Do trumny z telefonem komórkowym, czyli „Jest krew…” – recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: Motyl

Dodane: 02-06-2020 21:38 ()


Prawdopodobnie większość z nas boi się śmierci. Strach potrafi być zresztą naprawdę paraliżującą siłą. A czy istnieje jakikolwiek sposób, aby skontaktować się z osobami, które znajdują się już po drugiej stronie życia? I czy taka możliwość przyniosłaby oczekiwany spokój, czy jednak pogłębiłaby naturalny lęk? Do egzystencjalnej refleksji zaprasza Stephen King na kartach zbioru „Jest krew…” – historii niezwykle ciekawych, choć angażujących w różnym stopniu.

Żyjący klasyk literatury grozy potrafi bowiem zaintrygować pomysłami wyjściowymi, stworzyć odpowiednią aurę, atmosferę, dzięki której dajemy się zahipnotyzować. W przypadku najnowszej publikacji czar zdaje się jednak słabnąć z czasem. I choć w każdej z czterech nowelek odnaleźć można dużo wartościowych elementów, to wydaje się, że „Jest krew…” nie pozostawi w naszej pamięci zbyt trwałego śladu. Z drugiej jednak strony… cóż, w dalszym ciągu jest to Stephen King. Literacki warsztat mistrza jest niezaprzeczalny, trudno też wyzbyć się wrażenia, że otrzymaliśmy naprawdę rzetelnie zrealizowaną książkę rozrywkową.

„Telefon Pana Harrigana” to ujmujący traktat o przyjaźni, która może być silniejsza od samej śmierci. Relacja, jaką w opowiadaniu złączony został nastoletni chłopak imieniem Craig oraz sędziwy pan Harrington jest niezwykła, bo jej moc zapisano w kontrastach. Nie tylko w najbardziej oczywistym wymiarze, który odnosi się do metrykalnej różnicy między bohaterami, ale też w aspekcie cywilizacyjnych przemian – tradycji i nowoczesności. Pytanie ze wstępu, a więc czy istnieje jakikolwiek sposób na to, aby skontaktować się ze zmarłymi, stanowi pretekst do poszukiwań odpowiedzi o siłę, jaką jest ludzka pamięć, definiowanie pojęcia rodziny, ale również, może niespodziewanie, prawie do zemsty. Przewrotne zakończenie i angażujący emocjonalnie wymiar historii sprawiają, że to właściwie najmocniejszy z czterech tekstów.

W „Życiu Chucka” Stephen King uwrażliwia nas na to, jak małe, pozornie nic nieznaczące wybory kształtują charakter naszej całej egzystencji. Podzielona na podrozdziały historia stanowi obraz dorastania, dojrzewania, a potem umierania mężczyzny, który starał się afirmować życie w jego najróżniejszych przejawach. W czułych słowach kierowanych do najbliższych czy w spontanicznym tańcu podczas służbowej delegacji. Przesłanie „Życia…” wiąże się natomiast nie tyle ze śmiercią jednego człowieka, ile całej wspólnoty. W pewnym sensie jest to apokalipsa, przynajmniej to na samym początku sugerował King, ale przede wszystkim słodko-gorzka historia obyczajowa, w której niełatwo jest się odnaleźć. Trudno też ostatecznie zaangażować się w losy Chucka, kiedy sam autor w posłowiu przyznaje, że „Nie mam pojęcia, skąd się wzięło Chucka”. Dosyć mieszane, ale bynajmniej nie same negatywne odczucia wiążą się z tym tekstem.

W zbiorze pojawia się też dobrze znana wszystkim miłośnikom prozy Kinga Holly Gibney. I tutaj bardzo ważna informacja – „Jest krew, są czołówki” stanowi tak naprawdę kontynuację powieściowego „Outsidera”, akcja rozgrywa się bowiem nieco ponad rok po wydarzeniach, które śledziliśmy we wspomnianej książce, natomiast w całości znajdziemy również liczne nawiązania do trylogii „Pan Mercedes”. Tym razem Holly angażuje się w bardzo nietypową sprawę, w którą zamieszana jest zmiennokształtna istota, swoisty patron śmierci, towarzysz nieszczęśliwych, makabrycznych wypadków. „Jest krew” trzyma w napięciu właściwie od pierwszej, aż do ostatniej strony, choć można mieć wrażenie, że temat zyskałby po rozwinięciu do pełnoprawnej powieści, a nie tylko kolejnego epizodu z biografii dobrze znanej bohaterki. Interesujące, ale z potencjałem na więcej.

Natomiast ostatnim elementem zbioru jest „Szczur”, czyli opowieść, która odnosi się do sztuki tworzenia, a właściwie… nieumiejętności kończenia. Problem braku weny i inspiracji dotknął Drew Larsona. Aby uporać się z artystyczną blokadą niespełniony pisarz, wyjeżdża do chaty w środku lasu, gdzie ma nadzieję znaleźć inspirację. Dosyć proste w treści, kameralne w formie, ale z ciekawą wymową, która odnosi się do pytania, ile można poświęcić w imię sztuki.

Cóż powiedzieć, „Jest krew…” to pozycja raczej nieobowiązkowa, choć godna uwagi – przede wszystkim dla oddanych fanów Stephena Kinga. Tematy ostateczne znalazły interesujący wymiar, twórca historii takich jak „Joyland” czy „Doktor Sen” w dalszym ciągu potrafi hipnotyzować, bawić się formą, ale czasami brakuje w tej rzemieślniczej pracy czegoś dodatkowego. Emocjonalnej iskry, artystycznego natchnienia, a może po prostu puenty. Choć jest też prawdą, że „Jest krew…” daje pole do interpretacji i dyskusji, co jest wielką wartością literatury. Ciekawy zbiór opowiadań. Tylko tyle. I aż tyle.

Ocena: 7/10

Tytuł: Jest krew...

  • Autor: Stephen King
  • Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
  • Wydawca: Prószyński i Spółka
  • Tytuł oryginału: If It Bleeds
  • Data premiery: 28.04.2020 r. 
  • Oprawa: miękka
  • Format: 142mm x 202mm
  • Liczba stron: 512
  • ISBN: 978-83-8169-293-9
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus