Raport z Dni Fantastyki

Autor: Cezary „Thanatos” Matkowski Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 24-07-2007 08:48 ()


 

Raport z Dni Fantastyki

 

Wrocław, 29 czerwca - 1 lipca

 

 

 

Lubię kameralne konwenty. Zwłaszcza, jeżeli odbywają się w miłym miejscu. Ciekawymi punktami programu też nie pogardzę. Dlatego właśnie wizytę na Dniach Fantastyki, zorganizowanych już po raz czwarty w Centrum Kultury „Zamek" na wrocławskiej Leśnicy w dniach 29 czerwca - 1 lipca, mogę uznać za bardzo mile spędzony weekend.

Zameczek na wrocławskiej Leśnicy to bardzo miłe miejsce, w którym na co dzień mieści się centrum kultury. Świeżo wyremontowany, położony z dala od centrum (ale z wygodnym dojazdem), w spokojnej okolicy (co przekłada się na małą liczbę okolicznych lokali), tuż przy sporym parku (dobre, gdy pogoda dopisuje) stanowi świetne miejsce dla tego typu konwentów. Co prawda, noclegi zorganizowano w innym budynku, ale był on na tyle blisko, że taka lokalizacja nie stanowiła większego problemu. Tak przynajmniej twierdzili napotkani konwentowicze.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy jeszcze przed wyruszeniem na konwent, był program. Wiem, że na wrocławskich imprezach często pojawiały się problemy odnoście tego drobnego, acz istotnego szczegółu. Tym razem ktoś postanowił uszeregować sieciowy program w kolejności zgłoszeń, nie podając terminów. Niby nic, ale informacja o tym, kiedy zacznie się pierwszy punkt programu byłaby naprawdę miła. Ale cóż, pogoda dopisywała, ludzi również trochę było, więc przybycie cztery godziny wcześniej nie zaszkodziło.

Drugą rzeczą była wielkość samego konwentu. Organizatorzy szczycili się tym, że poprzednie edycje konwentu przyciągały po 800 - 1000 osób. W tym roku nie było ich więcej niż 200 - 250 (choć mogło być ich więcej, organizatorzy mieli podobno kilka list i bez ich porównania nie byli w stanie podać mi dokładnej liczby uczestników pod koniec konwentu). Tak czy inaczej, nie mogę powiedzieć, aby na konwencie panował tłok, ale trudno też mówić o pustkach. Nie zanotowałem ludzi błąkających się bez celu po korytarzach, a co ciekawsze prelekcje gromadziły po 40 - 50 widzów. Innymi słowy - „gęstość" programu, wielkość miejsca oraz ilość uczestników była dość zgrabnie wyważona.

Jak sama nazwa wskazuje, konwent nosił nazwę „Dni Fantastyki" i faktycznie, jego formuła zbliżała go raczej do konwentów „średniofandomowych". Na tego typu konwencie nie mogło zabraknąć też pisarzy i innych twórców fantastyki. W tym roku gościem honorowym był Henry Lion Oldi, pod którym to pseudonimem publikuje duet ukraińskich pisarzy: Dymitr Gromow i Oleg Ładyżeński. Oprócz nich na konwencie pojawili się również: Andrzej Ziemiański, Jacek Inglot, Marcin Przybyłek, Romuald Pawlak, Jakub Ćwiek Rafał Dębski i Szczepan Twardoch oraz tłumacze: Piotr Cholewa, EuGeniusz Dębski (też pisarz), Andrzej Sawicki i Marina Makarewska. Ponadto w galerii odbył się wernisaż Waldemara Siwka, wrocławskiego malarza tworzącego obrazy zainspirowane tematyką fantasy. Uwagę zwraca też fakt, że na Dniach Fantastyki przedstawiono również nagrodę im. Janusza Zajdla, czyli jedno z najwyższych wyróżnień w dziedzinie polskiej fantastyki.

Choć w programie znajdował się blok RPG, miłośnicy tej formy rozrywki byli jednak w mniejszości. „Turlaczy" napotkałem niewielu, podczas gdy niemałe podziemia pod zamkiem oraz spora część tarasu przez większość czasu pełne były zwolenników przesuwania po stole kawałków metalu. Być może to kwestia wielkości konwentu, podejścia twórców programu czy doświadczenia z ostatnich lat, ale miłośnicy RPG zostali potraktowani nieco po macoszemu, gdyż sal przeznaczonych do grania było mało. Nie zorganizowano także żadnych sesji prowadzonych przez akredytowanych mistrzów gry, co jest dość popularną praktyką na innych konwentach. Z drugiej strony, jak już wspominałem, RPG-owcy byli w zdecydowanej mniejszości, ale nie przeszkadzało im to w dobrej zabawie. Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Na plus tak małego konwentu zaliczyć należy fakt zorganizowania pięciu LARP-ów. Co prawda, przy tej liczbie ludzi, były one nieco kameralne, jak jednak mówią niektórzy, jeżeli ktoś jest dobry w grze, to wielkość jest sprawą drugorzędną.

Skoro już o tarasie i bitewniakach mowa. Kiedy pogoda dopisywała (czyli przez większą część piątku soboty), odbywały się na nim pokazowe bitwy, w których Artur Szyndler (tak, ten sam) prezentował początkującym gry Games Workshop. Muszę przyznać, że zastosowana przez niego forma pokazu była dość ciekawa. Wyobraźcie sobie normalną grę, w której po każdej ze stron stoi kilku graczy, zaś sędzia objaśnia zasady i opisuje posunięcia grających oraz sytuację na stole. Choć nie był to szczyt narracji (a szkoda, metoda marketingowa moim zdaniem kapitalna i warto byłoby się podszkolić), ale i tak słuchało się miło. Zwolennicy gier strategicznych mogli też wziąć udział w turnieju mistrzowskim „Władcy Pierścieni" oraz turniejach „WFB", „WH40K", „Star Wars" i „Warmachine".

Co do programu, to muszę przyznać, że wzbudził on we mnie mieszane uczucia. Poza typowo konwentowym blokiem RPG wyszególniony został również blok „Gwiezdnych Wojen". Na uwagę zasługiwały zwłaszcza takie jego punkty, jak: improwizowane „słuchowisko" oparte na jednym z komiksów, turniej „Sabbaca" czy panel języka Mando'a. Obecność tych punktów odróżniała go dość mocno od...bloku RPG, który był, z całym szacunkiem dla organizatorów i twórców programu, stosunkowo kiepski. Może po prostu zdziadziałem na stare lata, ale kwestie związane z odgrywaniem, mrokiem i cierpieniem, które dominowały w tym bloku, były wałkowaniem po raz kolejny nieśmiertelnych (albo raczej nieumarłych) tematów. Nihil novi sub s..., pardon, luna. Z bloku pozytywnie wybijała się prelekcja o 20. latach historii RPG w Polsce, przeznaczona zarówno dla dziadków pragnących powspominać stare dzieje, jak i dla młodych, których tych dziejów nie mają prawa pamiętać, ciekawy konkurs poświęcony mniej znanym systemom i prelekcja dotycząca opisywania egzotycznych miejsc poprowadzona przez Wolviego, który w egzotycznych miejscach faktycznie bywał. Jak na mój gust erpegowca, to trochę za mało atrakcji. Widziałem mniejsze konwenty, na których program był pod tym względem znacznie ciekawszy.

Pozostałe prelekcje o znacznie bardziej „średniofandomowej" proweniencji podzielono na dwa bloki, najwyraźniej z racji dużej ich ilości i ograniczonego czasu. Mówiąc o „średnim fandomie" mam tu na myśli ludzi, którzy poza czytaniem fantastyki lubią o tej fantastyce i tematach pokrewnych dyskutować, niekoniecznie angażując się w bardziej ludyczne formy rozrywki, takie jak np. gry RPG. Może jestem stronniczy, ale naprawdę od słuchania o odgrywaniu w „Świecie Mroku", czy o planach pisarskich znanych twórców wolę posłuchać ciekawego wykładu o tym, co widać z okna gwiazdolotu lecącego z prędkością ~0,9c, o kosztach wojen w średniowieczu, ciekawych przypadkach z historii Florencji albo co zabawniejszych potworach morskich w filmach klasy B. Nie da się ukryć, że mój pogląd podzielała spora część uczestników, gdyż na dużej części tychże prelekcji sale (nieduże) były mniej lub bardziej pełne. I dobrze. Uwagę zwraca fakt, że sporą część prelekcji prowadzili ludzie zawodowo zajmujący się sprawami, o których mówili, co podnosiło ogólny poziom. Wiem, jestem, upierdliwym snobem - wykształciuchem. Ale po prostu musiałem o tym napisać.

Poza typowymi prelekcjami, spotkaniami, grami i turniejami, na konwencie pojawiło się też sporo innych drobnych atrakcji: warsztaty rysunkowe, warsztaty origami, malowanie tatuaży henną, strzelanie z łuku, kuszy i karabinu kapiszonowego oraz pokazy walk bronią białą. Przy tych dwóch ostatnich punktach muszę się jednak zatrzymać i ponarzekać. Rozumiem, że zamek w parku posiada swoją formę i rozplanowanie konwentu nie jest łatwe, zwłaszcza w przypadku strzelania, które wymagało zapewnienia bezpieczeństwa osobom postronnym. Jednakże Bractwo Białej Róży, czyli twórcy „rycerskiej" części programu zajmujący się walką i strzelectwem zostali umieszczeni na amfiteatrze, który był, co prawda, widoczny z tarasu, ale trafienie do niego było nietrywialne. Dlatego też kandydatów na Wilhelma Tella i widzów nie było zbyt wielu. Jestem pewien, że chociażby powtarzanie informacji przez „radiowęzeł" umieszczony przy biurku akredytacji mogłoby przyciągnąć więcej chętnych.

Na Dniach Fantastyki pojawiło się też kilka akcentów rzadziej spotykanych na typowym konwencie. Po pierwsze, przez cały czas trwania imprezy działała sala komputerowa, w której, na bodajże dziesięciu stanowiskach, można było pograć w dwa najnowsze hity na konsolę XBox360. Nie muszę dodawać, że sala była cały czas okupowana przez młodszych uczestników.

Skoro wspomniałem o organizacji przestrzennej, to nie mogę nie wspomnieć o pewnym drobnym problemie. Chodzi mianowicie o to, że w ogródku piwnym przed wejściem można było wieczorami spotkać lokalnych mieszkańców, którzy pierwszego dnia lekko przeholowali z napojami wyskokowymi i dość mocno odcinali się od, bądź co bądź, kulturalnych uczestników konwentu. Ochrona (z zawodowej firmy ochroniarskiej), choć na początku wzdragała się przed interwencją, ostatecznie kulturalnie wyprosiła tych gości. Co prawda incydent najprawdopodobniej nie został zauważony przez więcej niż kilka osób, ale mimo to delikatny niesmak pozostał. Zagadnięci organizatorzy powiedzieli, że niestety, nie mogli zamknąć całego terenu, gdyż musieliby wtedy zablokować postronnym dostęp do parku za zamkiem. Niestety, najwyraźniej nie można mieć wszystkiego.

Inną ciekawą atrakcją był występ teatralnej grupy „Słudzy Metatrona", która zaprezentowała dwie krótkie etiudy oparte na opowiadaniu „Towarzysz podróży" Janusza Zajdla i wyjątku z komiksu „Sin City". Nie powiem, widok gościnnie występującego Piotra W. Cholewy w szlafroku zbudził na widowni wiele radości. Jako że bardzo lubię ludzi próbujących swoich sił na scenie, nie chcę oceniać ich zbyt ostro. Ograniczę się do stwierdzenia, że jeżeli „Słudzy Metatrona" jeszcze trochę poćwiczą, będzie się ich oglądać całkiem przyjemnie. Mam nadzieję, że zobaczę ich jeszcze nie raz, a wszystkim czytających to sprawozdanie mogę tylko zachęcić do pójścia na ich występ, jeżeli tylko będziecie mieli okazję.

Chociaż w tym roku Dni Fantastyki przyciągnęły mniej uczestników niż ostatnio, poziom konwentu utrzymuje się na stałym poziomie. Widać, że organizatorzy eksperymentują z różnymi elementami programu (w tym roku nacisk położony został na bitewniaki), aczkolwiek konsekwentnie realizują formułę konwentu fantastycznego. Mogę śmiało powiedzieć, że podobnie jak w poprzednich latach, także te Dni Fantastyki okazały się bardzo miłą imprezą, na której każdy miłośnik fantastyki, od zwolennika picia z fandomem po zaczynającego dopiero przygodę z fantastyką figurkowca, mógł znaleźć coś dla siebie. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejna, piąta już edycja Dni Fantastyki będzie jeszcze lepsza.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...