„Najważniejszy jest pomysł” - rozmowa z Arturem Ruduchą

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-03-2020 12:02 ()


Kilka dni temu zaprezentowaliśmy wywiad z Danielem Koziarskim, powieściopisarzem i współprowadzącym popularny profil „Kultowe Komiksy z czasów PRL-u”. W swoim dorobku rzeczony ma również udział w powstaniu serii „Kapitan Szpic”, której jest współscenarzystą. Tym razem zapraszamy do zapoznania się z refleksjami Artura Ruduchy, drugiej „połowy” duetu odpowiedzialnego za to właśnie przedsięwzięcie.

Paradoks: Pytanie do bólu standardowe, ale nie wypada go nie zadać: dlaczego komiks i jak to się stało, że także Ty zostałeś tym medium „zainfekowany”?

Artur Ruducha: „Zainfekowany” - w dobie aktualnie panującej pandemii to dosyć ryzykowne stwierdzenie, nieprawdaż? A poważnie: ja komiksy po prostu lubię! Nie ma co dorabiać do tego specjalnej filozofii. Komiksami interesowałem się po prostu od dzieciństwa, od dzieciństwa też bazgroląc, a później już rysując (lub odwrotnie). Z racji mojego wykształcenia plastycznego i szerzej - wrażliwości na obraz – nietrudno wywnioskować, że język komiksowego medium operującym słowem i właśnie obrazem (lub odwrotnie) jest mi szczególnie bliski.  I tak trwa to po dziś dzień, nieprzerwanie prawie... półwiecze (sic!).

Paradoks: Kontynuując ten wątek, jak wyglądała Twoja droga do tworzenia profesjonalnych komiksów? Tylko od samego początku poproszę. 

Artur Ruducha: I tutaj jest pewien – nomen omen – paradoks. Otóż właściwie nigdy nie uważałem się za komiksiarza! Raczej za rysownika i ilustratora, także grafika. Swoją przygodę w świecie reklamy (z którą, wstyd powiedzieć, jestem związany od 1992 roku minionego wieku) zaczynałem właśnie jako grafik i rysownik – nie jako twórca komiksów. Te ostatnie zacząłem rysować dużo, dużo później. Natomiast bardzo wcześnie zacząłem tworzyć rysunki  satyryczne, udawało mi się publikować je w gazetach („Głos Szczeciński”, „STM”, „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Śremski”). Następnie ilustrowałem i rysowałem dla dzieci i młodszej młodzieży, do książek, gier i wydawnictw edukacyjnych.

Właściwie pierwszy komiks, który wydawał mi się być profesjonalnym, wykonałem, pracując w agencji reklamowej. To była robota na zlecenie,  komiks zaś był elementem szeroko zakrojonej kampanii promocyjnej jednego ze znaczących producentów słonych przekąsek (nie podaję nazwy, aby nie było kryptoreklamy). Potem okazało się, że ten komiks - i w ogóle świat plastyczny, który wykreowałem na potrzeby tej akcji - zdobył Grand Prix marketingowego konkursu i laury dla agencji. Komiks „Kraina Crunch” był publikowany na łamach „KOMIKSOWA” - dodatku do ogólnopolskiej „Gazety Wyborczej” (mam te numery „KOMIKSOWA” w swoim archiwum, na pamiątkę).

Z tego czasu pamiętam miły incydent: agencja przy tworzeniu spotu reklamowego współpracowała wówczas ze studiem grafiki filmowej Leszka Gałysza (ś.p. znakomitego  reżysera, scenarzysty, animatora i producenta, autora projektów plastycznych do legendarnych filmów m.in. „O dwóch takich, co ukradli księżyc” z muzyką Lady Pank, czy „Jacek i Placek”). Leszek Gałysz, oglądając moje ilustracje i storyboardy do spotu,  zapytał... jaki zagraniczny ilustrator tworzył rysunki, bo mu się podobają. Na moment uniosłem się na nad ziemię – z dumy. Taka sytuacja, którą mocno zapamiętałem. Dziś, patrząc z perspektywy czasu, uważam ten komiks za półamatorski (a może nawet za trzy czwarte amatorski), ale wówczas to było dla mnie nie lada osiągnięcie.

Paradoks: Jeszcze jedno „oklepane” (ale w gruncie rzeczy niezbędne) pytanie o Twoich komiksowych mistrzów i dlaczego kluczowe miejsce wśród nich zajmuje Tadeusz Baranowski? 

Artur Ruducha: To wpierw o rysownikach: Tadeusz Baranowski – absolutny Number One!, Papcio Chmiel, Grzegorz Rosiński - to mój TOP klasyków polskiego komiksu. Z komiksiarzy młodszego pokolenia lubię twórczość Sławka Kiełbusa, jestem pod wrażeniem działań Piotra Kowalskiego na zagranicznym rynku komiksowym. Jeśli zaś chodzi o zagranicę właśnie: mój tamtejszy TOP tworzą takie tuzy europejskiego komiksu fun jak: A . Franquin, A. Uderzo, B. Dumont (Bédu). Bardzo lubię dynamikę kreski w komiksach R. Loisela i cały czas nie mogę wyjść z podziwu dla drobiazgowości i pieczołowitości rysunku hiszpańskiego rysownika F. Ibáñez Talavera.

A teraz, dlaczego Tadeusz Baranowski? To mój komiksowy idol od bardzo wczesnych lat szkolnych - w podstawówce z zapartym tchem czytałem i oglądałem (lub odwrotnie) „Podróż smokiem Diplodokiem” („Świat Młodych”) i pamiętam, że byłem oczarowany tym komiksem! A później wszystkimi innymi, które sukcesywnie poznawałem. W tadeuszowych komiksach uwielbiam grę słowem (piękna polszczyzna!), oryginalną kreskę, przepiękną kolorystykę, nieskrępowane eksperymenty w kadrowaniu i komponowaniu plansz po swojemu, wreszcie - po swojemu pisane scenariusze. Te sprawy zawsze mi się podobały i podobają. Podejrzewam, że nie tylko mi, bo fanów ma Tadeusz na pęczki! Do lektury komiksów Tadeusza powracałem i powracam sukcesywnie przez całe moje życie - także to zawodowe, ponieważ takie właśnie podejście do komiksu – z dystansem, z humorem, przekorne z satyrycznym zacięciem - jest mi szalenie bliskie. Echo takiego podejścia pobrzmiewa, jak sądzę w komiksach mojego autorstwa.

Paradoks: Jak wygląda Twój tryb pracy? I to zarówno jeśli chodzi o kreowanie fabuł, jak również warstwę plastyczną.

Artur Ruducha: Najważniejszy jest pomysł. Jeśli on już jest, przychodzi czas na scenariusz i rysunki. Z racji tego, że nie rysuję realistycznie, a priori jest to rysunek humorystyczny. Bardzo dużo czasu spędzam na pisaniu scenariusza, powstaje naprawdę dużo wariantów do wariantów, bo mam tendencję do słownego perfekcjonizmu. Gdy scenariusz jest w końcu wykrystalizowany, siadam do rysowania. Wpierw powstaje szkic planszy, następnie wykonuję docelowy rysunek tuszem – wszystko na papierze, analogowo. Z kolorowaniem bywa różnie, bywa to technika klasyczna, bywa też kolorowanie w komputerze na tablecie. Na końcu dochodzi komputerowa typografia. I tak etapami powstaje komiks - to wbrew pozorom naprawdę bardzo ciężka i żmudna praca, wymagająca mnóstwo czasu. A tego ostatniego jak zawsze brak.

Paradoks: Co zdecydowało o realizacji hołdu dla twórczości Tadeusza Baranowskiego w formie albumiku „To rozmiesza, to porusza... Czar komiksów Tadeusza!”?

Artur Ruducha: To był od początku do końca tylko i wyłącznie mój pomysł. Zrodził się samoistnie, bowiem od naprawdę bardzo długiego czasu myślałem, co mogłoby wyrazić moje uwielbienie dla oryginalnych komiksów Tadeusza Baranowskiego, w których się systematycznie zaczytywałem. I tak powstał album „To rozśmiesza, to porusza… Czar komiksów Tadeusza!” - nowa historyjka-hołd, która łączy różne postaci i wątki z różnych komiksów Tadeusza. Napisałem, narysowałem i pokolorowałem ją tak, aby w warstwie tekstów, kreski i koloru oddawała ducha magii oryginałów. Gotowy komiks sam wyprodukowałem w kilku egzemplarzach i następnie wysłałem Tadeuszowi pocztą w prezencie, nie oczekując w zasadzie niczego, bo zrobiłem ten komiks dla własnej przyjemności i zmyślą o przyjemności Tadeusza (mam nadzieję). Bardzo mile wspominam tamten czas. 

Paradoks: Ponoć Tadeusz Baranowski miał okazję osobiście odnieść się do wspomnianego wyżej komiksu. Jaka była rekcja mistrza na „To rozmiesza, to porusza…”?

Artur Ruducha: Okazało się, że Tadeuszowi tak spodobał się komiks „To rozśmiesza...”, że zasugerował nawet jego wydanie! I wydał go Leszek Kaczanowski w swoim wydawnictwie Ongrys (wcześniej wydawał już dzieła Tadeusza, więc był niejako „naturalnym” wydawcą). Od tamtego czasu jestem z Tadeuszem w stałym kontakcie telefonicznym, często rozmawiamy o tym i owym (również komiksowym). 

Paradoks: Czy wspomniana realizacja z założenia planowana była jako przedsięwzięcie „jednostrzałowe”, czy też kusiło Cię kontynuowanie losów bohaterów mistrza Tadeusza, jak ma to obecnie miejsce w przypadku Wojów Mirmiła?

Artur Ruducha:  Jednostrzałowe, zdecydowanie! Mam ogromny szacunek do oryginalnej twórczości Tadeusza i nie śmiem wchodzić „w buty” tak wielkiego Twórcy. Nie chcę też wyjść na jakiegoś tadeuszowego imitatora – po prostu „To porusza...” ma pokazywać, jakim fantastycznym artystą (nie tylko komiksowym!) jest Tadeusz Baranowski. Jedynym w swoim rodzaju. Kropka.

Paradoks: Pamiętasz okoliczności zawiązania się Waszej współpracy z Danielem Koziarskim, współscenarzystą „Kapitana Szpica” (a przy okazji także powieściopisarzem i współprowadzącym popularny profil „Kultowe Komiksy z czasów PRL-u”)? Jak doszło do tego, że zdecydowaliście się właśnie na pastisz Żbika miast chociażby realizacji z udziałem Lorda Hokusa-Pokusa, panny Motylkowskiej, E.U.Geniusza i całej reszty wesołej gromadki z uniwersum mistrza Tadeusza?

Artur Ruducha:  Wspaniałe uniwersum Tadeusza pokazałem (mam nadzieję) w komiksie „To porusza...”, nie widzę najmniejszego sensu w byciu mniej, lub bardziej udaną kopią czyjegoś stylu. Zarówno na krótszą, jak i na dłuższą metę. Uważam ponadto, że aby być twórcą, należy tworzyć swoje komiksy, po swojemu – i tego się trzymajmy.

Daniela poznałem przez facebookowy profil „Kultowe Komiksy z czasów PRL-u”. Od pewnego czasu korespondowaliśmy, ja proponowałem swoje rysunki satyryczne, różne komiksowe żarciki, a on je pokazywał internautom na łamach „Kultowych”.

Daniel – zdolny powieściopisarz –  jest wielkim fanem serii komiksowej „Kapitan Żbik” - i w ogóle komiksów, ma świetne poczucie humoru i lubi absurdalny humor. Prawdopodobnie to zdecydowało o tym, że pomyśleliśmy o wspólnym tworzeniu czegoś nowego. Szybko wpadliśmy na pomysł komiksu parodystycznego, absurdalnego, purnonsensowego. I tak powstał „Kapitan Szpic” ze świetnym scenariuszem Daniela - początkowo jako swoiste antidotum na poważnego, klasycznego „Kapitana Żbika”, z czasem jako miejsce różnych popkulturowych nawiązań. A ostatnio jako punkt wyjścia do rozszerzenia tematyki o dokonania polskiej klasyki komiksowej z czasu demokracji ludowej.

Paradoks: Jakie masz plany na przyszłość w zakresie Twojej komiksowej twórczości? Ponoć powstaje czwarty tom „Kapitana Szpica”.

Artur Ruducha: Czwarty tom „Kapitana Szpica” powstaje rzeczywiście i prace są zaawansowane. Tym razem postanowiliśmy wspólnie z Danielem nieco odetchnąć serii od tematyki czysto żbikowej, rozszerzając jego fabułę o inną komiksową serię. Plan jest taki, aby zamknąć zeszyt jeszcze w tym roku, ale czas pokaże, jak to z tym będzie. Prócz kontynuowania serii „Kapitan Szpic” z Danielem, w planach mam też wydanie  autorskiego, zabawnego komiksu… historycznego, tym razem tworząc wszystko od A do Z we własnym sosie. 

Paradoks: Wyczekujemy zatem zarówno czwartego „Szpica”, jak i zupełnie nowego projektu, o którym wspomniałeś i rzecz jasna dziękujemy za rozmowę.


comments powered by Disqus