Recenzja książki "Ostatni zjazd przed Litwą" Roberta J. Szmidta

Autor: Paweł „kontento” Kudzbalski Redaktor: Elanor

Dodane: 04-08-2007 11:56 ()


Osobiście nigdy nie lubiłem sf. Zawsze kojarzyła mi się z pokracznymi zielonymi ludkami próbującymi zaatakować Ziemię, na której mieszkają równie tandetni i sztuczni ludzie. Zawsze, aż do momentu, kiedy sięgnąłem po „Ostatni zjazd przed Litwą” Roberta J. Szmidta.

Do samej książki podszedłem z dystansem. Wszak notatki w internecie mówiły o „twardym murze czystej sf z domieszką horroru”. Szczęśliwie „Ostatni zjazd przed Litwą” pokazał mi, że ten typ fantastyki wcale nie musi być nudny, czy – mówiąc językiem potocznym – plastikowy. Wręcz przeciwnie - każde z pięciu opowiadań zawartych w tej książce to swego rodzaju przeżycie.

Nie będę w tym miejscu zdradzał zbyt dużo z fabuły poszczególnych opowiadań, gdyż największą przyjemność będziecie mieli z jej samodzielnego odkrywania. Powiem tylko, że bohaterem każdego z nich jest inna osoba, we wszystkich mamy zupełnie inny motyw przewodni, a także – co ogromnie mnie ucieszyło – autor zadał sobie trud stworzenia całkowicie odrębnych światów na potrzeby każdej z opisanych historii. Różni się nawet sposób narracji. Zapoznając się z treścią najnowszego dzieła Szmidta poznacie dzieje człowieka, który miał wypadek samochodowy we mgle, a gdy się ocknął trafił do całkowicie wyludnionego, tajemniczego miasteczka, gdzie dzień i noc mogą trwać jednocześnie po dwóch stronach tego samego budynku. Przeczytacie też o wojnie ludzi z mutantami, o trzydziestopasmowej autostradzie wiodącej od Kapsztadu aż po Syberię, a także o tym, jakie mogą być konsekwencje użycia utalentowanego jasnowidza przez władzę do własnych celów. Na deser radzę zostawić sobie historię traktującą o najpopularniejszym sporcie drugiej połowy dwudziestego pierwszego wieku: szachach, gdzie zamiast figur występują ludzie, a zamiast zwykłego zbijania – mamy zabijanie i to w najbrutalniejszym stylu.

Nawiasem mówiąc, jedną z rzeczy, które nurtowały mnie przed przeczytaniem książki był jej tytuł, ewidentnie nawiązujący do Pana Tadeusza. Wiedziałem, że jest to tytuł jednego z opowiadań zawartych w książce, ale spodziewałem się choć małego nawiązania do narodowej epopei. Nie zawiodłem się – mimo, że „zjazd” oznaczał tu tylko „zjazd z autostrady”, to był też motyw walki o niepodległość Polaków.

Język, jakim posługuje się Szmidt jest sugestywny – bardzo często można się poczuć jakby było się jednym ze świadków opisywanych zdarzeń. Były momenty, kiedy czytałem prawie z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać, co będzie dalej. Najbardziej jednak przypadły mi do gustu opisy miejsc, w których mieli nieszczęście znaleźć się bohaterowie opowiadań. Owszem, zdarzały się też chwile dłużyzn, ale nie rzucały się aż tak bardzo w oczy i całość pozostawiła po sobie raczej pozytywne wrażenie.

Wszystkie teksty zawarte w „Ostatnim zjeździe przed Litwą” mają tylko dwie wspólne cechy. Jedną z nich jest czas akcji – przyszłość. Drugim wspólnym mianownikiem opowiadań jest oryginalność fabuły, a właściwie zakończenie każdej z historii. Bo to, że wykreowane światy i wątki wydawały mi się pomysłowe i unikalne można zrzucić na karb moich braków w zakresie literatury sf. Jednak chyba każdy po lekturze najnowszej książki Szmidta zgodzi się, że zakończenia wszystkich opowiadań były wyjątkowo zaskakujące. Przewidywalność, to coś, czego „Ostatniemu zjazdowi przed Litwą” na pewno zarzucić nie można. Niestety, czasem odnosiłem wrażenie, że autor nieco się zapędził z wymyślaniem zakończeń. Niektóre z nich wydały mi się tak przewrotne, że aż naciągane i nienaturalne. Niemniej jednak widać, że każde opowiadanie było gruntownie przemyślane przed napisaniem, a po dokładniej analizie (czyli przeczytaniu go drugi raz, znając już zakończenie) można było dostrzec ukryte wskazówki, jakie autor dawał czytelnikowi, które mogły być podpowiedziami co do finału. Według mnie jest tych wskazówek jednak zbyt mało i przez całe opowiadanie czytelnik zmuszony jest do składania poznanych już faktów do, niekoniecznie logicznej, kupy, żeby na końcu dowiedzieć się, że i tak nie miał racji. Zdarza się bowiem również, że bohater (narrator pierwszoosobowy) wie znacznie więcej od czytającego i używa skrótów myślowych, z których biedny odbiorca nie jest w stanie nic zrozumieć. Cóż, być może to jest właśnie cena, jaką trzeba płacić za nieprzewidywalne zwroty akcji w końcówce...

Jak już się czepiam, to napiszę jeszcze, że podczas lektury nie udało mi się znaleźć ani trochę horroru, o którym jest wzmianka z tyłu książki. Być może ten gatunek w dzisiejszych czasach nieco się zdewaluował i trudniej jest przestraszyć kogoś literami na papierze, niemniej jednak oczekiwałem, że moje serce przyspieszy choć na chwilę. Nie udało się.

Poza tym tylko w jednym z opowiadań jesteśmy w stanie poznać głębiej głównego bohatera i jego uczucia. Autor dużo miejsca przeznaczył na zapoznanie czytelnika ze stworzonymi przez siebie światami i z zasadami, które nimi rządziły, ale o charakterach samych bohaterów wiele się nie dowiemy. Nie jest to jednak duża wada, zważywszy, że mowa tu o opowiadaniach, a nie o pełnoprawnych powieściach.

Sama książka została wydana na poziomie, do jakiego Fabryka Słów zdążyła nas już przyzwyczaić - ładna, klimatyczna okładka z błyszczącymi elementami, duże klarowne litery wewnątrz… Czego chcieć więcej? Może tylko przedłużenia okładki zawiniętego do wewnątrz książki (jak np. w „Lux Perpetua”), które mogłoby robić za zakładkę ze zdjęciem autora i podstawowymi informacjami o nim, ale to już jest czepianie się na siłę. Poza tym ilustracje wewnątrz wydawały mi się trochę toporne, ale to też tylko kwestia gustu. Ogólnie jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.

Na zakończenie mogę polecić tę pozycję wszystkim, którzy nie są przekonani do literatury science–fiction. Ta lektura może zmienić wasze zdanie na temat tego gatunku. Książka nie jest pozbawiona wad, ale naprawdę można przymknąć na nie oko i delektować się wspaniale wykreowanymi wizjami przyszłości ze wszystkimi detalami i genialnymi opisami, nawet jeśli początkowo nie będzie wiadomo, o co chodzi bohaterom. Nie muszę też chyba dodawać, że „Ostatni zjazd przed Litwą” jest pozycją obowiązkową dla miłośników rodzimej SF, a w szczególności dla fanów Szmidta.

 

 

Tytuł: „Ostatni zjazd przed Litwą”

Autor: Robert J. Szmidt

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Rok wydania: 2007

Wymiary: 125 x 195

Liczba stron: 315

Oprawa: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...