Agata Kołakowska „Lista obecności” - recenzja
Dodane: 21-01-2020 16:55 ()
Kiedy za oknami chłodniej, najlepszym remedium na ten stan rzeczy jest coś ciepłego i dobra książka. Najlepiej świetny kryminał, prawda? Jednak gdy zazwyczaj sięgam po twórców zagranicznych, to tym razem mój wybór padł na Listę obecności Agaty Kołakowskiej.
To, co przyciągnęło mnie akurat do tej pozycji to intrygujący opis fabuły, który sygnalizował, że dostaniemy soczysty thriller kryminalny na dokładkę z elementami horroru. Jednak po lekturze mogę stwierdzić, że nic z tych zapowiedzi się nie sprawdziło. Choć pewnie ze strony autorki takie chęci z pewnością były. Co poszło nie tak?
Wiele, ale najpierw zacznijmy od początku: główną bohaterką Listy obecności jest niejaka Iga Stelmach, słynna rzeźbiarka mocno doświadczona przez los, która spontanicznie przeprowadza się do małej wioski Kunice, gdzie ma nadzieję znaleźć azyl po tym wszystkim, co ją spotkało. Przy czym ma też nadzieję, że właśnie tam w otoczeniu miejscowych, wśród których nie brak artystów różnej profesji, na nowo zacznie tworzyć w ukochanej glinie. Jednak na pierwszy rzut oka sielskie Kunice tak jak i sama główna bohaterka skrywają wiele mrocznych tajemnic.
Nie ukrywam, że na samym początku miałam pozytywne nastawienie. Zapowiadała się ciekawa, nieoczywista główna bohaterka, która staje przed zadaniem odkrycia tajemnicy w zamkniętej społeczności, gdzie każdy wie o każdym wszystko, a zachowanie jedności wspólnoty i kontrola nad jej poszczególnymi członkami jest ważniejsze od wszystkiego. Nawet jeśli trzeba ponieść najwyższą cenę. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem mój zapał stygł i ostatecznie czekałam, aż wymęczę dzieło Kołakowskiej do końca. To, co zabiło intrygę, która rozwija się na kartach powieści (a raczej obyczajówkę z elementami kryminału, bo przepraszam thrillerem ani powieścią kryminalną tego nie nazwę) to zdecydowanie powolny rozwój akcji, który tak naprawdę nabiera rumieńców pod koniec książki, gdzie lecąc z informacjami na łeb na szyję, daje ostatecznie mało satysfakcjonujący i wymuszony finał. Rozumiem, że autorka chciała pokazać swoich bohaterów i kontekst, w jakim będzie rozwijać się akcja i ja to jak najbardziej rozumiem, ale nie potrzeba na to prawie trzy czwarte powieści (bo praktycznie treściwa akcja zaczyna się grubo za połową książki). Serio. Cieszy, że np. autorka chciała dokładnie pokazać, czym się zajmuje jej główna bohaterka, ale bez przesady. Bo ile razy można czytać o babraniu się w glinie i traumach, lękach i urojeniach naszej pani rzeźbiarki.
Owszem, Agata Kołakowska kreuje całkiem ciekawe postaci w osobach naszej głównej bohaterki czy zestawu bohaterów drugoplanowych na czele z malarką Mirą, ale co z tego, jak skupiając za bardzo na tych międzywspólnotowych relacjach między nimi wszystkimi, gubi najważniejszy wątek fabularny, który niejako odnajduje się i owszem, ale za późno, by uratować całość.
To, co najbardziej boli w Liście obecności to zdecydowanie zmarnowany potencjał na pełnokrwisty thriller z elementami horroru. A tak dostaliśmy taką sobie powieść obyczajową, która na siłę chciała zostać kryminałem. I którą owszem z braku laku można przeczytać. Mnie ta książka mocno znudziła i jak już, to raczej spodoba się osobom, które szukają czegoś obyczajowego z nutką psychologii, mało ambitnego i niewymagającego większej uwagi.
Tytuł: Lista obecności
- Autor: Agata Kołakowska
- Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
- Format: 125x195 mm
- Liczba stron: 512
- Oprawa: miękka
- ISBN-13: 9788381690942
- Cena: 38 zł
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus