„Czarny Młot ’45” - recenzja
Dodane: 29-03-2020 22:55 ()
Czarny Młot i jego uniwersum ponownie się rozrastają. Całkiem niedawno czytelnicy mieli okazję sięgnąć po co najwyżej dobrą odgrywającą się w przyszłości przygodę. Teraz mamy możność przenieść się w przeszłość. I jest to jeszcze bardziej wątpliwa przyjemność.
Dość szybko zostajemy wprowadzeni w klimat. W barze spotyka się dwójka sędziwych weteranów. Z ich rozmowy i retrospekcji poznajemy historię szwadronu Czarnego Młota, jednostki specjalnej działającej w ramach amerykańskiej armii. W jej skład wchodzą żołnierze o nienordyckim kolorze skóry, czyli „kolorowi”, jeśli dziś można użyć takiego określenia. Robią dokładnie to samo co Kapitan Ameryka. Niosą najlepsze amerykańskie wartości w świat, gdzie - w wyróżniających się z tła strojach - obijają gęby nazistom, „ruskom” oraz wszystkim tym, którzy na to zasługują.
Album osadzono w realiach II wojny światowej. Jednakże z rzeczywistością nie ma on kompletnie nic wspólnego. Infantylne dialogi, kiepsko rozplanowana akcja, boleśnie nijakie postaci, zwłaszcza drugoplanowe. Nagminne nadużywanie słowa chłopcy i szkopy zaczyna razić już w połowie lektury. Postaci mnóstwo gadają, również w trakcie - zdawałoby się - śmiertelnej walki, co żywo przywodzi na myśl tą jakże często stosowaną manierę w superbohaterskich komiksach o wątpliwej jakości. W historię wpleciony został również temat segregacji rasowej obecnej w amerykańskiej armii, ale trudno mówić tu o jakimś umiejętnym przedstawieniu tego zagadnienia. Fabuła jest kompletnie nijaka i aż trudno uwierzyć, że - prawdopodobnie najbardziej aktualnie rozchwytywany scenarzysta - Lemire ma z tym projektem coś wspólnego. Jest bowiem bardzo źle.
Ilustrację są brzydkie. Można się spokojnie pokusić o stwierdzenie, że nawet brzydsze, niż gdyby stworzył je Lemire. O ile jednak styl kanadyjskiego scenarzysty można polubić i zaakceptować - wszakże służy on przede wszystkim opowiedzeniu historii, zazwyczaj dość nostalgicznych o pozbawionych bitewnych scen wątkach - o tyle tutaj rysownik Matt Kindt nie ma nic na swoją obronę (poza tym, że najwidoczniej autorzy projektu chcieli mieć taką, a nie inną stylizację). Co w efekcie otrzymuje czytelnik? Pokraczne, anatomicznie zdeformowane, brzydkie i odpychające postaci ludzkie, wykonujące swoje małe zadania na tle nijakich, niewyraźnych lokalizacji. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że ten album spokojnie będzie można zaliczyć do najgorzej narysowanych, mainstreamowych komiksów tego roku. O dziwo, sam rysownik wydaje się w pełni zadowolony z własnej pracy, o czym można się przekonać wprost z jego komentarzy zamieszczonych w dodatkach. Szaro bura, zielonkawo niebieskawa akwarelowa paleta wcale nie poprawia poziomu przyjemności, płynącej z obserwacji plansz.
Czarny Młot '45 jest komiksem zaskakująco słabym pod każdym względem. Sprawia wrażenie totalnie amatorskiej roboty, wykonanej przez początkujących, pełnych wiary w swoje siły (i ślepych na błędy) raczkujących autorów. Słaba historia, byle jakie rysunki, zero klimatu. Nawet zapaleni fani produkcji okołoczarnomłotowych powinni się dwa razy zastanowić przed sięgnięciem po ten tytuł.
Tytuł: Czarny Młot '45
- Scenariusz: Jeff Lemire, Ray Fawkes
- Rysunki: Matt Kindt
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 11.03.2020 r.
- Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
- Oprawa: miękka
- Objętość: 120 stron
- Format: 170x260
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-281-9848-7
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus