„Podróże Franka” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 24-02-2020 23:25 ()


Przeszukując zasoby internetu w poszukiwaniu informacji dotyczących Jima Woodringa, można natknąć się na kilka dokumentalnych rejestracji wideo, na których artysta prezentuje możliwości pióra fantazyjnie nazwanego Nibbus Maximus. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pióro ma ponad dwa metry długości i trzeba nie lada wprawy oraz zaangażowania obu rąk, by nim operować. Dlaczego Jim Woodring w ogóle zmaga się z tak niedorzecznym zadaniem? Dlaczego się męczy, chociaż trzeba przyznać, że gigantyczne pióro prowadzi dość pewnie po liniach przygotowanego wcześniej szkicu ołówkiem? Odpowiedź jest prosta: bo może.

Efektowny i ekscentryczny performance, którego uzasadnieniem była chęć zaobserwowania przez artystę, jak będzie zachowywać się w zależności od obranej skali narzędzia umieszczony w nim tusz, dobrze wprowadza w świat Jima Woodringa, amerykańskiego artysty, twórcy „Podróży Franka”, które staraniem Kultury Gniewu właśnie ukazały się na polskim rynku.

Kim jest Jim Woodring? Najkrócej mówiąc twórcą kultowym, ale wyświechtany frazes zubaża fenomen, jakim jest ten amerykański artysta. Otoczony uwielbieniem fanów i darzony szacunkiem kolegów po fachu (lista jest długa, ale niech padną choćby nazwiska Daniela Clowesa, Neila Gaimana, Chrisa Ware'a), Jim Woodring znany jest przede wszystkim jako twórca komiksowy, który dał światu postać antropomorficznego Franka, stworzenia, którego geneza sięga dziecięcych fascynacji Woodringa animowanymi filmami Maxa Fleischera, szczególnie postacią Bimbo z filmu „Inicjacja Bimbo” (1931).

Komiksy to tylko jedna z wielu form aktywności pochodzącego z Los Angeles artysty, który w młodości doświadczał, wedle jego własnych słów, paranormalnych stanów, wizji, halucynacji definiujących jego postrzeganie rzeczywistości na resztę życia. Będąc także dzieckiem formacji pokoleniowej, której dojrzewanie przypadło w szczytowym okresie hippisowskiej kontrrewolucji, Jim Woodring wykazuje się typową, interdyscyplinarną wyobraźnią i otwartością na przeróżne formy artystycznej aktywności. Dlatego nie wydaje się niczym niezwykłym, że poza komiksami Jim Woodring zajmuje się także tworzeniem rzeźb, form z akrylu, tkanin artystycznych, przestrzennych instalacji oraz udzielaniem się w niecodziennych projektach, jak rysowanie w czasie rzeczywistym do improwizowanej muzyki (ceniona i nagrodzona kolaboracja z Billem Frisellem).

Wszystkie te przytoczenia składają się na obraz Jima Woodringa jako twórcy nieszablonowego i dają ogólny pogląd na to, czego można spodziewać się, sięgając po „Podróże Franka". Oczywiście, można w świat Franka, czyli fantastyczną Krainę Unifactor zanurkować bez wstępnych rozpoznań (co wcale nie wydaje się złym pomysłem, gdyż uczucie dziwności otaczającego świata, której doznaje się podczas pierwszego kontaktu z tym komiksem, jest doświadczeniem cennym), ale chcąc oddać sprawiedliwość tej wybitnej realizacji, warto jednak jakieś konteksty spróbować zarysować, bo nawet tak nieszablonowa wyobraźnia skądś czerpie inspiracje.

Wspomniałem na początku, że Jim Woodring, tworząc postać Franka, inspirował się animacjami Maxa Fleischera. Jednak to tylko jeden z wielu tropów. Wczytując się w noty biograficzne artysty i jego liczne wypowiedzi, można wskazać dużo więcej źródeł. Przywołując tylko kilka, dobrze je mieć przy sobie, gdy poczujemy się lekko zagubieni w trakcie wędrówek po Krainie Unifactor.

Naczelną zasadą konstytuującą świat Franka jest trójstopniowy proces twórczy, któremu poddane są graficzne projekty artysty. Pierwszym z nich jest konkret, którym Jim Woodring się inspiruje podczas pracy (np. rysunek anatomiczny, przedmiot). Drugim stopniem jest wyobraźnia artysty interpretująca dany artefakt, co prowadzi do stopnia trzeciego, czyli finalnej, graficznej hybrydy realności i wyobrażenia. Dlatego Kraina Unifactor jest tak niesamowitym doświadczeniem - zamieszkują ją bowiem istoty łączące w sobie te dwa wymiary. Żeby odnaleźć się w świecie Jima Woodringa, trzeba nieustannie zaprzęgać wyobraźnię do pracy, próbując łączyć w spójną całość tak różne źródła inspiracji, jak filmy Lyncha, Felliniego, Miyazakiego, książki Tołstoja, Wiktora Hugo, muzykę Bacha, Satiego, Glassa, Messiaena (wydaje się, że chyba najbliższy Woodringowi w sposobie myślenia o świecie), czy tego wszystkiego, co niesie ze sobą medytacja, religijność Wschodu, rośliny halucynogenne, historia naturalna, badania mózgu, anatomia oraz żaby i koty. Uświadomiwszy sobie rozmiary i zakres inspiracji Jima Woodringa, możecie śmiało ruszać ku przygodzie.

Nie ukrywam, uwielbiam tego typu wyprawy, bo przebywanie w Krainie Unifactor to doświadczenie porównywalne z wyprawą do Krainy Czarów Lewisa Carrolla. Pierwsze drogowskazy pojawiają się już na froncie i tyle okładki „Podróży Franka”, które łączy grafika przedstawiająca głównego bohatera stojącego na grzbiecie wijącej się w splotach istoty kształtem przypominającej smoka. Skórę zwierzęcia pokrywają kadry z „Podróży Franka". Rysunek ten trafnie oddaje charakter wyobraźni Woodringa, którą definiuje zachwyt nad różnorodnością form istnienia, procesem wiecznej przemiany - w tym przypadku symbolizowanej przez liczne sploty ciała zwierzęcia. Tej regule jest podporządkowany świat Krainy Unifactor, gdzie nic ani nikt nie ma stałej formy, poza równymi ramkami kadrów, symetrycznie umiejscowionymi na komiksowych panelach. Główny bohater, a obok niego złośliwy demon Kaprys, Człowiekowieprz czy wierny towarzysz Franka, szczeniaczek Pupshaw, nieustannie zmagają się ze światem zmiennych form, czy są to ich własne ciała, czy otaczająca rzeczywistość. W „Alicji w Krainie Czarów” była tylko jedna królicza nora prowadząca do innego wymiaru. W „Podróżach Franka” takich nor, szczelin, podwodnych korytarzy czy tajemnych przejść prowadzących w inne wymiary jest bez liku.

Większość historii zamieszczonych w „Podróżach Franka” ma dość prozaiczny początek. Bohater budzi się w swoim domu (trop wizualny - architektura świątyń hinduistycznych), wychodzi na zewnątrz... i od tego momentu już nic nie jest oczywiste: szczelina w niebie sprowadza na świat fantazyjne istoty, objazdowy handlarz oferuje Frankowi dziwną zabawkę, demon Kaprys przy użyciu wymyślnego instrumentu deformuje głowę naszego bohatera, tak samo, jak skoczek wieżowy, który wyskakuje z głowy Kaprysa. Surrealistyczne obrazy napędzają fabuły poszczególnych rozdziałów, ale wizje te dzięki subtelnemu humorowi utrzymują zdezorientowanego czytelnika na powierzchni, ponieważ humor, który dominuje w komiksie, ma przyziemny, slapstickowy charakter. Nieustannie ktoś komuś wymierza kopniaki, zrzuca z pojazdu, budzi gwałtownie z drzemki albo wywołuje przerażenie, nagle krzycząc tuż nad uchem. Jednak o wiele smaczniejszy jest ten rodzaju humoru, który Woodring transmituje poprzez sporadyczne, lakoniczne wtręty tekstowe („Podróże Franka” to komiks bez dymków) w rozległe obszary ciszy panującej w historyjkach. To duża sztuka - wydać głos w idealnym momencie i wydać go czysto. Jim Woodring potrafi to znakomicie.

„Podróże Franka” nie wpisują się w żadne kanony, uniwersa i galaktyki. To świat osobny, zaprzątnięty sobą i swoimi problemami. W końcu należy też wspomnieć o kwestii najważniejszej, czyli wizualnej stronie komiksu - tym bardziej że przygody antropomorficznego bohatera, które Jim Woodring zaczął rysować pod koniec lat 90., są doświadczeniem stricte wizualnym, pozbawionym tekstu. Wspomniany na początku performance z gigantycznym piórem pokazuje, jak sprawnym artystą jest Jim Woodring. Na filmie widać, że Nibbus Maximus, którym operuje autor „Podróży Franka”, porusza się po ogromnych arkuszach papieru wprawnie i płynnie - przypomina to trochę wprawki z kaligrafii. I faktycznie, w pracach Woodringa wyczuwa się skupienie i precyzję kaligrafa. Pieczołowite kreskowanie odsyła do sfery skojarzeń, w których poszczególne kadry komiksu przywodzą na myśl szlachetne techniki litograficzne.

Rację ma Justin Green, który w słowie wstępnym zwraca uwagę na niezwykłą czystość rysunku Woodringa, który z jednej strony jest prosty i konkretny, z drugiej niezwykle wysublimowany, nasączony wymiarem alegorycznym. Najbardziej uderzające wydaje się to w partiach komiksu, których głównym bohaterem jest Człowiekowieprz, najbardziej tajemnicza i niepokojąca obok demonicznego Kaprysa istota zamieszkująca Krainę Unifactor. Źródłem tego typu alegorycznych skojarzeń jest newage'owa konstrukcja wyobraźni Woodringa, która odważnie trawestuje komiksowym językiem religijną ikonografię.

„Podróże Franka” to komiksowe medium generujące nieskończenie wiele treści, skojarzeń, odniesień i nawiązań. Osoby, które lubią spotkania z nieszablonową wyobraźnią, w pierwszej kolejności powinny sięgnąć po komiks Jima Woodringa. Ze swojej strony gorąco namawiałbym jednak, by po „Podróże Franka” sięgnęli wszyscy, dając się namówić na krótki spacer po Krainie Unifactor. Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, jest wiele szczelin w powłoce widzialnego świata, jest wiele studni, jaskiń i podwodnych korytarzy, którymi da się z Unifactor uciec. Przywoływany na wstępie Daniel Clowes, wybitny twórca komiksu alternatywnego, uważa, że w przypadku Jima Woodringa mamy do czynienia z geniuszem. Nie czuję potrzeby, by kłócić się z tą opinią.

 

Tytuł: Podróże Franka

  • Scenariusz: Jim Woodring
  • Rysunki: Jim Woodring
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data publikacji: Styczeń 2020
  • Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: miękka
  • Format: 160 x 222 mm
  • Stron: 236
  • ISBN: 978-83-66128-33-0
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus