„Mighty Morphin Power Rangers”: „Rok pierwszy” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 10-12-2019 22:11 ()


Jestem niezmiernie ciekaw, co stało za decyzją Egmontu, aby wydać w ramach Klubu Świata Komiksu „Mighty Morphin Power Rangers”? Co prawda na sklepowych półkach nadal można znaleźć figurki kolorowych wojowników, a całkiem niedawno mogliśmy obcować z wersją kinową ich przygód, jednak wydaje się, że o Power Rangers w naszym kraju pamiętają już tylko nieliczni, zasiadający niegdyś przed telewizorami w niedzielne poranki, którzy tuż po godzinie 9.00 włączali Polsat, aby uczestniczyć w seansie okropnie kiczowatego serialu. A jednak coś za tą decyzją stoi, a więc miałem nadzieję, że komiksowa wersja serialu wzniesie ten specyficzny spektakl (polecam oglądanie z włoskim dubbingiem), który za dzieciaka wchłaniałem, traktując go jako substytut „Godzilli”, na jakieś niewiarygodne wyżyny, redefiniując tandetną markę. Nic z tego.

Zresztą, chyba sami autorzy komiksu, jak i redaktorzy wydawnictwa Boom! Studios nie mieli pojęcia, czym ten komiks ma być. Górnolotne słowa, jakie znajdziemy we wstępie i posłowie próbują przekonać nas, że oto stoimy przed dojrzalszą, pogłębioną psychologicznie wersją kolorowych wojowników. I trzeba przyznać, że Kyle Higgins stara się wnieść do historii kilka ważkich, choć przerobionych już na milion sposobów kwestii. Stawia pytania o sedno superbohaterstwa, o granice przyjaźni, poświęcenia i zaufania, ale nie wnoszą one niczego ciekawego do historii, nie dają odpowiedzi, których już byśmy nie znali. Scenarzysta dwoi się i troi, aby nadać serii jakiejś spektakularnej dramaturgii, zarzucić bohaterów problemami osobistymi, i czasem mu się udaje poprowadzić akcję w taki sposób, aby wyciągnąć z Rangersów nieco więcej niż czerstwe dialogi taktujące w kółko o tym samym.

Jednak są to nieliczne fragmenty, a fabuła kojarzy się raczej z marnej jakości teendramą niż pełnokrwistą opowieścią o herosach ratujących świat przed śmiertelnym zagrożeniem i mierzących się z własny „ja”. Wszystko, co zrobił na łamach tego komiksu Higgins, to w zasadzie tylko lekki lifting, nieudolnie przykrywający całą głupotę – można ją nazwać konwencją – serialowego pierwowzoru. I nawet tej głupoty, tego irytującego przerysowania Higgins nie umie skutecznie wykorzystać do stworzenia atrakcyjnej historii, pozbawiając swoje dzieło jakiejkolwiek wyrazistości, przez co „Rok pierwszy” tonie w nijakości, a na dno ciągną go bohaterowie tak papierowi, jakby mieli rozlecieć się od pierwszego lepszego podmuchu wiatru czy tupnięcia Zlotara. Więc jeżeli scenarzysta nie łamie żadnych schematów, nie buduje tragedii, nie wierci w duszach obrońców ludzkości, to przynajmniej strona czysto rozrywkowa powinna nabrać tu rozmachu, który w serialu ograniczony był skromnym budżetem (pamiętacie te iskry, fatalne animacje czy wykorzystywanie tych samych ujęć?). Niestety i pod tym względem komiksowi Rangersi nie zachwycają, co naprawdę trudno zrozumieć. Przecież cała związana z nimi mitologia oparta na Zordach, mocach, sztukach walki, pojedynkach z potworami i wszelkimi dziwadłami to czyste pole do popisu zarówno dla scenarzysty, jak i rysownika.

Jednak strona wizualna cechuje się wszystkim tym, co irytowało podczas oglądania serialu – krótkimi pojedynkami i jeszcze szybszym odwracaniem przebiegu potyczek na swoją korzyść. Co prawda dość realistyczna i lekko mangowa kreska Hendry’ego Prasetyi z pewnością może się podobać, jednak brakuje w jego rysunkach większej dynamiki, która rozruszałaby akcję na dobre. Bohaterowie są zbyt posągowi, starcia pozbawione dramaturgii, a choreografia walk dość ograniczona (nieodrastająca do pięt serialowym układom). Za to należy docenić prace Matta Hermsa, który swoja ciemną paletą barw nadał serii mroczniejszego, czasem dość ciężkawego klimatu. Warto zwrócić również uwagę na wyśmienite okładki alternatywne. Odnoszę wrażenie, że wszyscy gościnni autorzy wyciągnęli za pomocą swoich pojedynczych ilustracji z mitologii Power Rangers więcej, niż kiedykolwiek będą w stanie twórcy tego komiksu.

Po „Roku pierwszym” przyjdzie „Rok drugi”, choć szczerze wątpię, aby przyniósł on ze sobą coś więcej niż kolejną porcję Kitowców czekających na skopanie. Premierowy tom „Mighty Morphin Power Rangers” to idealny przykład komiksu zbędnego, walącego się pod ciężarem niezdecydowania autorów. Jeżeli ktoś chce przekonać się, w jaki sposób Rita Odraza chce zniszczyć głównych bohaterów, może zaryzykować, ale szczerze wątpię, aby po lekturze komiksowych przygód Power Rangers stara miłość, nawet jeśli ślepa, znów zaiskrzyła.

 

Tytuł: Mighty Morphin Power Rangers: Rok pierwszy

  • Scenariusz: Steve Orlando, Kyle Higgins, Mairghread Scott
  • Rysunki: Daniel Bayliss, Corin Howell, Jonathan Lam, Hendry Prasetya, Thony Silas
  • Kolory: Matt Herms
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania: 20.11.2019 r.
  • Tłumaczenie: Zofia Sawicka
  • Druk: kolor
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Format: 17x26 cm
  • Stron: 348
  • ISBN: 9788328197367
  • Cena: 99,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus