„Pan T.” - recenzja
Dodane: 11-06-2020 11:18 ()
Czarno-białe kino ostatnio przeżywa swój swoisty renesans w światowej kinematografii. Trend, który został zapoczątkowany oscarowym Artystą, nie przeminął, a co ciekawe coraz więcej twórców decyduje się na ten zabieg. Na tę modę załapało się również ostatnio kino polskie. Począwszy od oscarowej Idy i wiernej tej stylistyce Zimnej wojnie kolejną produkcją, która została uwiedziona przez czarno-białą kliszę, jest triumfator Złotych Lwów, Pan T., który niedawno zadebiutował na VOD i DVD.
Gdy wchodził do kin, głośno było o medialnej batalii, jaka się przetoczyła między twórcami filmu a synem Tyrmanda, który utrzymywał, że do napisania scenariusza użyto bezprawnie fragmentów Dziennika 1954 autorstwa jego ojca. Czy tak rzeczywiście było? Nie mnie to oceniać. To pozostawić muszę odpowiednim instytucjom do tego powołanym, które rozstrzygną, kto miał rację (lub jej nie miał). Jako widzowi pozostaje mi tylko ocenić, czy ta produkcja w pełni zasługuje na deszcz nagród, które zebrała. Tym samym, odsuwając na bok wszelkie kontrowersje związane z Panem T., skupmy się na fabule.
Tym razem po wojennej Obławie i intrygującej Pani z przedszkola, dostajemy od Krzyształowicza opowieść osadzoną w Warszawie lat 50., z budującym się w tle Pałacem Kultury i Nauki oraz wszechobecnym komunizmem firmowanym twarzą Bolesława Bieruta. Na to wszystko zaś patrzymy oczyma tytułowego Pana T., przedwojennego literata i inteligenta, który w obecnych czasach przez wzgląd na swoją postawę wobec władz, został obłożony zakazem wydawania, więc obecnie jest bumelantem snującym się po stolicy jak bohater Ulissesa Joyce’a i dorabiającym sobie do czynszu korepetycjami z doskoku. To właśnie krocząc za nim, everymanem czasu socrealizmu, poznajemy powojenny świat artystycznej bohemy, gdzie obok zakazanego jazzu kwitnie toporna stalinowska propaganda. Gdzie ustrój gloryfikuje mierność i populizm, a niepokornym twórcom daje wybór: dostosuj się lub giń. Tym zaś, którzy chcą jakoś przeżyć i dotrwać do lepszych czasów, często pozostaje zarabiać na życie w sposób poniżej ich godności i możliwości.
Choć reżyser osadził akcję Pana T. w najbardziej mrocznym okresie PRL-u, to dzięki subtelnie dawkowanym akcentom humorystycznym (jak m.in. pojawiający się w jednej ze scen długopis z Pałacem Nauki i Kultury) i umiejętnemu prowadzeniu humoru sytuacyjnego (wielka w tym zasługa dobrych dialogów, które nadają idealnie rytmu opowieści) podczas seansu przeciętny widz tego nie odczuwa. Owszem, mamy kilka scen, które delikatnie wskazują na to bezduszne oblicze stalinizmu (końcowa rozmowa Fibaka z oficerem prowadzącym, przesłuchanie Pana T. na UB itd.), ale przez czarny humor i zdarzenia, gdzie absurd goni absurd, ta groza gdzieś się ulatnia.
Duża w tym zasługa scenariusza, który raczej skupia się na bohaterach i ich wewnętrznych rozterkach niż akcji jako takiej. Owszem, fabuła idzie do przodu, lecz to nie to jest istotą tego filmu, lecz ludzie, a szczególnie Pan T. i jego świat, w którym poczciwy sąsiad zza ściany może okazać się donosicielem, gdzie trzeba uciekać się do fortelu, by ktoś wydał twoje dzieło, a higiena jamy ustnej jest uzależniona od przemytników. Świetnie pokazano zmiany zachodzące w głównym bohaterze wraz z rozwojem jego relacji z Fibakiem (świetny Stankiewicz); ostatecznie zarówno jeden, jak i drugi coś się od siebie uczą. Fibak poznaje, czym jest prawdziwa wolność (symboliczna scena w podziemiach kościoła, gdzie zabiera go T.), a jednocześnie uzmysławia sobie, że nie zawsze warto iść po trupach do celu, że czasem warto być przyzwoitym. Choć to oznacza rezygnację z marzeń. Ostatecznie buntuje się przeciwko systemowi, za co z pewnością zapłaci słono, mając w pamięci w jakich czasach dzieje się cała akcja. Z kolei Pan T. z nonkonformisty, playboya i bawidamka przeobraża się w człowieka, który ostatecznie zostaje złamany i idzie na pewien kompromis twórczy, nadal wierząc w swej naiwności, że na swój sposób buntuje się przeciw systemowi, co jest kłamstwem. Tym samym tak naprawdę dostajemy nie jedną, ale dwie historie o dwóch jednostkach, których znajomość wpływa na ich dalsze losy. To pokazuje, jak w naszym życiu są ważni inni ludzie i jak mocno ich charyzma i światopogląd mogą ukształtować nasze losy.
Jednocześnie Pan T. to ostra krytyka elity literackiej tamtych czasów. Można wręcz postawić bardzo odważną tezę, jakoby komunizm w Polsce zgodnie ze starym hasłem „rewolucja pożera własne dzieci” już dawno by się wykończył samoistnie w wyniku wojenek partyjnych, gdyby nie pisarze i artyści, którzy ze strachu czy represji, ramię w ramię z ówczesną władzą, swoim talentem pisarskim budowali nową polską rzeczywistość, w której donosicielstwo i współpraca z UB to był chleb powszedni. Dostaje się też tym, którzy poszli na kompromis twórczy lub z różnych względów przeszli na tzw. literacką emeryturę i stali z boku, nie reagując na to, co się dzieje wokół nich. Tak w sumie można by odczytywać alegorycznie opowieść o wysadzeniu Pałacu Kultury i Nauki, która przewija się od czasu do czasu na ekranie jako pomysł na książkę Pana T., a szczególnie jej zakończenie czy motyw Lalek dla dorosłych jako metafory współpracy artystów z bezpieką.
Oprócz bardzo dobrego scenariusza warto wspomnieć o obsadzie, która jest kolejnym mocnym aspektem tego filmu. Trzeba oddać twórcom, że udało im się zaangażować creme de la creme polskiego aktorstwa. Nie ma też wątpliwości, że rolą Pana T. Paweł Wilczak brawurowo wraca po latach filmowego niebytu do pierwszej ligi polskich aktorów. I co ważne, wszyscy artyści niezależnie czy z pierwszego, czy drugiego planu grają tu na najwyższym poziomie. Zaliczają tu całkiem ciekawe cameo m.in. Jan Nowicki, Kazimierz Kutz, Jacek Fedorowicz, Michał Urbaniak czy też pewien bardzo znany polityk (nie zdradzę kto, przekonajcie się sami).
Zdjęcia i montaż to zdecydowanie ukłon w stronę kina lat 50. i 60. Szczególnie ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena z monetą (tu wielkie brawa dla Adama Bajerskiego i Wojciecha Mrówczyńskiego, odwalili kawał dobrej roboty!). Wykorzystanie bieli i czerni niejako podkreśla stan ducha głównego bohatera, który musi się mierzyć dzień w dzień z zastaną szarą, posępną rzeczywistością. Przechodząc dalej, warto wspomnieć nie tylko o warstwie wizualnej, ale też muzycznej tej produkcji. Podobnie jak w poprzednich filmach, pieczę nad tym aspektem filmu trzymał Michał Woźniak. I muszę przyznać, że muzyka w tym filmie to cudeńko. Pan T. przepełniony jest swingiem, choć od czasu do czasu przyplącze się tu buntowniczy rock&roll, ale dostajemy również szczyptę muzyki klasycznej czy przedwojennych polskich piosenek. Znajdziemy tu również kilka sampli bliższych tym, które można było usłyszeć w soundtrackach filmów szpiegowskich i sensacyjnych z tamtych czasów. Naprawdę dobrze się tego wszystkiego słucha, zarówno w trakcie oglądania, jak i w osobnym odsłuchu.
Jeśli chodzi o wydanie DVD, to pierwszą rzeczą, która się rzuca na początek, jest możliwość wyboru audiodeskrypcji bez przechodzenia do ustawień w menu. To naprawdę dobre i pożądane rozwiązanie (Stowarzyszenie Filmowców Polskich, oby tak dalej) i liczę, że dystrybutorzy będą wprowadzać coraz więcej ułatwień na naszym rynku DVD i VOD. Co do samego menu (o ile nie wybieramy, aby film leciał z audiodeskrypcją) jest ładne i praktyczne. Niestety, nie uświadczymy tu żadnych dodatkowych materiałów (poza zwiastunami filmów, które w najbliższym czasie weszły lub wejdą do kin). Każdej części menu towarzyszy odpowiedni kawałek muzyczny z filmu i to bardzo przyjemna rzecz do odsłuchu.
Odsuwając na bok aferę związaną z produkcją i pracą nad tym filmem, trzeba jednoznacznie stwierdzić, że Pan T. to film dobry, wręcz momentami z przebłyskami genialności. Co ciekawe, można dostrzec w nim pewne rzeczy i zależności, które mimo lat i zmian ustrojowych w kraju, świetnie się trzymają w naszej narodowej mentalności. Nie wiem jak bardzo tytułowy Pan T. to Tyrmand czy też nie. Wiem jedno, choć to film niełatwy w odbiorze, ze względu na pewnego rodzaju oniryzm, to warto go zobaczyć.
Ocena: 8/10
Tytuł: Pan T.
Reżyseria: Marcin Krzyształowicz
Scenariusz: Marcin Krzyształowicz, Andrzej Gołda
Obsada:
- Paweł Wilczak
- Sebastian Stankiewicz
- Maria Sobocińska
- Wojciech Mecwaldowski
- Jacek Braciak
- Jerzy Bończak
- Zdzisław Wardejn
- Eryk Lubos
- Katarzyna Warnke
- Krzysztof Czeczot
Zdjęcia: Adam Bajerski
Muzyka: Michał Woźniak
Montaż: Wojciech Mrówczyński
Scenografia: Magdalena Dipont, Robert Czesak, Beata Karaś
Kostiumy: Magdalena Biedrzycka
Czas trwania: 104 minuty
Dziękujemy dystrybutorowi Kino Świat za udostępnienie DVD do recenzji.
comments powered by Disqus