„Kraina lodu II” - recenzja
Dodane: 28-11-2019 10:59 ()
Trochę czasu minęło od premiery Krainy lodu, swoistego animowanego fenomenu. I raczej większość po tak spektakularnym sukcesie spodziewała się, że Disney będzie kuł żelazo, póki gorące i da nam szybko sequel. Jednak tak się nie stało. Między pierwszą a drugą częścią upłynęło sześć lat, w ciągu których dostaliśmy dwie dość dobrze przyjęte krótkometrażówki: Kraina lodu: Gorączka lodu i Kraina lodu: Przygoda Olafa. Choć wszystkim dłużyło się czekanie, to raczej nikt nie spodziewał się, że coś złego dzieje się z kontynuacją hitu ostatnich lat, który co dla niektórych stał się prekursorem „drugiej fazy renesansu Disneya”. Nawet trailer nie zwiastował tego, co ostatecznie zostało obnażone na ekranie. Parafrazując słynne słowa: Disney, mamy problem!
Akcja Krainy lodu II rozgrywa się trzy lata po wydarzeniach z pierwszej części. Na pierwszy rzut oka wszystko ma się dobrze czy wręcz znakomicie: Elza i Anna są tak blisko siebie, jak nigdy dotąd. Ta ostatnia może też liczyć na dozgonną miłość ze strony Kristoffa. Pokój, szczęście i dostatek panuje w bajkowym Arendelle. Czego chcieć więcej? Do czasu. Moc miłościwie nam panującej królowej Arendelle rośnie z każdym dniem, a co gorsza coraz częściej zaczyna słyszeć głosy — a dokładniej jeden, który ją przyzywa. Jednak to preludium do tego, co następuje, bo nieoczekiwanie dla samej siebie, Elza budzi moc czterech żywiołów, które do tej pory uśpione były w tajemniczej, niedostępnej dla nikogo zaklętej puszczy i teraz stanowią zagrożenie dla królestwa. Aby uratować Arendelle, bohaterowie udają się do magicznej kniei otoczonej od blisko 40 lat przez mgłę, która broni dostępu do lasu postronnym. Żadne z naszych bohaterów nie spodziewa się, że wraz z wkroczeniem w mgłę i wejściem do puszczy, ich los nieuchronnie zmieni się na zawsze.
W drugiej części znajdziemy wiele nawiązań zarówno do Krainy lodu, jak i poprzednich produkcji Disneya, jak np. Mała syrenka (wątek Iduny) czy Pocahontas (poruszenie wątku kolonializmu czy wizualne przedstawienie ducha wiatru ewidentnie inspirowane kolorowym wiatrem z opowieści o indiańskiej księżniczce), a nawet nawiązań do produkcji spoza studia (gadulstwo Olafa podczas podróży przypominało nawijkę Osła z Shreka 2, a koncepcja piątego żywiołu nasuwa osobę awatara z animowanej serii Avatar: Legenda Aanga), a nawet literatury (w oryginale duch wiatru nazywa się Gale, a jak wiemy główna bohaterka Czarnoksiężnika z Oz, czyli słynna Dorotka miała tak na nazwisko). Nie zabrakło też typowych dla produkcji Disneya easter eggów: już w pierwszych ujęciach widzimy małego śnieżnego Dumbo czy Baymaxa z Wielkiej Szóstki. A takich smaczków jest naprawdę sporo.
Nie da się jednak ukryć, że personalne zawirowania w Disney/Pixar (afera o podtekście seksualnym z Johnem Lasseterem, która dla tego ostatniego zakończyła się wyrzuceniem z wytwórni, a przejęciem jego stanowiska właśnie przez Jennifer Lee, współtwórczynię Krainy lodu) o wiele mocniej odbiły się właśnie na Krainie lodu II niż Toy Story 4, które również w tym roku trafiło do kin. Dodatkowo ogromna presja społeczna i cringowe akcje wokół postaci Elzy też raczej dobrze na sam zespół twórców nie wpłynęły. To wszystko mocno zaciążyło na tyle, że o ile pierwotna Kraina lodu była krokiem do przodu w opowiadaniu animowanych historii, to jej sequel to fabularny krok do tyłu. Początek filmu rozwija się jeszcze w miarę, lecz wraz z podróżą do zaklętej puszczy fabuła grzęźnie, gubi się i totalnie się rozprasza. Koszmar.
Najważniejszym grzechem produkcji jest zdecydowanie zawalenie głównej osi fabularnej przy dopracowaniu wątków pobocznych. Trzeba stwierdzić, że z brakiem logiki sequel Krainy lodu jest za pan brat. A to tym bardziej boli, gdy pamięta się część pierwszą, gdzie motywacje i determinacja bohaterów były świetnie ukazane. Tu tego nie ma. Co gorsza, o ile pierwsza część miała świetnie wyważony moment kulminacyjny, to tu tego brakuje. Niby znamy stawkę, wiemy, co się stanie w przypadku porażki misji, ale nie siedzimy w tak wielkim napięciu, jak wtedy, gdy z zapartym tchem kibicowaliśmy, by jak najszybciej odczarować Annę, zanim zamarznie. Twórcy zupełnie też nie wykorzystali potencjału tkwiącego w postaci głównego antagonisty, bo dostalibyśmy naprawdę kogoś na miarę Hansa z pierwszej części. Ważne fakty są podawane mimochodem, a istotne wątki poruszane po łebkach, gdy te mniej ważne zajmują ogrom czasu. Zamiast wstawiać Olafa, jak streszcza pierwszą Krainę lodu czy Kristoffa parodiującego Freddy’ego Mercury’ego (ta piosenka co ją wykonuje, jest zabawna, uśmiałam się na niej, ale kompletnie zaburza tok fabularny całości i przy całej do niej sympatii nie powinna trafić do ostatecznej wersji) można było te kilka minut poświęcić na pokazanie dawnego konfliktu z zupełnie dwóch różnych perspektyw i dopracować zły charakter tej odsłony przygód Anny i Elsy.
Mocno kuleje też humor. Owszem, ta część miała być poważniejsza, doroślejsza i ogólnie mroczniejsza, ale oprócz całkiem zabawnych sytuacji (jak nieudane podejścia Kristoffa do oświadczyn) dostajemy mnóstwo tzw. sucharów. Ostatnio Disney/Pixar ma z tym problem, (podobnie w Toy Story 4), nie umieją tego wyważyć, co prowadzi do tego, że o ile Olaf był uroczy w Krainie lodu, to w sequelu irytuje, co wpływa tak bardzo na fabułę, że kiedy przychodzi dramatyczna scena z jego udziałem, zamiast wzruszać, daje widzowi poczucie ulgi, że wreszcie ten denerwujący bałwan zniknął z ekranu, a chyba nie o to twórcom chodziło, prawda? Tym bardziej, że Olaf wypowiada mimochodem ważne informacje istotne dla opowieści lub słowa np. jak te o miłości. Takich wtop jest naprawdę sporo.
Na drugiej szali zaś są rzeczy, które twórcom wyszły. Zaczynając od tych fabularnych: to zdecydowanie ciekawa jest idea wody i lodu jako ostoi pamięci, pokazanie duchów natury (moje serce skradła zdecydowanie salamandra Bruni - czyli duch ognia), wyjaśnienie kulisów śmierci rodziców Anny i Elzy, nowa mitologia świata oraz mniejsze lub większe przekazy i morały płynące z animacji. Bo choć wszyscy wszem i wobec opowiadają, że sequel to zakamuflowana opowieść o kolonializmie i jego zbrodniach, to zapomina się, że Kraina lodu II to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu prawdy i jej odkrywaniu nawet za cenę życia. Oprócz tego jest to też historia o poszukiwaniu siebie, godzeniu się z poznanym stanem rzeczy i faktami, nawet niewygodnymi i stawianiu czoła konsekwencjom działań naszych przodków. Przy czym pokazuje, że nawet będąc blisko, kiedyś może nadejść chwila, gdy trzeba będzie wyznaczyć własny życiowy kurs, aby być szczęśliwym.
Co do strony muzycznej - Rock and roll, baby - to pierwsze, co się nasuwa po przesłuchaniu całej kompilacji. I to na dokładkę w klimatach rodem z lat 80. Ewidentnie w Hollywood trwa moda na lata 80. zapoczątkowana znakomitym serialem Netflixa Stranger Things, z czego również skorzystali twórcy Krainy lodu, tym razem przedstawiając nam bardzo nietypowy dla studia Myszki Miki zestaw piosenek utrzymanych w zupełnie innej tonacji muzycznej niż to, co przez lata dostawaliśmy od Disneya. To chyba pierwsza od kilkunastu lat, aż tak odważna muzyczna eksploracja muzyczna u Disneya. Cóż miano najbardziej zbuntowanej i niezależnej księżniczki w sumie zobowiązuje (tak Ciebie mam na myśli Elza, Merida jest z Pixara, więc się nie liczy), aż dziw, że dopiero teraz dostaliśmy taką muzyczną rewoltę.
Tym razem dostaliśmy aż 8 piosenek, których spektrum muzyczne jest szerokie i ciekawe - poczynając od heavy metalowej ballady-kołysanki Iduny (tak, tak niech was nie zmylą te wstawki à la Wiedźmin czy Władca Pierścieni) Gdy nie masz nic, przechodzimy płynnie do To niezmienne jest będącego swoistym miksem Miłość stanęła w drzwiach z Pierwszy raz jak sięga pamięć (szczególnie w budowie całego utworu). Dalej oglądając, słyszymy pierwszą piosenkę Elzy Into the Unknown (u nas dość fatalnie przełożoną na Chcę uwierzyć snom), na uwagę zasługują też: Którą wybrać mam z dróg - brzmi jak song grupy Queen (choć i tak nie pasuje do filmu, mimo że jest całkiem sympatyczna), aż po musicalowe Już ty wiesz, co, mogące spokojnie konkurować z I dream a dream (oczywiście w wersji oryginalnej, bo jednak mimo wielkich chęci pani Magdaleny Wasilik daleko jej do wykonania Kristen Bell). Ogólnie to bardzo fajna kompilacja, mimo że nie ma takiej siły przebicia jak piosenki z pierwszej odsłony.
Jednak najciekawsze smaczki kryją się w materiale odrzuconym, który polecam gorąco sobie przesłuchać. Właśnie dzięki odrzuconym piosenkom możemy dowiedzieć się m.in. iż były plany, aby to Anna oświadczyła się Kristoffowi (jak dla mnie byłoby to o wiele lepsze rozwiązanie, niż to, co dostaliśmy w ostatecznej animacji. Nie rozumiem, jak można je było odrzucić). Z odrzuconego muzycznego materiału najbardziej nie mogę odżałować cudownego indie-folkowego Home, śpiewanego przez Annę.
Odważniej sobie też poczyna kompozytor Christophe Beck, który ponownie został zaproszony do stworzenia muzyki. O ile w Krainie lodu muzyka na pierwszy plan się nie wybijała i w niewielu momentach potrafiła mocno się osadzić, to zupełnie inaczej jest w sequelu, gdzie jest zdecydowanie mroczniej, odważniej i z pazurem. Widać, że kompozytor dostał o wiele większe pole do popisu niż poprzednio. I tu trzeba przyznać, że po genialnej stronie wizualnej soundtrack Becka to kolejny element, który ratuje tę animację przed totalną katastrofą. Co ważne, w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu, bardzo rzadko sięga po tematy muzyczne z poprzedniej swojej pracy (aż 90 procent muzyki do Krainy lodu II to nowe aranżacje). Ze starych tematów: na samym początku słyszymy Vuelle i temat muzyczny Ulepimy dziś bałwana. Kolejny temat muzyczny z Krainy lodu słyszymy jakiś czas później w Wiatrze i Szale Iduny. Serca lód zaś pojawia się pod koniec Cieni z przeszłości. Cały soundtrack pełny jest partii smyczkowych jak też fletów. Z nowych tematów na plus zdecydowanie wysuwa się lekko orientalnie zaaranżowana Mgła.
Szal Iduny skupia w sobie najważniejsze tematy muzycznej tej odsłony Krainy lodu, czyli kołysankę, piosenkę Elsy i Anny. Dynamiczna wręcz marszowa jest Rzeka. Cienie z przeszłości też całkiem się sprawdzają. Powódź ma zaś taką siłę, jaką powinno mieć (co ciekawe nawet czuć tu tematy rodem z Władcy Pierścieni). Ładnie brzmi spokojne i przyjemne dla ucha Znowu razem (którym słychać echo Pokaż się). Epilog jest swoistą klamrą dla całości, zawierając w sobie temat muzyczny z To niezmienne jest plus Pokaż się i Vuelle pojawiające się po początkowej retrospekcji.
Nie tylko muzyka ratuje tę produkcję. Wiele tu robi strona artystyczno-wizualna widowiska. Kraina lodu II to jedna z najpiękniejszych animacji komputerowych ostatnich lat, mogą z nią jedynie tak naprawdę konkurować dwie ostatnie odsłony Jak wytresować smoka. Świat wykreowany na potrzeby sequela jest dopracowany w każdym aspekcie: czy to woda, czy powietrzny wir. Zachwycają przepiękne stroje bohaterów (łącznie z białą sukienką Elsy). No po prostu wizualne arcydzieło: I jeszcze jedna rzecz: koniecznie wybierzcie się na pokaz 3D, bo naprawdę warto. Dopiero wtedy w pełni można docenić ten wizualny majstersztyk, który ukazuje się naszym oczom na ekranie.
Zarówno polski dubbing, jak i jego wykonanie jest bez zarzutu (nasz polski Olaf to najlepsze, co mogło przytrafić się polskiej wersji językowej. Zdecydowanie trzeba ozłocić tego, kto wpadł na pomysł, aby Czesław Mozil był Olafem). Gorzej, jeśli chodzi o tłumaczenie piosenek. Pan Wojnarowski nie nauczył się na błędach Pięknej i Bestii i robi to samo. Wiem, że trudno było przetłumaczyć większość tych piosenek (musi się zgadzać treść i tzw. kłapy), ale żeby kompletnie zrujnować ich sens i logikę jak ma to miejsce w piosence Olafa, gdzie polskie słowa nie współgrają z tym, co się dzieje na kinowym ekranie (fajnie, że chciano nawiązać do polskiego filmu Zezowate szczęście, ale Nokk nie ma zeza). Już nie wspomnę o tragicznie przetłumaczonym refrenie Into the Unknown, bo o ile zwrotka trzyma się kupy i ma sens, to nie wiem, co strzeliło do głowy tłumaczowi, by kompletnie zmienić refren, który jak się okazuje w trakcie seansu, jest mocno związany w tym, co dzieje się na ekranie później. Ponadto idealnie wpisuje się w fix idee każdej z księżniczek Disneya, pragnienia czegoś więcej niż to, co ma teraz, jakiejś zmiany w jej życiu, podążania za marzeniami. Po jakiego grzyba jakieś sny skoro Elsa słyszy głos na jawie, a nie we śnie (przynajmniej tak można logicznie wywnioskować z filmu). Resztę piosenek da się raczej wysłuchać bez zgrzytów i jak dla mnie to chyba najlepiej została przełożona kołysanka Iduny z początku filmu. Szkoda, bo akurat w przypadku Krainy lodu II niektóre z tych piosenek są istotne dla zrozumienia fabuły.
I mam problem, bo trudno jednoznacznie ocenić sequel Krainy lodu. Z jednej strony powala swoją stroną wizualną oraz tym, że na tle dotychczasowych kontynuacji ze studia Myszki Miki to w gruncie rzeczy całkiem porządny sequel (Disneya raczej nie jest to norma). Z drugiej strony Kraina lodu II, choć miała poważne zadatki na to, by przeskoczyć oryginał to w wyniku popełnionych po drodze przez twórców dość poważnych błędów (fabularnych, logicznych i tyczących się poprowadzenia postaci) daleko jej do poprzedniczki. Szkoda, bo naprawdę zapowiadało się o wiele ciekawiej, mądrzej. Zdecydowanie zabrakło tego ostatecznego szlifu lub jak niektórzy mówią „serducha”. Niemniej jednak na tle dotychczasowych kontynuacji Disney wybija się jednak na prowadzenie. Szkoda tylko, że nie poszła drogą poprzedniego filmu tylko Meridy Walecznej.
Ocena: 7/10
Tytuł: Kraina lodu II
Reżyseria: Chris Buck, Jennifer Lee
Scenariusz: Jennifer Lee
Obsada:
- Kristen Bell
- Idina Menzel
- Jonathan Groff
- Josh Gad
- Sterling K. Brown
- Evan Rachel Wood
- Alfred Molina
- Martha Plimpton
- Jason Ritter
- Rachel Matthews
- Jeremy Sisto
- Ciarán Hinds
- Alan Tudyk
Muzyka: Christophe Beck
Montaż: Jeff Draheim
Scenograf: David Womersley
Czas trwania: 103 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus