„Grindhouse” vol.1 „Death Proof” - recenzja
Dodane: 01-08-2007 11:44 ()
Quentin Tarantino wspólnie z Robertem Rodriguezem po raz kolejny postanowili zamieszać nudnym i schematycznym światem filmowym. Co tak naprawdę przyciąga uwagę widza w kinie? Szybka akcja, piękne kobiety, mocne dialogi oraz przemoc. Te wszystkie elementy cechowało zapomniane już kino spod znaku exploitation. Jeszcze przed powstaniem rynku kaset video przydrożne „grindhousy” święciły triumfy w Ameryce. Niskobudżetowe i tandetne produkcje ociekające brutalnością i seksem przyciągały tłumy. W ten sposób narodził się pomysł na nakręcenie „Grindhouse”, czyli sentymentalna podróż w przeszłość.
Ponad trzygodzinny obraz został podzielony w Europie na dwa oddzielne filmy, wzbogacone o sceny wycięte z amerykańskiej wersji. I tak na pierwszy ogień wkroczył do naszych kin kawałek zatytułowany „Death Proof”. W swoim dziele Tarantino prezentuje nam dwie różne historie. Postacią luźno łączącą oba epizody jest Stuntman Mike. Pierwsza opowiada o przyjaciółkach, które wyjeżdżają za miasto, aby się trochę rozerwać. Ani na krok nie spuszcza ich z oka Mike, który postanawia zabawić się kosztem dziewcząt. Otrzymują one obraz podstarzałego faceta, przechwalającego się swoimi kaskaderskimi wyczynami w filmach, o których mało kto słyszał. Jednak to tylko maska, jaką przywdziewa Mike. Naprawdę posiada mordercze oblicze, o którym dziewczyny przekonują się zbyt późno. W drugiej historii Tarantino idzie podobnym tropem. Ponownie głównymi bohaterkami są młode kobiety, ale tym razem stanowią one całkowite przeciwieństwo postaci z pierwszej części. Kolejna zdobycz Mike’a wydaje się bardzo wątpliwa.
Tarantino udowodnił, iż zapomniane gatunki filmów mogą posłużyć za materiał na całkiem oryginalny film. Wskrzeszone kino kategorii C, a może nawet D, wydaje się powiewem świeżości w porównaniu do skostniałego i coraz bardziej podatnej na sequele branży filmowej. Twórca „Pulp Fiction” udanie bawi się konwencjami. W najlepsze potrafi rozśmieszyć dialogiem, aby po chwili zaserwować zmysłowy taniec, po czym sielankową atmosferę przerodzić w prawdziwy horror. Z jednej strony przedstawia kino sprzed lat, aby równocześnie z dziecinną łatwością obnażyć jego braki fabularne. Dialogi potrafią wbić w fotel, ale w sporej ilości są przydługie i nie prowadzą do konkretów. Są symbolem tandetnego i efekciarskiego kina sprzed lat.
Gwiazdą „Death Proof” bezsprzecznie jest Kurt Russell. Ostatnimi czasy zapomniany, a może nawet wypalony aktor, pokazał się z jak najlepszej strony. Mike w jego wykonaniu naprawdę budzi grozę i przerażenie. Wszystkie pozy, miny, zachowanie starego gwiazdora uwiarygodniają tę postać. Poza Russellem na ekranie możemy podziwiać całą plejadę młodych aktorek. Odniosłem wrażenie, że te pojawiające się w drugim epizodzie znacznie lepiej radzą sobie z zadaniem powierzonym przez reżysera. Widać większą swobodę w ich grze, naturalizm. Natomiast w pierwszej części, poza nielicznymi wyjątkami, gra wygląda bardziej sztucznie i topornie. Kwintesencje czystej akcji, płynniejsze dialogi oraz ciekawsze kreacje otrzymujemy właśnie w drugim epizodzie. Reżyser nie byłby sobą, gdyby nie przemycił do filmu dialogów z poprzednich dzieł. W tej kwestii „Death Proof” dla każdego fana twórczości Tarantino to prawdziwa uczta.
Co prawda w „Death Proof” brakuje fałszywych zwiastunów, które można obejrzeć w wersji amerykańskiej, ale mimo to obraz prezentuje się znakomicie. Oczywiście polecam najnowszą produkcję Tarantino, warto przekonać się na własnej skórze, jak powraca zapomniane kino. A po seansie pozostaje już tylko czekać na „Planet Terror” autorstwa Roberta Rodrigueza.
Ocena: 8/10
Tytuł: „Grindhouse” vol.1 „Death Proof”
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino
Obsada:
• Kurt Russell
• Rosario Dawson
• Vanessa Ferlito
• Jordan Ladd
• Rose McGowan
• Sydney Tamiia Poitier
• Mary Elizabeth Winstead
• Zoe Bell
• Michael Parks
Zdjęcia: Quentin Tarantino
Scenografia: Jeanette Scott
Montaż: Sally Menke
Czas trwania: 115 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...