„Przestrzeni! Przestrzeni!” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 30-04-2020 21:31 ()


Nie zawsze adaptacja filmowa dobrze służy swemu pierwowzorowi. Bywają filmy mające tylko luźny związek z książkami, na których bazie powstały. Ekstremalnym przykładem jest tu „Czarny Tulipan”, o którym wciąż się mówi, że powstał na motywach prozy Aleksandra Dumas, podczas gdy książka pod tym tytułem nie ma zupełnie nic wspólnego z treścią filmu. Ekranizacje dokładne są dziś bardzo rzadkie, zwykle mamy do czynienia z impresją reżysera na temat tego, co przeczytał i jego własnymi dodatkami, rodzajem specyficznego fanfiction. Jednym z przykładów takiego działania jest „Zielona pożywka” („Soylent green”), która powstała pod wpływem inspiracji książką Harry'ego Harrisona „Przestrzeni! Przestrzeni!".

Zbliża się od dawna oczekiwany przełom tysiącleci. W Nowym Yorku żyje 35 milionów ludzi, a na jego ulicach rządzi prawo dżungli. Transport mechaniczny nie istnieje wskutek braku paliwa. Elektryczność jest wydzielana. Władze nie panują już nad niczym i koncentrują się niemal wyłącznie na zapewnieniu względnego bezpieczeństwa na ulicach. Temu służy cały, mocno rozbudowany system opieki społecznej. Ziemia jest wyeksploatowana niemal do granic możliwości, poszczególne państwa od dawna ze sobą nie współpracują. Żywność, a nawet woda pitna, stają się towarem luksusowym. Podczas szczególnie gorącego lata detektyw policyjny Andy Rush otrzymuje pozornie zwykłe zadanie: ma zbadać okoliczności śmierci milionera Mike'a O'Briena. Początkowo podchodzi do niego z rutynową obojętnością. W mieście codziennie dochodzi do wielu zbrodni, z których tylko nieliczne zostają wyjaśnione, o innych zapomina się jak najszybciej. Szybko jednak okazuje się, że tym razem sprawą zainteresowane są wysoko postawione osoby, śledztwo musi więc trwać aż do skutku. Starając się odnaleźć mordercę, detektyw poznaje zawodową utrzymankę związaną z „Wielkim Mikiem”. Jest to śliczna, rozpieszczona przez wygodne życie dziewczyna o imieniu Shirl. Niespodziewanie tę dwójkę łączy głębokie, namiętne uczucie. Czy jednak w ich świecie taki romans może liczyć na klasyczny happy end?

Książka Harry'ego Harrisona została w 1973 roku przeniesiona na ekran, jednak dokonano jedynie luźnej adaptacji jej najważniejszych wątków. „Zielona pożywka”, bo o tym filmie mowa, odbiega daleko od oryginału literackiego, a co więcej, całkiem zaciemnia jego przesłanie. Nie ma w nim mowy o koszmarnym przeludnieniu, które w książce jest powodem większości problemów. Wynikło ono z powszechnej niechęci do kontroli urodzin w społeczeństwie, na próżno walczącym z postępującym jałowieniem ziemi uprawnej i degradacją środowiska naturalnego. Nawet w sytuacji, gdy nędzarze śpią pokotem na ulicach i klatkach schodowych, czysta woda jest luksusem, a żywność osiąga astronomiczne ceny, ludzie mnożą się nadal bez żadnych zahamowań. To doprowadza do sytuacji, w której nie tylko wiele zdobyczy cywilizacji staje się przeszłością, ale czymś niemożliwym staje się też zwykła prywatność. Zaczyna ona stanowić, podobnie jak mięso czy możliwość wzięcia prysznica, luksus dostępny tylko dla bogaczy. Koresponduje z tym tytuł książki - „Make room! Make room!” - stanowiący zwykle standardowy okrzyk policyjny wzywający do rozejścia się osób niepowołanych z miejsca zdarzenia. Tutaj ma on dwojakie, bolesne znaczenie.

Nie wszyscy to wytrzymują. Jedni organizują masowe demonstracje, licząc na wywarcie nacisku na władze, inni działają w myśl zasady „wszystko, aby jakoś przeżyć”. Normy moralne przestają mieć znaczenie, uczucia tracą swą ważność. Najlepszym przykładem jest miłość Shirl i detektywa Rusha. Dzielna, inteligentna i po swojemu uczciwa dziewczyna, która w imię tej miłości rezygnuje z luksusowego życia utrzymanki, załamuje się w końcu, gdy oboje tracą swój ostatni skarb – w miarę odizolowaną od innych, choć nędzną przystań. Wiele wytrzymała, nie mogła jednak znieść przebywania w jednym mieszkaniu z prymitywną, rozwrzeszczaną rodziną, którą dokwaterowała im opieka społeczna. Trudno robić jej z tego zarzut, wystarczy postawić się na jej miejscu. Tego wszystkiego nie ma w filmie, którego reżyser postawił na grozę innego rodzaju, perspektywę legalnego i nieuniknionego kanibalizmu i w ten sposób całkiem wypaczył przesłanie książki.

Autor trochę przeliczył się z określeniem terminu wydarzeń, podobnie jak choćby twórcy serialu „Kosmos 1999”. Jak wszyscy wiemy, przełom tysiącleci nie wyglądał tak, jak mu się wydawało. Mamy go dawno za sobą, a Nowy Jork nadal wygląda normalnie. Znaleźliśmy sposób, aby zwiększyć produkcję żywności, wciąż też starcza paliwa i wody. Ale można zadać sobie elementarne pytanie, na jak długo? Wszyscy oczywiście wierzymy w to, że „ludzkość jakoś sobie poradzi”, Ale co, jeśli jednak sobie w pewnym momencie nie poradzi? Cały nurt postapo bazuje przecież na przekonaniu, że tak się nie stanie. Takie książki jak „Przestrzeni! Przestrzeni!” są ostrzeżeniem: zacznijmy wreszcie używać mózgów, inaczej nasz los będzie przesądzony.

 

Tytuł: Przestrzeni! Przestrzeni!

  • Autor: Harrison Harry 
  • Tytuł oryginalny: "Make Room! Make Room!"
  • Język oryginalny: angielski
  • Tłumacz: Kot Radosław
  • Gatunek: science fiction
  • Data wydania: 1966
  • Data pierwszego wydania polskiego: 1990
  • Data nowego wydania: 09.2019 r.
  • Wydawnictwo: REBIS
  • Seria wydawnicze: "Wehikuł czasu"
  • Okładka: twarda
  • Ilość stron: 288
  • ISBN: 978-83-8062-608-9
  • Cena: 39.90 zł

 


comments powered by Disqus