„Ciemności Smalandii” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 13-11-2020 21:58 ()


Najpierw był Emil ze Smalandii. Rezolutny łobuziak, który narodził się w wyobraźni Astrid Lindgren i zaistniał na kartach wielotomowego cyklu książek szwedzkiej autorki. Polscy czterdziestolatkowie (plus-minus) mogą pamiętać przygody Emila z serialu telewizyjnego, emitowanego w czasach ich dzieciństwa przez telewizję publiczną. Ja doskonale pamiętam jasnowłosego rozrabiakę, którego perypetie wpisane w powtarzalny schemat fabularny były zabawne, chociaż los Emila z góry przesądzony: chłopiec za wszelkie przewinienia trafiał wyrokiem ojcowskiej sprawiedliwości do drewutni, gdzie w odosobnieniu odbywał karę. Nie była to kara jakoś szczególnie uciążliwa, bo karę Emil umilał sobie struganiem drewnianych ludzików, za co ostatecznie był chwalony.

W tej pogodnej opowieści odbijały się przekonania Lindgren na temat wychowania dzieci, stosunków panujących w szwedzkiej rodzinie gdzieś na początku XX wieku, relacji człowiek - natura. Rodzina Emila wiodła skromny, ale harmonijny żywot w otoczeniu życzliwych sąsiadów, piękna natury Smalandii. Książkę Astrid Lindgren przepaja wiara w humanizm, zbawienny kontakt z naturą i moc artystycznej (lub jakiejkolwiek) inicjatywy, zwłaszcza jeśli ta może obrócić się w społeczne dobro. Emil, w końcowych tomach cyklu, staje się szanowanym działaczem lokalnego samorządu.

Co innego Erik Holmberg. Urodzony pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, niby w tej samej Smalandii, chłopak mieszka jednak w zupełnie innej Szwecji - kraju schyłkowych wartości, dalekim od ideałów i wiary, którą posiadała Astrid Lindgren. Stylizowane na komiks autobiograficzny, przeszło 600-stronicowe dzieło Henrika Bromandera „Ciemność Smalandii” to przygody Emila opowiedziane au rebours, gorzka i mroczna historia Północy, za którą zamknęły się drzwi drewutni, a ojciec zapomniał o jej istnieniu. Szwedzkie społeczeństwo reprezentowane w „Ciemnościach Smalandii” przez Erika Holmberga struga w mrokach drewutni figurki przerażonych, zapatrzonych w pustkę ludzi. Kapitalna okładka komiksu poprzez moc analogii ze szwedzką spuścizną kulturową dobrze przygotowuje czytelnika na spotkanie z tym dziełem. „Ciemności Smalandii” pomyślane jako klasyczny bildungsroman Bromander podzielił na rozdziały, cezury czasowe. Pierwszy z nich zaczyna się w końcówce lat 90., a ostatni domyka w 2011 r., po tym jak po drodze zmieniła się globalna perspektywa: wydarzyły się ataki na WTC, a Andreas Breyvik już dokonał aktu politycznego terroru, czego echa odnajdziemy w końcowych partiach komiksu.

„Ciemności Smalandii” to komiks monumentalny. Henrik Bromander zdaje się podążać w artystycznej metodzie śladami współczesnego klasyka Karla Ove Knausgårda, który w rozpisanym na wiele ksiąg cyklu autobiograficznym „Moja walka” opisywał swoje życie skrupulatnie, wielokrotnie wystawiając cierpliwość czytelnika na próbę, poświęcając np. kilkadziesiąt stron na dokładny opis czynności tak błahej, jak kupno alkoholu na imprezę sylwestrową. Widać w tej konsekwencji obsesyjne przekonanie, że aby zrozumieć siebie w pełni, żaden aspekt życia nie może być pominięty, bo życiem jest wszystko, każdy moment istnienia, każda aktywność. Bromander w „Ciemnościach Smalandii” stosuje identyczną taktykę, nie oszczędzając czytelnikowi nudy bohatera, miejsc życiowo „pustych”, monotonii powtarzalnych rutyn, intymnych szczegółów, bez oporów zanurza się w sferę krępującej czy wręcz odrażającej fizjologii.

Już w pierwszej scenie otwierającej komiks, rodzinnej kłótni Holmbergów, widzimy skonsternowanego i przerażonego Erika, któremu matka podtyka pod nos zanieczyszczoną fekaliami bieliznę ojca, dowód alkoholowej degrengolady tegoż. A to dopiero początek opowieści pisanej również płynami ustrojowymi, bo bohaterowie „Ciemności Smalandii” to postaci emocjonalnie zblokowane do tego stopnia, że gwałtowne lub wymuszone reakcje organizmu to często jedyny ekwiwalent jakichkolwiek emocji.

Kwestie biologii, cielesności ściśle wiążą się w komiksie z zagadnieniami tożsamości seksualnej, a te z kolei są punktem wyjścia do rozważań społecznych, kulturowych i politycznych. Tak się bowiem składa, że Erik jest homoseksualistą i jednocześnie zdeklarowanym faszystą. Bromander przekonująco pokazuje (podobno prace nad „Ciemnościami Smalandii” poprzedził dogłębnymi studiami nad historią ruchów faszystowskich), jak społeczna impotencja demokracji liberalnej przeradza się w angażującą ideę, bo jest ona siłą, co prawda destrukcyjną, ale jednocześnie witalną, zagospodarowującą frustracje i społeczny marazm. Faszyzm Erika to również pokłosie patologicznych relacji wewnątrz rodziny, kryzysu męskich wzorców (jedynym istotnym wzorcem męskości jest dla chłopaka umierający dziadek, czyli męskość w stanie uwiądu). To wszystko rodzi w czytelniku ponurą konstatację, że bankructwo idei pozbawionych niepodważalnych aksjomatów, na podstawie których można by przeprowadzić gradację i ocenę wyborów ideowych, wytwarza społeczną pustkę, a odpowiedź na pytanie: „dlaczego wybieram faszyzm?” jest niezmiernie banalna i straszna: „a dlaczego nie?”. Jednak nawet i ten wybór okaże się przejawem ideowej impotencji, bo faszyzm Erika także nie zda egzaminu jako konstrukcja mogąca wyciszyć egzystencjalne lęki. Punktem dojścia i fiaskiem tej postawy jest końcowa konstatacja bohatera, że „polityka już mnie nie interesuje”. Niewiarę w sprawczy wymiar polityki Erik zdobywa jednak stopniowo, obserwując najbliższych: ojca, paranoicznego związkowca czy dawnego towarzysza i faszystowskiego mentora Simona, z biegiem lat przeistaczającego się w drobnomieszczańskiego, koniunkturalnego demokratę z domem na przedmieściach, autem i rasowym psem. Zanim jednak dojdzie do aktu politycznej kapitulacji Erika, Bromander pokazuje, jak ideologiczna przemoc skrajnych ruchów, często przeradzająca się w przemoc ściśle fizyczną, generowana jest przez system społecznej opieki. To paradoksalne stwierdzenie jest o tyle przewrotne, że wywiedzione zostaje z przesłanki opiekuńczości należnej każdemu obywatelowi ze strony państwa. Problem w tym, że sprawnie działający system, w którym obywatel jest „rozpisany” na przeróżne programy pomocowe i procedury unicestwia jego podmiotowość, jest diagnozowany jako zespół problemów do rozwiązania. Skutkuje to wszechobecnym i odczuwalnym społecznym zdystansowaniem i oziębłością. Stany lękowe Erika, gdy zgłasza je lekarzowi, łagodzone są farmakologią, a nie empatią. Dlatego nie może dziwić, że praca w ośrodku dla niepełnosprawnych umysłowo daje chłopakowi pewnego rodzaju satysfakcję, jest namiastką kontaktu z autentycznymi emocjami. Chorzy są spontaniczni, bezpośredni w wyrażaniu potrzeb, w tym tych najbardziej podstawowych, co skrzętnie zauważa Erik borykający się z własną seksualnością i zahamowaniami.

Jedyną przestrzenią, w której Holmberg zdobywa się na szczerość i głębszą refleksję, są komiksowe ziny jego autorstwa noszące znamienny tytuł „Twarz”. To w nich Erik, w życiu zblokowany i apatyczny, pozwala nam zajrzeć do świata własnych emocji, przemyśleń, pragnień. To w kolejnych numerach powielanej na kserokopiarkach „Twarzy” chłopak mierzy się z tematem homoseksualizmu, odtwarzając obrazkowe życiorysy słynnych twórców homoerotycznych o zbliżonych politycznych poglądach jak Yukio Mishima czy Jean Genet. To w komiksowych kadrach Erik analizuje mocne i słabe strony faszyzmu, snuje polityczne scenariusze dla Szwecji i świata, „podgląda” podopiecznych z ośrodka, współpracowników, wyznaje miłość partnerowi. Dwa porządki opowieści: komiks właściwy będący chaotycznym, rwanym zapisem szarej egzystencji Erika i spójny, wydestylowany ekstrakt osobowości bohatera w kolejnych odsłonach „Twarzy” to nośny zabieg artystyczny napędzający metajęzykową refleksję: życie zilustrowane komiksem dopiero wtedy nabiera kształtów, sensu i wyrazu, gdy zilustruje się je komiksem. W ostatnim, dwunastym numerze „Twarzy” Erik Holmberg zdobywa się na otwartość, którą można traktować jako próbę podsumowania dotychczasowego życia.

Michał Paweł Markowski, obserwując niedawno zakończoną debatę prezydencką w Stanach Zjednoczonych sprowadza krach ideowego wymiaru polityki do konstatacji, że jedyną wartością, która nam zostaje, jest „trzymanie się swoich i plucie na innych. Tak umierają po kolei idee liberalne, lewicowe, konserwatywne, umiera polityka rozumiana jako sprawiedliwa organizacja życia społecznego i na polu bitwy zostaje pokaleczona świadomość, że jak się własnej rodziny na czas nie obroni, to przyjdą „złe chuje” i trzeba będzie walić na odlew”. A skoro tak, to Erik ze Smalandii nie pozostaje światu dłużny. Przemoc to jedyny gest społecznego zaangażowania, na jaki jest się w stanie zdobyć, co skończy się w jego przypadku więzieniem. Nie widząc innej możliwości, Holmberg staje w obronie przyjaciółki, Anniki Larsson, prześladowanej przez byłego chłopaka. I spuszcza mu łomot. Naga przemoc, metalowa rura, obrona najbliższych. Zgodnie z rozpoznaniem Markowskiego, Erik w ostatnim numerze „Twarzy” przeprowadza próbę rekonstrukcji roztrzaskanej rodziny, opisując każdego jej członka, jako osobę pokrzywdzoną przez los, godną współczucia. To jedyny przebłysk światła w mrokach Smalandii, Szwecji, świata, który dostrzega Erik w mrokach drewutni, zanim wszystko ostatecznie pochłonie ciemność.

 

Tytuł: Ciemności Smalandii

  • Autor: Henrik Bromander
  • Tłumaczenie: Katarzyna Syty
  • Wydawnictwo: Centrala
  • Data wydania: 17.07.2020 r. 
  • Liczba stron: 628
  • Format: 170x230 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: offset
  • Druk: cz.-b.
  • Wydanie: I
  • ISBN: 9788363892746
  • Cena: 119,90 zł


comments powered by Disqus