„Bloodshot” - recenzja
Dodane: 29-07-2020 17:59 ()
W grze aktorskiej Vina Diesela nie należy doszukiwać się żadnej wirtuozerii. Ot typowo rzemieślniczy styl w połączeniu z nieodzowną miną twardziela sprawia, że przez jednych postrzegany jest jako ulubieniec, przedstawiciel kina akcji, który braki warsztatowe nadrabia scenami akcji. Przez drugich zaś jest uważany jako aktor jednej miny, wcielający się w kolejne role-klony. Nie można mu jednak odmówić charyzmy, jaką roztacza na ekranie, czy też urokliwego uśmiechu, gdy w ten nietypowy dla twardzieli sposób stara się podkreślić swoją niepowtarzalność.
Do roli Raya Garrisona – bohatera ekranizacji komiksu ze stajni Valianta – pasował idealnie. Bo jego komiksowy bohater to trochę taki wkurzony Diesel, który ma sobie coś do udowodnienia, a dzięki umiejętnościom walki i nanotechnologii stał się prawdziwym zabijaką, którego trudno powstrzymać. Skoro każda część jego ciała ulega natychmiastowej regeneracji, to można go jedynie spowolnić. Fajnie, że studia filmowe sięgają po fabuły z innych wydawnictw niż Marvel czy DC, szkoda tylko, że ich starania nie przekładają się na udane ekranizacje.
Bloodshot to przykład kina mocno rachitycznego opartego na banalnym schemacie i mającego do zaoferowanie tylko jeden element. Wizualną stronę przeróżnych sekwencji walk, które wprawdzie wypadają efektownie, ale daleko im do dopracowanych w każdym calu scen. Bo gdy widz dostrzega komputerowe tricki, a ekran z filmu zamienia się w obraz niczym z gry wideo, to przyjemność z oglądania wytworów speców od efektów specjalnych pryska w jednej chwili.
Główny motyw filmu zasadza się wokół śmierci głównego bohatera. Został wskrzeszony i ulepszony, a komórki jego ciała leczą się teraz dynamicznie dzięki technologii nanitów. Ray musi się jeszcze oswoić ze swoim nowym ja, niewiele pamięta z poprzedniego życia. Nagle pojawiające się przebłyski z przeszłości odkrywają przed nim straszliwą prawdę. Wbrew swoim przełożonym wyrusza z prywatną vendettą, by pomścić śmierć swojej żony. Rzeczywistość, w której funkcjonuje, nie do końca jest tą, która istnieje naprawdę. I wokół tych niedopowiedzeń związanych zarówno z przeszłością postaci, jak i jego obecnymi wyczynami zbudowano historię, która mimo jednego twistu prezentuje się nad wyraz przeciętnie i nie wynagradzają tego sceny akcji. Zresztą twórcy nie mieli pola do popisu, bo względnie niewielki budżet zamknął im drogę do większych szaleństw z nanotechnologią i pokazania szerszej grupy ulepszonych wojowników.
Bloodshot zatem nie porywa ani grą aktorską, ani zaskakującą fabułą, ani zapadającymi w pamięć sekwencjami akcji. Taki przeciętny odmóżdżacz, który pozwoli odprężyć się po dniu ciężkiej pracy. Szkoda, bo wydaje się, że twórcy mieli w planach dynamiczny rozwój filmów z uniwersum Valianta, a już na pierwszej przeszkodzie wytrącili cały zapał. Bloodshot to taki ubogi krewniak Uniwersalnego żołnierza, niby już to było i można pokazać w odświeżonej formule, ale tylko po co? Można wrócić przecież do filmu z Jean-Claude Van Damme'em, który nadal sprawia dobre wrażenie.
Ocena: 3/10
Tytuł: Bloodshot
Reżyseria: Dave Wilson
Scenariusz: Eric Heisserer, Jeff Wadlow
Obsada:
- Vin Diesel
- Eiza González
- Sam Heughan
- Toby Kebbell
- Guy Pearce
- Talulah Riley
- Lamorne Morris
- Jóhannes Haukur Jóhannesson
Muzyka: Steve Jablonsky
Zdjęcia: Jacques Jouffret
Montaż: Jim May
Scenografia: Michele Barfoot, Kelsey Fowler
Kostiumy: Kimberly A. Tillman
Czas trwania: 109 minut
comments powered by Disqus