„Jeremiah” tom 21: „Kuzyn Lindford” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-11-2020 20:15 ()


Koncepcja sztucznej replikacji organizmów na bazie powielenia ich genotypu przez długie lata stanowiła domenę nade wszystko kreatorów fantastyki w jej różnorodnych postaciach (by wspomnieć choćby epizod serii „Valerian” pt. „Na fałszywych ziemiach”). Klonowanie (bo o tej technologii rzecz jasna mowa) w lipcu 1996 r. (a ponoć w rzeczywistości już nieco wcześniej) stało się jednak namacalną rzeczywistością. Oto bowiem świat obiegła informacja, iż w jednym ze szkockich laboratoriów udało się doprowadzić do narodzin sklonowanej owcy.

Dolly (bo tak się wabiło owo „osiągnięcie”) z miejsca stała się sensacją na skalę globalną, a pozujący na przenikliwych myślicieli tzw. bioetycy snuć poczęli prognozy co do ewentualnych ingerencji w genotyp także istot ludzkich. Nie dość na tym doszło wręcz do tego, że przedstawiciele UFO-nautycznej sekty znanej jako ruch raeliański zadeklarowali zamiar sklonowania… Jezusa Chrystusa, bazując na zapisie genetycznym zachowanym na Całunie Turyńskim. Ogół twórców kultury popularnej nie silił się na aż taką oryginalność; niemniej wielu z nich nie uniknęło zainteresowania tym zagadnieniem, a wśród nich znalazł się także Hermann Huppen. Stąd tzw. żyjący klasyk również nie oparł się pokusie podjęcia nośnego tematu, czego pokłosiem jest niniejszy album.

Oczywiście dla nikogo spośród choćby symbolicznie zaznajomionych z niniejszą serią nie będzie zaskoczeniem okoliczność, iż brylujący w niej „dynamiczny duet” zastajemy w trakcie kolejnego etapu ich niekończącej się wędrówki. Tym sposobem po raz kolejny mamy okazję przyjrzeć się jeszcze jednej enklawie ocaleńców z zawirowań społecznych, które położyły kres funkcjonowaniu Stanów Zjednoczonych. Tym razem będzie to nadspodziewanie dobrze prosperująca nadmorska społeczność, w ramach której kluczową rolę odgrywa osobnik tytułowany mianem senatora. Urokliwa małżonka, zamożność, a nade wszystko status półformalnego lidera potwierdza wyjątkową rolę rzeczonego. Ten jednak zdaje się w sposób szczególny zafrapowany zdewastowaniem przez gwałtowny przypływ dwóch laboratoriów. Nieprzypadkowo, bo zaangażowani w ich działalność naukowcy mają do zrealizowania ściśle sprecyzowany (a przy tym niejawny) cel. Do tego wpisujący się w zasygnalizowane wyżej zagadnienie. W momencie, gdy Jeremiah i Kurdy przybywają do wspomnianego ośrodka, trwa już polowanie na – jak to ujął senator Kern – „kompromitujące szczątki”, które w toku przypływu wydostały się poza laboratoryjną przestrzeń.

Okoliczność formułowania licznych pochwał pod adresem twórczości autora tego przedsięwzięcia nie będzie rzecz jasna żadną niespodzianką. Wszak de facto każda z jej poprzednich odsłon to przejaw, jeśli jeszcze nie w pełni doszlifowanego warsztatu to z pewnością wyjątkowego talentu i przemożnej chęci twórczego rozwoju. Znać to było po modyfikacjach maniery rysunku, których w trakcie realizacji dwudziestu wcześniejszych epizodów przytrafiały się nader często. Przy czym w żadnym przypadku nie dało się dostrzec znamion fuszerki oraz podążania w przysłowiową ślepą uliczkę stylistycznych rozwiązań. Tym samym najdłużej realizowana przez „Ardeńskiego Dzika” seria okazała się dla wielbicieli jego talentu autentyczną ucztą dla oka i – jakkolwiek zabrzmi to pompatycznie – źródłem estetycznych uniesień. Nie inaczej sprawy mają się także w niniejszej odsłonie, na której planszach z jeszcze większym zapałem niż do tej pory operuje on techniką bezpośredniego nakładania koloru na ołówkowy szkic. Zresztą już tylko pierwsze trzy kadry ukazujące przypływ prezentują się pod tym względem nader sugestywnie. Dalej jest zresztą niezgorzej i stąd w warstwie plastycznej, bez względu na jej elementy składowe (komponowanie zawartości kadrów, skróty perspektywiczne, prawidła anatomii rozrysowywanych postaci), nie sposób dopatrzyć się choćby śladowej fuszerki. Znać, że autor skumulował instynktowne rozumienie „mowy” komiksu i władności do kształtowania jej jak mu się to tylko podobało (do tego z powodzeniem) już na etapie publikacji tego albumu (tj. w roku 1998) liczonym w dziesiątkach lat doświadczeniem pracy twórczej. Nic zatem dziwnego, że w przypadku „Kuzyna Lindforda” mamy do czynienia z realizacją bez słabych punktów. Z drugiej strony być może dla części czytelników preferujących współcześnie forsowany model narracji z przewagą obrazu nad słowem owa propozycja wydawnicza wydać się może przegadana. To jednak tylko pozory, a lektura ma pełny potencjał, by „wchłonąć” czytelnika w ów świat po upadku. Stąd niezmiennie warto sięgać po kolejne epizody tej jednej z najlepszych produkcji w dotychczasowych dziejach postapokaliptyki.

 

Tytuł: „Jeremiah” tom 21: „Kuzyn Lindford”

  • Tytuł oryginału: „Le cousin Lindford”
  • Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen  
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
  • Wydawca wersji polskiej: Elemental
  • Data premiery wersji oryginalnej: 21 października 1998 r. 
  • Data premiery wersji polskiej: 12 października 2020 r. 
  • Oprawa: miękka
  • Format: 21 x 29 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39 zł

Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus