Miasto Nocy - recenzja

Autor: Falsafa Redaktor: murgen

Dodane: 20-07-2007 18:32 ()


Dlaczego profesor Frankenstein klonował swoją żonę? Bo nie chciał wydawać pieniędzy na nowe suknie! Tego i wielu innych intrygujących ciekawostek możemy się dowiedzieć z książki „Miasto nocy". Ale bynajmniej nie jest to pozycja humorystyczna. Dean Koontz i Ed Gorman całkiem poważnie podchodzą do tematu, ukazując zarówno bardziej jak i mniej mroczne strony bohatera. Wybierzcie się w niesamowitą podróż po świecie reanimowanych zwłok, nieśmiertelności i szalonych naukowców stawiających się na miejscu Boga. Albo lepiej nie wybierajcie się, ja to już zrobiłem i wracam z „dobrą" nowiną: ta książka nie jest godna uwagi.No dobrze, streszczę fabułę, bez spojlerów, bo to, co napiszę, znajdziecie już na początku powieści. Victor Frankenstein nie umarł przed wiekami, ale żyje do dziś. Udało mu się pokonać śmierć; co więcej, potrafi też hodować potężne istoty - klony, o wiele silniejsze, szybsze i żywotniejsze niż ich pierwowzory. Nadał im miano Nowej Rasy. Zgodnie z jego zamysłem oraz prawem doboru naturalnego, Nowa Rasa ma wyeliminować Starą, czyli osobniki naszego gatunku. Czoła Frankensteinowi oraz jego „armii" stawia para nowoorleańskich policjantów, oraz Deukalion, pierwszy klon.

Myślicie, że z takiej fabuły można wykrzesać całkiem sporo rozrywki? Być może, ale autorom się to nie udało. Zacznę od tego, co mnie najbardziej razi - nielogiczne wypowiedzi. Przykładem może być chociażby sprawa żon Frankensteina - klonował kolejne wybranki, żeby nie tracić fortuny na kreacje dla nowych, których wymiary odbiegałyby od standardu. Z następnego akapitu dowiadujemy się, że ta oszczędność to jedyna dobra cecha, którą wpoiła Victorowi matka, pod innymi względami nie zasługująca na miano rodzica. I tak się toczy strumień świadomości.

Kolejne moje zastrzeżenie dotyczy języka. W tym wypadku jednakże nie mogę być pewny czy to kwestia autorów, czy może tłumaczki (Anna Maria Nowak). Co mi się nie podoba? Otóż całość składa się z dwuzdaniowych akapitów. Pomyślicie, że przesadzam, ale nie. Przez pewien czas myślałem nawet, że powieść jest rezultatem jakiegoś eksperymentu czy może nawet zakładu - napiszę książkę używając dwuzdaniowych akapitów. Jednak przekonałem się, że raczej nie - niektóre akapity mają dorzucone trzecie, zwykle krótkie zdanie. Jeszcze inne kończą się na pierwszym. Co więcej, także postaci wypowiadają się w takiej jedno- lub dwuzdaniowej formie. Jakby przeczuwały wisząca nad nimi transcendentną (z ich punktu widzenia) narrację. Może nie doceniam tutaj autorów, ale nie sądzę, aby ten zabieg miał na celu przedstawienie udręczonych istot pod jarzmem kapryśnego bóstwa-grafomana.

Podoba mi się ta wyliczanka błędów, podam więc jeszcze jeden przykład, ilustrujący zarówno nielogiczność, jak i dwuzdaniowość, najważniejsze cechy frankensteinizmu.W przestronnym laboratorium Victora znajdowały się fantastyczne urządzenia, które wprawiłyby w zdumienie nie tylko zwykłego zjadacza chleba, ale i całą kadrę naukową Harvardu czy Massachusetts Institute of Technology. Pomieszczenie było urządzone w stylu art déco, panował w nim duch hitleryzmu.

Rozłożymy ten akapit na części pierwsze, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Więc cała kadra Harvardu i MIT byłaby pod wrażeniem - no proszę, cóż to za cuda? Aha, drugie zdanie akapitu nam to tłumaczy - pokój urządzony jest w stylu art déco („styl w sztuce: architekturze, malarstwie, grafice oraz w architekturze wnętrz, rozpowszechniony w latach 1920-1940 ... był reakcją na secesję" źródło: Wikipedia). To niewątpliwie oszołomi, wręcz ogłuszy przeciętnego chlebożercę, oraz akademika, którzy jak wiadomo są zwolennikami secesji. Nie? Nie o to chodzi? A, chodzi o ten hitleryzm? No dobrze, to szokujące, ale nie widzę tu żadnych „urządzeń". Może są w następnym akapicie? Nie, w następnym akapicie dowiadujemy się, że „Victor podziwiał Hitlera. Führer potrafił docenić prawdziwy talent". Tak, to kolejny dwuzdaniowy akapit. Ani słowa o urządzeniach. Może dalej. Nie, potem jest historia współpracy Victora z doktorem Mengele (w dwóch zdaniach); jeszcze później czytelnik może wzbogacić swoją wiedzę na temat Hitlera o fakt, że był „wprost uroczym gawędziarzem" oraz człowiekiem niezwykle higienicznym (kolejne dwa zdania). A urządzenia? No tak, ani słowa. Może autor chciał tylko o nich napomknąć, ale wtedy musiałby podzielić akapit na dwa jednozdaniowe, a to nie w jego stylu. I tak cała książka. Nic dziwnego, że od czytania rozbolały mnie zęby.Ale może trochę przesadzam. Przecież różni ludzie różnie piszą i w różnych celach.

Przełożyć książkę też nie jest łatwo. Czasem trzeba siedzieć po nocach, całymi godzinami, bez kawy i ciasteczek.Niejednokroć rodzina się od człowieka odwraca. Śmiecie też trzeba wynosić, czy to pisząc, czy tłumacząc i nie ma na to rady.

A w nocy przy śmietniku może być niebezpiecznie. W mroku czają się istoty prastare, jeszcze w Egipcie poważane przez faraonów jako posłańcy bogów - koty.

Widzicie co mam na myśli mówiąc o dwuzdaniowych akapitach? Można się zmęczyć czytając coś takiego. Nawet odwieczna przestroga, aby nie poprawiać Boga jest jakoś rozmyta. Nie wiem, może faktycznie przesadzam i ta książka nie jest taka zła, ma bowiem jedną zaletę - nikt nikomu nie każe jej czytać. Chyba pójdę za radą i oddam mój egzemplarz do biblioteki. Albo nie, spalę.

 

Tytuł: „FRANKENSTEIN Deana Koontza. MIASTO NOCY"

Tytuł oryginału: "Koontz's Frankenstein. Book Two: City of Night"

Autor: Dean Koontz, Ed Gorman

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Rok wydania: 2007

Liczba stron: 256

Wymiary: 146x225

Oprawa: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...