„Omega Men” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 08-11-2020 23:35 ()


Ziemska Biała Latarni, Kyle Rayner, przybywa z misją pokojową do układu Wega, który jest jedynym znanym źródłem stellarium we wszechświecie, czyli niezwykle rzadkiego pierwiastka służącego do stabilizacji rdzeni planetarnych. Piecze nad jego handlem sprawuje gwiezdne imperium Cytadela, zarządzana przez bezwzględnego namiestnika. Kyle próbuje podjąć rozmowy dyplomatyczne z terrorystyczną organizacją Omega Men, destabilizującą zaistniały ład i porządek. Jednak wbrew sobie zostaje wplątany w czynny udział w rozgrywce wyniszczającej cały układ. Od tej pory niczym marionetka pociągana za odpowiednie sznurki brodzi w wojennym szaleństwie.

Tom King na łamach „Omega Men” usiłuje stworzyć opowieść zaangażowaną. Mówiącą o świecie minionym, współczesnym i przyszłym. O wielkiej wojnie, w której każda ze stron myśli, że ma rację i jej metody pozwolą na zaprowadzenie pokoju. Pytanie tylko, czy komuś na tym pokoju zależy? Jak pokazuje historia, wszelkie konflikty służą przede wszystkim do prowadzenia interesów. Los niewinnych prawie nikogo nie obchodzi…

Doceniam próbę Kinga i jego krytyczne spojrzenie na mechanizmy rządzące światem/wszechświatem. Problem w tym, że napisany przez niego scenariusz przypomina zlepek informacyjnych pasków migiem przelatującymi na dole naszych telewizyjnych/komputerowych ekranów, dostarczających jedynie suchych wiadomości, które przy pomocy rysowników ubrał King w kolorowe obrazy. Albo nie chciał, albo nie miał wystarczającej silnej motywacji /chęci, aby zagłębić się w temat. Wszystko, czego się chwyta, co próbuje wyeksponować z nieznośnym wręcz nadęciem to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Przez palce przeciekają mu szarości i niuanse wojny. A idee i slogany niesione przez do bólu papierowych głównych bohaterów to czysta łopatologia, której nie powstydziłby się Christopher Nolan.

Bije z „Omega Men” Kinga ogromny fałsz. Autor poległ już na pierwszych stronach swojej opowieści, na których próbował wstrząsnąć czytelnikiem. Miał zapewne nadzieję, że tym zagraniem nada odpowiedniego, poważnego tonu historii, jednak śmiercią bohaterów trzeba umieć szafować, szczególnie kiedy rzekomo zabija się głównego protagonistę. Kolejną słabością scenariusza jest szybkie odkrycie najważniejszych kart. W zasadzie już po trzecim rozdziale (który chyba miał zaskoczyć czytelnika swoim idiotyzmem) wszystko jest jasne, tym samym komiks został pozbawiony jakiejkolwiek dramaturgii. Od tej pory wydarzenia po prostu się dzieją, a im bliżej końca, tym King kładzie większy nacisk na niewyszukaną akcję.

Niezwykle brutalną, krwawą i dosadną, ale skoro „Omega Men” orbituje wokół tematyki wojennej, fanatyzmu religijnego, terroryzmu i ludobójstwa to jest to tło w pełni uzasadnione. Tylko że przemoc rysowana przez Barnaby'ego Bagendę to sztuka dla sztuki. Jego prace nie są nośnikiem emocji. Mimo podejmowanych trudnych zagadnień nie mają siły rażenia. Podążają ścieżką efektownych, a miejscami efekciarskich barwnych (piękne są kolory w tym komiksie) fajerwerków. Lekko karykaturalny styl w tym przypadku nie współgra z tragicznymi losami wielu postaci. Bohaterowie są jacyś tacy niemrawi, sztuczni, jak gdyby to były drewniane kukły, a nie istoty z krwi i kości. Rytm komiksu jest dość chaotyczny. W wielu momentach rwany i pozbawiony odpowiedniej dynamiki. W tym przypadku o wiele lepiej wypadają „brzydkie” ilustracje Toby’ego Cypressa w czwartym zeszycie i można żałować, że to nie on zajął się w całości warstwą wizualną „Omega Men”. Mam wrażenie, że rysunki Bagendy i scenariusz Kinga istnieją obok siebie. Nie ma tu syntezy. Żaden z autorów nie potrafi zmotywować drugiej strony do większego wysiłku. Zamiast tego wybierają linię najmniejszego oporu. Stawiają na najprostsze rozwiązania. Jednym zdaniem: King i Bagenda to wyjątkowo nietrafiona para twórców.

„Omega Men” to komiks za długi, bezsensownie rozwleczony do dwunastu zeszytów, które im dalej, tym mniej wnoszą do opowieści o skomplikowanej świecie. King chyba miał ambicję na stworzenie czegoś na miarę „Strażników”, a przynajmniej inspirował się arcydziełem Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa, ale zamiast dogłębnej analizy natury ludzkiej, wielowątkowej, dającej do myślenia historii trzymającej w napięciu do ostatniego kadru, wyszła mu pusta wydmuszka na miarę filmowej adaptacji Zacka Snydera. No cóż, nie zawsze można sięgnąć gwiazd.

 

Tytuł: Omega Men

  • Scenariusz: Tom King
  • Rysunek:  Barnaby Bagenda, Toby Cypress, Ig Guara, Jose Marzan Jr.
  • Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz 
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania: 14.10.2020 r. 
  • Liczba stron: 304
  • Format: 180x275       
  • ISBN: 978-83-281-9622-3
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Druk: kolor
  • Cena: 114,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus