„Ślicznotki” - recenzja
Dodane: 12-10-2019 21:36 ()
Wijąca się na rurze Jennifer Lopez to niecodzienny widok, zwłaszcza dla pięćdziesięciolatki starającej się konsekwentnie utrzymywać nienaganny wygląd na potrzeby kolejnych komediowych produkcji. Ślicznotki to historia, która wydarzyła się naprawdę i posłużyła za kanwę artykułu w New York Magazine autorstwa Jessiki Pressler.
Początek filmu przenosi nas do klubu ze striptizem, gdzie próbuje się odnaleźć Destiny, nowa tancerka erotyczna. Trudna sytuacja materialna i chęć pomocy babci niejako nie pozostawiły jej wyboru. Niełatwo jej odnaleźć się wśród koleżanek po fachu, ale dziewczyna znajduje wsparcie w starszej koleżance, doświadczonej Ramonie. Ten egzotyczny duet tancerek szybko okazuje się przebojem, a szerokim strumieniem płynie potok dolarów zamieniany na luksusy dnia codziennego. I pewnie życie polegające na spełnieniu fantazji napalonych i nadzianych mężczyzn trwałoby bez końca, gdyby nie kryzys 2008 r., który praktycznie doprowadził do upadku klubu, a wiele striptizerek wysłał do słabo płatnej pracy.
Odwyknięcie od luksusu nie jest jednak w smak Ramonie, a potrzeba spłacania zobowiązań mobilizuje jej koleżanki do sięgnięcia po niezbyt legalne środki w oskubywaniu facetów z kasy. Pomysł jest banalny, odurzanie, czyszczenie konta, gwarantowanie, a przynajmniej wmawianie swoim „ofiarom” udanej zabawy. I tak tańczenie na rurze zmienia się w polowanie na co lepsze kąski z Wall Street czy innych frajerów pragnących oddać czterem urokliwym „siostrom” ciężko zarobiony grosz. I pewnie bohaterki tej historii jeszcze długo uprawiałyby ten intratny proceder, gdyby nie klient ogołocony do suchej nitki, który nie wstydzi się tego, że został oszukany przez gang striptizerek.
Z jednej strony można powiedzieć, że dziewczyny działały z premedytacją, z drugie, że brały to, co i tak im skapywało za niekiedy poniżającą i urągającą godności pracę. Lorene Scafaria nie stara się wybielić swoich bohaterek, historię opowiada z punktu widzenia wywiadu udzielanego przez Destiny, ale też nasącza suche fakty intymną otoczką, rozterkami, marzeniami w końcu pragnieniami bohaterek. Każda z nich chciała coś od życia, obojętnie czy będzie to dom, rodzina czy godne życie. Zatraciły się jednak w swoim parciu do osiągnięcia tego celu. Otoczone miastem, gdzie szemrane interesy są na porządku dziennym, wyzyskiwane przez swoich przełożonych, a niejednokrotnie wykorzystywane przez mężczyzn, postanowiły odpłacić im za krzywdy, zarabiając przy tym mnóstwo kasy. A mężczyzna pokonany przez kobietę nie będzie tego rozgłaszał, tylko zwinie się w kąt i wyliże swoje rany, by powrócić i dalej szastać forsą.
Ślicznotki to jednak nie tylko film o niebezpiecznym biznesie, ale też obraz o przyjaźni czwórki zdesperowanych kobiet, o ich małych marzeniach i wielkich chwilach szczęścia, o nietypowej, ale funkcjonalnej rodzinie, która działała przez parę lat. To również obraz o kryzysie finansowym z 2008 r., który złamał życie wielu Amerykanów, ale też o biznesie wykorzystującym kobiety. Nic dziwnego, że i one postanowiły odgryźć się za lata poniżania. A pomysł na wyrolowanie mężczyzn był banalny w swojej prostocie, a nadto pokazał, że panowie z forsą – obojętnie żonaci czy nie – polecą na uroczy uśmiech czy sięgnął głębiej do portfela, widząc minispódniczkę przed sobą czy nie mogąc oderwać wzroku od bardzo głębokiego dekoltu. Nie za wszystkie marzenia można jednak zapłacić gotówką.
Obraz Lorene Scafarii składa się niejako z dwóch części. Pierwsza wprowadza nas w kulisy pracy w klubie ze striptizem, druga to już bardziej sensacyjna partia przybliżająca przestępczy proceder i jego rezultat. Początek zatem to pierwsze kroki Destiny w klubie, roznegliżowane panienki tańczące przed publicznością, a także Jennifer Lopez odsłaniająca swe wdzięki w seksowno-ekwilibrystycznym wydaniu. Co by nie mówić o JLO, to w Ślicznotkach poszła na żywioł i udowodniła, że mimo pięciu dyszek na karku wciąż może poszczycić się nienaganną figurą. Dalej otrzymujemy już miks komedii, dramatu i kina gangsterskiego, bo trudno nie zauważyć, że kierująca dziewczynami Ramona to trochę matka chrzestna striptizowego półświatka. Film Scafarii trochę z kronikarskiego obowiązki przecina akcję wstawkami spowiedzi jednej z bohaterek, ale nie zagłębia się również w policyjne dochodzenie, w wyniku którego marzenie o nieskończonych luksusach prysło. Całość opowiedziana jest z werwą i polotem, a jednocześnie odsłania świat nowojorskiego striptizu. Siłą Ślicznotek są głównie kreacje aktorskie, które nie usprawiedliwiają zachowań bohaterek, ale starają się pokazać motywy, którymi kierowały się dziewczyny. Jest w tym odrobina szczerości i autentyczności pokazana przez pryzmat nocnego życia zdeprawowanego Wielkiego Jabłka. Jakby nie patrzeć bohaterki artykułu, jak i filmu zasłużyły na odrobinę nieba, o które zawalczyły ciężką pracą, ale też oszustwem. I poniosły tego wszelkie konsekwencje jak to w prawdziwym, a nie filmowym życiu.
Ocena: 7/10
Tytuł: Ślicznotki
Reżyseria: Lorene Scafaria
Scenariusz: Lorene Scafaria
Obsada:
- Constance Wu
- Jennifer Lopez
- Julia Stiles
- Keke Palmer
- Lili Reinhart
- Mette Towley
- Wai Ching Ho
- Emma Batiz
- Vanessa Aspillaga
Zdjęcia: Todd Banhazl
Montaż: Kayla Emter
Scenografia: Alexandra Mazur
Kostiumy: Mitchell Travers
Czas trwania: 110 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus