownika byłby prawdziwą gratką.
Rekomendacja pozostaje czystą formalnością. Dla fanów DC pozycja obowiązkowa. Dodam jeszcze, że ci, którzy czytali komiks „Mister Miracle” Toma Kinga, z miłym zaskoczeniem znajdą mrugnięcia okiem zarówno w dialogach Scotta Free i Bardy, jak i w konkretnych narysowanych kadrach (mamy nawet stronę podzieloną na dziewięć kadrów). Jeszcze nie jest za późno, by zrobić sobie samemu lub innemu fanowi DC prezent na święta i poprosić Mikołaja o „DCEased”.
Tytuł: DCEased – Nieumarli w świecie DC
- Scenariusz: Tom Taylor
- Rysunki: Trevor Hairsine, Stefano Gaudiano
- Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 25.11.2020 r.
- Oprawa: twarda
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- Objętość: 232 strony
- Format: 170x260
- ISBN: 978-83-281-5861-0
- Cena: 79,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus