„Instytut bombowych teorii” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 25-11-2020 23:22 ()


Będąc swego czasu dość fanatycznym wyznawcą twórczości Gary’ego Larsona, zwłaszcza jego słynnego cyklu „The Far Side”, uśmiechnąłem się, wertując nowy komiks wydawnictwa Marginesy, niepozorne rozmiarami dziełko Toma Gaulda „Instytut bombowych teorii”. Nie wiem, jak wiele szkocki twórca, znany w Polsce z komiksów „Goliat” i „Mooncop”, zawdzięcza artystycznemu dziedzictwu Larsona i czy zawdzięcza mu cokolwiek, ale przerzucając kolejne strony z komiksowymi paskami „Instytutu…”, bawiłem się prawie tak samo przednie, jak podczas obcowania z „Far Side”. Myśli i obserwacje rzeczywistości zamknięte w prostych rysunkach Gaulda, to ten sam świat obsesji i ożywczego dystansu wobec świata, z lekką nadreprezentacją tematów okołonaukowych, dzięki którym Tom Gauld, stał się etatowym dostarczycielem stripów dla tygodnika „New Scientist”.

Na czym opiera się popularność rysunków Gaulda? W zasadzie na tym samym, na czym opierała popularność Larsona, czyli na przytomnie rozpoznanej naturze świata, a ściślej człowieka, który raczej udaje, że cokolwiek o świecie wie, niż wie w rzeczywistości. Z tego podejrzenia rodzą się rysunkowo-słowne wariacje na temat zasadności nauki jako narzędzia poznania, weryfikowalności jej teoretycznych postulatów i metodologii. Prosty, zdroworozsądkowy człowiek, w którego najczęściej wciela się autor „Instytutu bombowych teorii”, to ktoś, kto współczesną kondycję nauki i zaawansowanych technologii widzi jako wypadową magii, fantazji, naukowej rzetelności i zwykłego przypadku. Idealnym podsumowaniem takiego rozpoznania jest rysunek, na którym naukowiec tęsknie zerka w kierunku fantastyki naukowej. Zajmujący prawą stronę kadru astronauta w towarzystwie robota i przesuwającej się wzdłuż horyzontu rakiety zerka w stronę speszonego naukowca i kusi go słowami: „No chodź. Wiemy, że tego chcesz”. Naukowcy jako wieczne dzieci? Pewnie, że tak.

Drugim źródłem sukcesu rysunków Gaulda jest stara, dobra antropomorfizacja, którą artysta udanie implementuje w serii wyobrażeń na temat ciał niebieskich, drobnoustrojów, roślin czy urządzeń mechanicznych, bytów toczących często skomplikowane i pełne perypetii życia.

Trzeci krąg tematyczny to satyryczne trawestacje dzieł literackich i celne obserwacje nawyków ludzi – także ludzi nauki – funkcjonujących podług dyktatu mediów społecznościowych, czym najbardziej Gauld różni się od Larsona, będącego twórcą „analogowym”, przedinternetowym.

Nie wszystkie rysunki zebrane w „Instytucie bombowych teorii”, a wcześniej prezentowane na łamach „New Scientist” są równie udane. Wiele z nich, na przykład te opierające się na dowcipie sytuacyjnym, jest dość banalnych, ale równoważy je kapitalny zestaw prac cudnie igrających z ludzkimi ambicjami potwierdzającymi znany fakt, że nauka, pełna spektakularnych sukcesów, jest w przeważającej mierze dziedziną obarczoną nieustannym pasmem porażek. Zbiorek „Instytut bombowych teorii” skutecznie osładza tę gorzką świadomość.

Słowa uznania należą się polskim tłumaczom Karolinie Iwaszkiewicz i Andrzejowi Pluszce, którzy niejednokrotnie musieli wykazać się w procesie tłumaczenia nieprzeciętną inwencją słowotwórczą.

PS. W pasku prezentowanym na tylnej stronie okładki w wymianie zdań między dwoma bohaterami pada nazwisko „profesora Larsona”. Przypadek?  

 

Tytuł: Instytut bombowych teorii

  • Scenariusz: Tom Gauld
  • Rysunki: Tom Gauld
  • Tłumaczenie: Adam Pluszka, Karolina Iwaszkiewicz
  • Wydawca: Wydawnictwo Marginesy
  • Data publikacji: 18.11.2020 r.
  • Format: 208x162 mm
  • Liczba stron: 160
  • Oprawa: twarda
  • Papier: offset
  • Druk: kolor
  • ISBN-13: 9788366671003
  • Cena: 49,90 zł 

Dziękujemy wydawnictwu Marginesy za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus